Przed pandemią bilety lotnicze z Polski do Chin można było kupić za ok. 2,5 tys. zł, a dziś kosztują od 12 do 26 tys. zł – mowa o klasie ekonomicznej. Czyżby Pekin stał się wyjątkowo popularny wśród turystów? Nie. Jedną z przyczyn jest kosztowne wydłużenie lotów w wyniku konieczności omijania obłożonej sankcjami Rosji. Ale inną przyczyną, nie mniej istotną, jest chińska polityka.
Władze w Pekinie próbują odizolować społeczeństwo od świata – a wykorzystują do tego strategię „zero COVID”. By polecieć do Chin, trzeba zrobić testy na COVID-19 nie tylko przed wejściem na pokład samolotu, lecz także po wylądowaniu. Jeśli wynik jest negatywny, podróżny musi przejść na własny koszt 7- lub 14-dniową kwarantannę w miejscu wyznaczonym przez władze. Jeśli jest pozytywny, czeka go izolacja w szpitalu i nawet 21 dni na kwarantannie. Łączny czas odosobnienia może wynieść nawet 3 miesiące, a wszystko to płatne z kieszeni turysty. I oto mamy rozwiązanie zagadki wysokich cen lotów do Chin: niemal nikt już tam nie lata, a garstka zamożnych śmiałków kompensuje liniom spadek przychodów.
Dlaczego władze uparcie trwają przy polityce „zero COVID”, zamykając się na świat akurat w chwili, gdy gospodarka wchodzi w fazę spowolnienia? Czyż pierwszy kryzys w historii zreformowanych Chin nie powinien być właśnie tym momentem, w którym celem ratowania sytuacji należałoby postawić na otwartość?

Waga wag

Reklama
Prawdopodobnie tak by uczyniono, gdyby opowieści o chińskiej dalekowzrocznej merytokracji opartej na oświeconych komunistycznych mandarynach, które snują fani Państwa Środka, były choć częściowo prawdziwe. Jak przekonywałem w tekście „Wielka ściema” (Magazyn DGP, 21 października 2021 r.), nie są. Współczesne Chiny to historia sukcesu zwykłych, głodnych lepszego bytu ludzi systemowo grabionych przez coraz liczniejsze grono partyjniaków. Sprytnych i wygadanych partyjniaków, którzy zainwestowali w dobre publicity, przekonując cały świat, że niezwykle dynamiczny rozwój kraju to zasługa ich geniuszu.
O ile rozwój nie był zasługą chińskich komunistów, o tyle – w dużej części – obecny kryzys jest ich winą. Polityka gospodarcza Pekinu polega na kurczowym trzymaniu się idei, że można mieć ciastko i je zjeść. Ciastko to oparty na mechanizmach rynkowych rozwój gospodarczy, a jedzenie ciasteczka to konsumowanie owoców tego rozwoju możliwe dzięki utrzymywaniu rynku pod butem partii. Im więcej komunistycznych gąb do wykarmienia, tym kontrola ta musi być jednak ściślejsza. A obecnie to już ok. 95 mln osób.
To dlatego kraj ten nie uwolnił rynku bankowego i kontroluje obieg pieniądza. To dlatego w partyjnych rękach znajduje się 150 tys. przedsiębiorstw państwowych, które otrzymują preferencyjne kredyty, by budować osiedla 30-piętrowych apartamentowców, wielopasmowe autostrady i hiperszybkie linie kolejowe, a przy okazji – by dygnitarze owi mogli uszczknąć sobie „odrobinkę” na wille, limuzyny i panie do towarzystwa.
Cały tekst przeczytasz w Dzienniku Gazecie Prawnej i na e-DGP
Autor jest wiceprezesem Warsaw Enterprise Institute