Na razie bezpiecznie można powiedzieć tyle – i na tym skupiają się analitycy – że rząd, który powstanie w najbliższym czasie, poprawi stosunki z Komisją Europejską, co będzie oznaczało odblokowanie pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy. Dzięki temu ruszą inwestycje, co pomoże koniunkturze w całej gospodarce. To wszystko prawda, ale wpływu KPO nie należy przeceniać.

Niemniej istotne będzie generalne podejście do gospodarki.

Jak będzie wyglądała polityka budżetowa? Zdaje się, że dominujący pogląd jest taki, że będzie więcej dyscypliny w wydatkach publicznych i że zostanie ograniczona chęć do wydawania pieniędzy poprzez fundusze pozabudżetowe. Należy mieć nadzieję, że faktycznie tak będzie, ale w trakcie kampanii wyborczej nie brakowało zapowiedzi, z których można było wyczytać, iż o ograniczanie wydatków będzie trudno.

Nawiasem mówiąc, nowy rząd jest właściwie skazany na realizowanie projektu budżetu firmowanego przez Mateusza Morawieckiego. Przynajmniej w pierwszym roku nowych rządów wiele się nie zmieni. Poza tym wiele pozycji dodatkowych jest zdefiniowanych na sztywno i nowy rząd, nawet jeśli będzie chciał, to w praktyce nie będzie się mógł z nich wycofać. Weźmy chociażby 500 plus, które z nowym rokiem zamieni się w 800 plus. A to ponad 60 mld zł w skali roku.

Reklama

Idźmy jednak dalej. Jakie będzie podejście do projektów, które były oczkiem w głowie rządzących dotychczas? O tym niewiele wiadomo. Duży atom? Mały atom? Centralny Port Komunikacyjny? Milion samochodów elektrycznych? (Hasło Morawieckiego to jedno, ale przecież od kilku lat istnieje spółka, która ma realizować ten projekt; ma co prawda duże opóźnienia, ale jednak coś robi; niemałe pieniądze zostały już wydane). To tylko parę przykładów.

Posługując się „językiem Balcerowicza”: nazwiska? Kto będzie decydował o polityce gospodarczej? Tego również nie wiemy, a to dość ważne. Same nazwiska często wystarczą, by wyrobić sobie pogląd na temat przyszłej polityki.

Oczywiście można mówić, że nie wiadomo jeszcze, jak będzie wyglądała nowa koalicja, komu przypadnie które ministerstwo, a w związku z tym, kto będzie miał największy wpływ na podejmowane decyzje. Ale właśnie o to chodzi – głosując tego wszystkiego nie wiedzieliśmy. Nie wiemy i dziś, kilka dni po głosowaniu.

Jeśli koalicja, to należy też wziąć poprawkę na różnice w programach. Fascynujące byłoby przysłuchiwać się rządowej dyskusji, w której starłyby się poglądy na gospodarkę na przykład Ryszarda Petru i Adriana Zandberga. Liberałowie mogą uznać, że część obietnic Lewicy jest na tyle mało kosztowna, że wydatek kilku czy nawet kilkunastu miliardów złotych wart jest unikania tarć pomiędzy partnerami w rządzie (w odwrotną stronę to raczej nie działa). A przecież Petru vs. Zandberg to tylko przykład. Może wcale nie najbardziej skrajny. A przy tym dotyczący wcale nie największych uczestników przyszłej koalicji.

Skoro koalicja, to również podział „konfitur”. Czyli spółek pod kontrolą Skarbu Państwa. Kto „zaopiekuje się” jedną czy drugą firmą – to sprawa wtórna. Brakuje przede wszystkim deklaracji, czy dotychczasowe podejście – repolonizacja i utrzymywanie „sreber rodowych” – zostanie utrzymane. Nie wiemy też, jak w praktyce miałoby wyglądać rozliczanie poprzednich rządów w tym zakresie, z kwestią tworzenia megakoncernu paliwowego wokół Orlenu na czele.

Gdy mowa o rozliczeniach, warto przywołać jeszcze jeden wątek. Pojawiały się pomysły organizacji „igrzysk” w postaci próby usunięcia Adama Glapińskiego ze stanowiska prezesa Narodowego Banku Polskiego. Ci, którzy głosowali z tego typu nadzieją, będą rozczarowani. Przynajmniej taką należy mieć nadzieję. Bo niezależnie od tego, jak oceniany jest szef banku centralnego, w myśl standardów unijnych jego stanowisko – czy raczej idea niezależności banku – należy do największych świętości. Ta niezależność być może będzie uwierać, ale bez otwierania nowego frontu konfliktu z UE nie da się z niej zrezygnować.

Wszystko, o czym była mowa dotychczas, to sprawy ważne. Ale o długoterminowych perspektywach wzrostu naszej gospodarki, mówiąc wprost – o poziomie naszej zamożności, będzie decydować to, jakie będzie podejście do rynku pracy. Szybko przybywa odchodzących na emerytury. Tworzonej przez nich luki nie są w stanie wypełnić coraz mniej liczne roczniki osób wchodzących na rynek. Chcemy czy nie, najtrudniejsze wybory dotyczyć będą wieku emerytalnego oraz migracji. Zwłaszcza w tej pierwszej kwestii mamy wiele sążnistych deklaracji, że podwyższania nie będzie. Ci, którzy je składali, muszą sobie zdawać sprawę z tego, że w taki czy inny sposób będą musieli się z nich wycofać. Jak to zrobią – to kolejna gospodarcza niewiadoma zaczynającej się kadencji. ©℗