Oto poranny brief - wszystko, co musisz wiedzieć o tym, co teraz dzieje się w gospodarce.

Ropa Brent już poniżej 70 dolarów, rosną szanse na paliwa poniżej 6 zł za litr

Cena baryłki ropy Brent spadła na rynkach światowych poniżej 70 dolarów po raz pierwszy od grudnia 2021 roku. W wyraźnych trendach spadkowych utrzymują się też nadal notowania benzyn o oleju napędowego – tu także mamy poziomy najniższe od 2021 roku. Na polskim rynku hurtowym Orlen obniżył dziś cenę diesla o 3 grosze, a benzyny 95 o 2 grosze na litrze. W ciągu ostatniego tygodnia ceny te spadły odpowiednio o 16 i 13 groszy na litrze, co powinno oznaczać możliwość kontynuacji spadków cen także na stacjach benzynowych.

Reklama

Generalnie paliwa i ropa ostatnio tanieją z powodu słabych prognoz dotyczących globalnego popytu na nie. W tym wątku we wtorek pojawiły się nowe elementy. Po pierwsze kartel OPEC obniżył swoją prognozę tempa wzrostu popytu na ropę w przyszłym roku z 1,78 mld do 1,74 mln baryłekdziennie. Prognozę na ten rok obniżył z 2,11 mln do 2,03 mln baryłek. Inwestorom na rynkach z pewnością rzuciło się w oczy zdanie, w którym OPEC tłumaczy, że niższy od spodziewanego popyt na ropę w Chinach to nie tylko kwestia ogólnie słabej koniunktury gospodarczej w tym kraju, ale także coraz większej popularności samochodów na gaz, oraz elektrycznych. Taka zmiana, jeśli chodzi o strukturę rynku w Chinach może bowiem w przeciwieństwie do wahań koniunktury, być trwała. Właśnie po tym raporcie OPEC cena ropy spadła poniżej 70 dolarów za baryłkę

Po drugie, kilka godzin później ukazał się raport amerykańskiej agencji EIA, zajmującej się rynkami energii, w którym obniżono prognozy dotyczące popytu na ropę w Stanach Zjednoczonych. Miesiąc wcześniej zakładano, że popyt ten w tym roku urośnie o 1 proc., a teraz agencja twierdzi, że nie urośnie on wcale. W przyszłym roku popyt w USA ma rosnąć o 0,3 mln baryłek dziennie, zaś na całym świecie o 1,5 mln baryłek dziennie. EIA stwierdziła też, że obecnie na świecie popyt na ropę jest większy niż jej podaż. Teoretycznie taka sytuacja powinna oznaczać wzrost cen, a nie ich spadek. W rzeczywistości po tym raporcie spadek cen faktycznie się zatrzymał. Ale było to za mało, aby wywołać na rynku jakieś wyraźniejsze odbicie w góre.

ikona lupy />
Wykres ropy Brent / investing.com

1,83 bln zł długu publicznego na półrocze

Dług publiczny w Polsce w drugim kwartale urósł o 52,5 mld złotych i wynosił na koniec czerwca 1824,5 mld złotych. W relacji do naszego PKB urósł on do 52,3 proc. z 51,4 proc. trzy miesiące wcześniej, na razie więc jest on wciąż na uznawanym za bezpieczny i dopuszczalnym w Unii Europejskiej poziomie, chociaż wg wielu prognoz (w tym także tych rządowych), w kolejnych kwartałach ma dalej rosnąć.

ikona lupy />
Dług publiczny w Polsce / Ministerstwo Finansów

Na tle unijnym nasz dług publiczny nadal wygląda dość skromnie, w całej Unii wynosi on bowiem 82 proc. PKB, a w strefie euro 88,7 proc. PKB.

Nieco ponad jedna trzecia (34,4 proc.) naszego długu jest zaciągnięta u tak zwanych nierezydentów, czyli inwestorów zagranicznych. Reszta jest podzielona pomiędzy krajowe banki, które mają 44,5 proc. udziału w całości i krajowych inwestorów nie będących bankami (czyli np. firmy ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne, a także osoby fizyczne kupujące np. obligacje detaliczne), którzy mają 21 proc. całego długu. W ostatnim kwartale zadłużenie wobec inwestorów zagranicznych urosło o 22 mld złotych, wobec banków o 17 mld zł i wobec wszystkich pozostałych o 13 mld zł.

Oczywiście zagranica może kupować nie tylko ten dług, który minister finansów emituje specjalnie dla niej, czyli ten zagraniczny, w walutach obcych, ale także ten krajowy na naszym rynku. Jeśli natomiast popatrzymy tylko na polski dług w walutach obcych, to jego udział w całości zadłużenia wzrósł w tym kwartale z 28,1 do 28,4 proc. W latach 2011-2019 był on nieprzerwanie powyżej poziomu 30 proc.

TSUE podtrzymał 2,4 mld euro kary dla Google i 13 mld euro kary dla Apple

Unia Europejska buduje sobie reputację nieustępliwej wobec gigantów technologicznych, które zachowują się nieuczciwie zarówno wobec państw i ich podatników, jak i wobec konkurencji na rynku. We wtorek miliardowe kary w Europie dostały zarówno Apple, jak i Google.

W przypadku Apple’a chodzi o 13 mld euro, a w przypadku Google’a o 2,4 mld euro. Apple oszukiwał na podatkach, a Google wykorzystywał swoją pozycję do działań monopolistycznych. W obydwu przypadkach kary zostały podtrzymane w wyrokach Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

W przypadku Apple wyrok kończy wieloletnią sądową batalię o rozliczenia podatkowe spółki na terenie Irlandii. TSUE orzekł, że przywileje tam uzyskane przez spółkę z Kalifornii były w istocie niedozwoloną pomocą państwa dla niej, więc teraz korzyści uzyskane dzięki tym przywilejom trzeba zwrócić

W przypadku Google TSUE utrzymał w mocy grzywnę nałożoną przez Komisję Europejską i potwierdzoną już wcześniej wyrokiem sądu z 2021 roku, za faworyzowanie w wynikach wyszukiwania wyników z własnych porównywarek cenowych względem innych. Spółka pokazywała wyniki ze swojej porównywarki produktów na pierwszym miejscu i wyróżniała je w "ramkach, natomiast wyniki wyszukiwania konkurencyjnych porównywarek ukazywały się jedynie jako zwykłe niebieskie linki. TSUE uznał, że takie działanie stanowiło dyskryminację innych podmiotów.

Rząd nie przyjął dodatkowej waloryzacji emerytur

Rząd zachował się we wtorek intrygująco i po dyskusji na temat projektu o dwóch waloryzacjach emerytur rocznie, ocenił go dobrze, ale go nie przyjął. W oficjalnym komunikacie Centrum Informacyjnego Rządu jest mowa o tym, że projekt spełnia oczekiwania członków rządu. Mimo to, rząd uznał, że może go przyjąć w każdej chwili, jeśli zajdzie taka potrzeba, czyli wtedy kiedy pojawi się ryzyko przekroczenia przez inflację poziomu 5 proc. Ten poziom jest istotny, jest to bowiem zgodnie ze wspomnianym projektem jedyny warunek potrzebny do tego, aby móc uruchomić drugą waloryzacje w ciągu roku, która miałaby miejsce we wrześniu.

Bardzo ważne przy tym jest też to, że nie chodzi tu o roczną inflację na poziomie 5 proc., taką bowiem wg niektórych prognoz możemy mieć już wkrótce, na koniec tego roku. Chodzi tu raczej o zmianę cen w pierwszym półroczu danego roku. Czyli jeśli poziom cen między 1 stycznia, a 30 czerwca urośnie wg danych GUS o co najmniej 5 proc., wtedy rząd we wrześniu przeprowadza dodatkową waloryzację. Co ważne, nie będzie ona stanowić dodatkowej korzyści dla emerytów, a tylko przyspieszenie tego, co i tak by dostali kilka miesięcy później. W takim scenariuszu kolejna, „zwykła” waloryzacja w kolejnym roku w marcu brałaby pod uwagę dane o inflacji tylko za drugie półrocze (bo pierwsze półrocze zostałoby „skonsumowane” już we wrześniu).

Można się tylko domyślać, że rząd nie uchwalił projektu teraz, bo być może obawiał się, że zostanie źle zrozumiany i że nowy projekt oznaczać będzie automatyczną drugą waloryzację, albo pojawienie się jej wtedy, gdy poziom 5 proc. osiągnie „zwykła”, roczna inflacja, a nie ta za pierwsze półrocze. W praktyce sytuacje, o których mowa w projekcie ustawy występują niezwykle rzadko, można więc zakładać, że jej przyjęcie najpierw rozbudziłoby nadzieje emerytów, a potem pojawiłoby się rozczarowanie, bo drugiej waloryzacji i tak by nie było ze względu na nie dość wysoką inflację.

Kamala Harris wg bukmacherów wygrywa debatę z Donaldem Trumpem

Według firm bukmacherskich telewizyjną debatę Kamali Harris z Donaldem Trumpem wygrała ta pierwsza. Na razie to jedyne miejsce, w którym można wstępnie ocenić jej efekty, na pierwsze sondaże opinii publicznej trzeba będzie jeszcze trochę zaczekać. W serwisie Polymarket „notowania” Harris wzrosły z 47 proc. przed debatą do 49 proc. po debacie. W przypadku Trumpa nastąpił spadek z 52 proc. do 50 proc.

Niektórzy analitycy próbują też „wróżyć z bitcoina”, zakładając, że rynek kryptowalut „woli Trumpa”, bo Trump częściej wypowiadał się pozytywnie o kryptowalutach. W czasie debaty i zaraz po niej notowania bitcoina nieco spadały, zgodnie więc z tym modelem Trump raczej debatę przegrał.

Niewykluczone, że dziś na rynkach finansowych zobaczymy więc ruchów różnych instrumentów finansowych, które będą interpretowane jako „rynkowe reakcje na debatę prezydencką w USA”.

Istotne w kampanii wyborczej może okazać się też to, że już po debacie na oficjalne poparcie dla Kamali Harris zdecydowała się najpopularniejsza Amerykanka na świecie, piosenkarka Taylor Swift.