Winternecie i mediach tradycyjnych trwa festiwal wypowiedzi na temat inflacji. Ostatnio główną gwiazdą tegoż festiwalu jest prof. Joanna Tyrowicz, najnowsza delegatka Senatu do Rady Polityki Pieniężnej. Daje ona do zrozumienia, z reguły w niewyszukanej formie, że inflację obecną bez reszty zawdzięczamy prowadzonej przez NBP (zwłaszcza przy udziale poprzedniej RPP) złej polityce stóp procentowych. W dodatku fatalnie komunikowanej. Jej zdaniem inflację podtrzymuje też niewłaściwa polityka fiskalna. Ogólny wniosek, jaki zdaje się wynikać z jej wypowiedzi, jest taki, że z (kierownictwem) NBP („które po prostu oszukuje ludzi”, „naciąga zasady” itp.) trzeba coś radykalnie zrobić.
Zanim prof. Tyrowicz zastąpi prof. Glapińskiego (i zanim ja – jako doradca obecnego prezesa NBP – powrócę na zasłużoną emeryturę), pragnę poddać konkretne poglądy, jakie zdaje się propagować prof. Tyrowicz, ocenie krótkiej, acz merytorycznej.

Pochwała szarży kawaleryjskiej

NBP i inne główne banki centralne są konfrontowane z podobnymi wyzwaniami – i reagują podobnie. Z faktu tego prof. Tyrowicz nie wyciąga żadnych wniosków. (Konsekwentnie powinna ona także potępić kierownictwo Europejskiego Banku Centralnego, Banku Anglii itd.). Zamiast tego usilnie stara się jakoś skontrastować politykę NBP z polityką Europejskiego Banku Centralnego, amerykańskiego Fed czy Banku Anglii. Prawdopodobnie ma to dodatkowo uzasadniać przedstawianie NBP w niekorzystnym świetle. Przykładowo, w jej mniemaniu taktyka comiesięcznego podnoszenia stóp procentowych NBP o 25 pkt proc. jest niewłaściwa („między innymi dlatego FED czy ECB podnoszą stopy rzadziej, ale więcej”). Innymi słowy, jej zdaniem NBP powinien podnieść stopy „raz, a dobrze”. Rzeczywistość jest jednak taka, że odpowiedzialne banki centralne dozują podwyżki (względnie obniżki) stóp, zanim – ewentualnie – zdecydują się na kroki bardziej radykalne.
Reklama
Autor jest doradcą prezesa NBP. Tekst wyraża opinie autora