• Rośnie ryzyko wpadnięcia globalnej gospodarki w stagflację porównywalną do kryzysu z lat 70.;
  • Słabe związki zawodowe pomogą nam uniknąć spirali płacowo-cenowej;
  • Ekonomiści spierają się o to, czy banki centralne powinny silnie walczyć ze wzrostem cen.

Wysoka pandemiczna inflacja i nakładający się na nią gwałtowny wzrost cen towarów skłaniają ekonomistów do poszukiwania podobieństw pomiędzy aktualną gospodarczą sytuacją a energetycznymi wstrząsami sprzed kilku dekad i długotrwałym spowolnieniem gospodarczym, które nastąpiło po nich.

Według byłego głównego ekonomisty MFW Maurice’a Obstfielda ryzyko powtórki jest realne. Najbardziej zagrożone spośród rozwiniętych gospodarek są zapewne kraje strefy euro. Europejski Bank Centralny zapowiedział już przyśpieszenie zakończenia programu monetarnej stymulacji, a inflacja w strefie prawie trzykrotnie przekracza jego cel.

Reklama

Ceną za pokonanie inflacji może być niski wzrost gospodarczy, a być może nawet recesja, przy czym szczególnie narażone na nią są gospodarki wschodzące. Zdaniem odpowiadającego w przeszłości za politykę monetarną w Banku Japonii Kazuo Mommy, powinniśmy bardziej martwić się spowolnieniem niż niekontrolowaną inflacją. Jest tak chociażby dlatego, że najważniejsze banki centralne, jak choćby amerykański Fed, nauczyły się działać w środowisku przedłużającej się inflacji. Wiele doświadczeń na tym polu zyskały właśnie we wspomnianych latach 70.

Słabe związki zawodowe

Kolejny powód, dla którego nie doświadczymy powtórki z lat 70. jest taki, że pracownicy nie mają obecnie tak dużej siły przetargowej jak w przeszłości, stąd nie będą w stanie równie silnie naciskać na wzrost wynagrodzeń. Związki zawodowe w USA i Wielkiej Brytanii bardzo straciły na sile w ciągu ostatnich dekad. Nawet niemieckie, znacznie silniejsze niż w krajach anglosaskich, są obecnie bardzo ostrożne w wysuwaniu mocnych żądań. Unikniemy zapewne niebezpiecznej dla gospodarki spirali cenowo-płacowej.

ikona lupy />
Ceny benzyny w krajach Europy / Bloomberg

Istnieją jednak powody, by bać się powtórki z lat 70. To chociażby obecne gwałtowne wzrosty cen surowców energetycznych wywołane wojną w Ukrainie. Kilka dekad temu za ich bardzo wysokie ceny odpowiadały embargo OPEC na eksport ropy oraz irańska polityczna rewolucja, która wydarzyła się kilka lat później. Kolejnym podobieństwem jest to, że skokowe wzrosty cen surowców nakładają się w obu przypadkach na wysoką już wcześniej inflację (w USA wzrosła w lutym o 7,9 proc., co było najgorszym wynikiem od 40 lat). Obecnie rozwinięte gospodarki są na szczęście znacznie mniej energochłonne niż w przeszłości. Nie zmienia to faktu, że w przypadku Europy surowce energetyczne będą prawdopodobnie najdroższe od lat 70.

Czy banki centralne powinny podnosić stopy?

Wśród ekonomistów trwa spór o to, na ile Fed (oraz inne banki centralne) powinien walczyć z inflacją poprzez wzrost stóp procentowych. Zbyt silna interwencja banku centralnego może uderzyć w gospodarczy wzrost. Grozi to wybuchem stagflacji.

Rządy krajów rozwiniętych, na przykład Francji i Hiszpanii, stosują politykę fiskalną, która ma zamortyzować inflacyjne uderzenie. Zestawienie wszystkich czynników wskazuje, że współczesna gospodarka jest bardziej odporna na stagflację, niż była latach 70.

Zdaniem głównego globalnego stratega w Barings Christophera Smarta rosyjska inwazja wywoła jednak „prawdziwy kryzys, który potrwa lata, a może dziesięciolecia”.