Oto poranny brief - wszystko, co musisz wiedzieć o tym, co teraz dzieje się w gospodarce.
Amerykanie wprowadzają 100 proc. cła na auta elektryczne z Chin
Wchodzimy w nową fazę wojny handlowej pomiędzy dwiema największymi gospodarkami na świecie. Stany Zjednoczone ogłosiły, że podnoszą cła na import towarów z Chin wart 18 mld dolarów, tłumacząc, że to reakcja na nieuczciwą konkurencję ze strony Chin. Ma ona polegać na celowym zaniżaniu cen w chińskim eksporcie, a także na korzystaniu z cudzych technologii pozyskiwanych w „nierynkowy” sposób.
W efekcie rosną cła na:
- stal i aluminium z 0 – 7,5 proc. do 25 proc.
- półprzewodniki z 25 proc. do 50 proc.
- samochody elektryczne z 25 proc. do 100 proc.
- baterie do aut elektrycznych i nie tylko, części baterii i surowce potrzebne do ich produkcji z 0 – 7,5 proc. do 25 proc.
- panele fotowoltaiczne z 25 proc. do 50 proc.
- dźwigi portowe z 0 proc. do 25 proc.
- produkty medyczne (igły do strzykawek, rękawice, respiratory, itp.) z 0 – 7,5 proc. do 25 – 50 proc.
Wprowadzone cła mają obowiązywać przez określony okres czasu, najczęściej do końca roku, w niektórych przypadkach w przyszłym albo w 2026 roku, ale oczywiście w razie potrzeby będzie można ich obowiązywanie przedłużać.
w 2023 r. Stany Zjednoczone importowały z Chin towary o wartości 427 miliardów dolarów, a wyeksportowały produkty warte 148 miliardów dolarów, mają więc tutaj spory deficyt. Sprawę można interpretować też jako element kampanii wyborczej, ponieważ zmniejszanie deficytu handlowego z Chinami było wręcz obsesją Donalda Trumpa, kiedy był prezydentem USA. Prezydent Biden, podnosząc cła, zapewne chce też wytrącić swojemu konkurentowi w tegorocznych wyborach część argumentów z ręki, chociaż oczywiście Trump od razu stwierdził, że te cła powinny być jeszcze wyższe i obejmować szerszy zakres towarów.
Chiny mocno skrytykowały ruch Bidena, zapowiedziały kroki odwetowe i obronę swoich interesów. Natomiast zdaniem wielu ekspertów po tym jak dostęp do rynku amerykańskiego stanie się dla nich utrudniony, będą się ze zdwojoną energią starać podbić rynek europejski, co z kolei postawi Komisję Europejską przed dylematem, czy my też powinniśmy te cła podnosić, a jeśli tak, to jak bardzo.
Euro już poniżej 4,27 zł
Złoty znów wyraźnie się umacnia. Kurs euro dotarł właśnie do poziomu 4,27 zł. Był w tych okolicach przez parę dni miesiąc temu, natomiast wcześniej ostatni raz euro kosztowało tyle w lutym 2020 roku. Także amerykański dolar i frank szwajcarski są najtańsze od miesiąca.
Oczywiście ważnym potwierdzeniem trendu umacniania się złotego byłoby zejście kursów tych walut poniżej poziomu dołka z połowy kwietnia, ale do niego trochę nam jeszcze brakuje. W przypadku euro kurs musiałby spaść co najmniej do 4,23 zł, zaś w przypadku dolara dołkiem do pobicia jest poziom 3,884 zł z końca grudnia ubiegłego roku.
W każdym razie po korekcie sprzed miesiąca, kiedy to w parę dni euro podrożało o 14 groszy (z okolic 4,23 zł do 4,37 zł), a dolar nawet o 21 groszy (skok z 3,91 zł do 4,12 zł), nie ma już śladu.
Ciekawe natomiast jest to, że wtedy sygnałem do rozpoczęcia takiej korekty były dane ze Stanów Zjednoczonych o tym, że ich inflacja przestała spadać i jest wyższa od oczekiwań. Rynek przestał wtedy obstawiać, że Fed zacznie obniżać stopy procentowe już w czerwcu, więc nastroje się zepsuły, dolar się umocnił, a waluty na rynkach rozwijających się wyraźnie się osłabiły, złoty zaś nie był wyjątkiem.
W tym kontekście bardzo ważne jest to, że kolejne dane dotyczące inflacji w USA, tym razem za kwiecień, zostaną opublikowane już dziś, o 14:30. Oczekiwania są takie, że główny odczyt spadnie z 3,5 proc. do 3,4 proc., a inflacja bazowa zejdzie w dół z 3,8 proc. do 3,6 proc.
Scenariusz bazowy dotyczący przyszłości stóp procentowych w USA zakłada pierwszą obniżkę we wrześniu (65 proc. prawdopodobieństwa) i drugą w grudniu (tu tylko 56 proc. prawdopodobieństwa). Dziś po południu będziemy wiedzieć, czy te założenia się zmieniły, a jeśli tak, to jak bardzo i w którą stronę. Od tego zależy też, czy złoty ponownie, tak jak miesiąc temu, wpadnie w korektę, czy będzie mógł kontynuować swój trend umacniania się.
Inflacja producentów w USA powyżej oczekiwań
Dziś przed nami dane o inflacji konsumenckiej w USA, natomiast we wtorek pojawiły się tam dane o tym co dzieje się z tak zwanymi cenami producentów, czyli cenami w transakcjach pomiędzy producentami a pośrednikami i hurtownikami, czyli tych jeszcze bez udziału finalnych konsumentów.
Wskaźnik roczny urósł z 1,8 proc. do 2,2 proc. czyli do poziomu najwyższego od września, co jednak było zgodne z oczekiwaniami. Zaskoczyły natomiast odczyty dotyczące zmiany cen miesiąc do miesiąca, czyli w kwietniu w relacji do marca. Tutaj zamiast wzrostu o 0,3 proc. mieliśmy wzrost aż o 0,5 proc. ale jednocześnie dane sprzed miesiąca zrewidowano w dół, z 0,2 proc. do -0,1 proc. Interpretacja tego wszystkiego była więc nieco bardziej skomplikowana niż zwykle. W efekcie rynek przez chwilę zachowywał się dość chaotycznie i nerwowo, ale szybko się uspokoił i doszedł do wniosku, że tak naprawdę nie stało się nic, co by zmieniało dotychczasowy obraz sytuacji.
Podobnie zinterpretował te dane szef Fed Jerome Powell, który powiedział wieczorem, że dane były „mieszane”. Przy okazji powtórzył to, co ostatnio mówi często: że wysokie stopy procentowe w USA mogą się utrzymywać przez dłuższy czas. To jednak też nikogo nie zaskoczyło.
Mieliśmy 325 mln euro nadwyżki w handlu z zagranicą w marcu
Polska miała w marcu 325 mln euro nadwyżki na rachunku obrotów bieżących z zagranicą. Na tę nadwyżka składa się 486 mln euro nadwyżki w handlu zagranicznym towarami, 3,3 mld euro nadwyżki w handlu zagranicznym usługami, oraz 3,4 mld euro deficytu, jeśli chodzi o innego rodzaju transfery, jak np. wypłaty dywidend z zysków, które płyną do zagranicznych właścicieli przedsiębiorstw w Polsce.
Dane były nieco słabsze od oczekiwań, nasza nadwyżka stopniowo maleje. Zdaniem wielu ekonomistów w kolejnych miesiącach będzie podobnie, bo z powodu słabej koniunktury w strefie euro nadal będziemy mieć problem z eksportem (w marcu był o 9,5 proc. mniejszy niż rok wcześniej), a z drugiej strony oczekiwane ożywienie gospodarcze u nas napędzane konsumpcją i związane ze sporym wzrostem płac, powinno zwiększać import (w marcu był o 8,3 proc. mniejszy niż rok wcześniej).
Nadwyżki w obrotach z zagranicą są korzystne dla kraju i jego finansów, ponieważ oznaczają, że więcej pieniędzy wpływa do kraju z zagranicy, niż z niego wypływa poza granice. Dzięki temu poprawia nam się płynność w walutach obcych, która jest istotna, chociażby przy obsłudze długu zagranicznego (publicznego i prywatnego też), a ponadto takie nadwyżki fundamentalnie wzmacniają siłę złotego.
Tylko 27 proc. prezesów w Polsce uważa AI za priorytet
Prezesi polskich spółek na razie nie wpadają w przesadny zachwyt nad sztuczną inteligencją i w większości nie traktują jej wdrażania jako priorytetu – wynika z badania firmy konsultingowej EY. Badanie „CEO Outlook Pulse Survey” zostało zrobione w 21 krajach wśród 1200 prezesów, możemy więc się tutaj porównywać do innych krajów i w tym porównaniu wypadamy mało entuzjastycznie.
Wdrażanie AI po to, aby zwiększyć wydajność w firmie i poprawić jej wyniki jest wskazywane jako priorytet na najbliższy rok przez 41 proc. prezesów na świecie, natomiast w Polsce tylko przez 27 proc. U nas w tej chwili mamy inne sprawy na głowie. 40 proc. polskich prezesów wskazuje na potrzebę inwestowania w nowe produkty i usługi, a aż 47 proc. na rekonfigurację łańcucha dostaw. Na rozwijanie AI zapewne przyjdzie czas później. Globalnie aż 76 proc. szefów uważa, że ta technologia przyniesie korzyści, głównie w kwestii podnoszenia wydajności, czyli przede wszystkim redukowania kosztów, przy niewielkim wpływie na wysokość przychodów.