Ceny w strefie euro rosną zdecydowanie szybciej niż w Stanach Zjednoczonych. Różnica prawdopodobnie zwiększyła się także we wrześniu, ponieważ inflacja w całej Europie osiągnęła 10 proc., a w Niemczech przyspieszyła do 10,9 proc. Dane dla USA nie będą dostępne dopiero w połowie października.
Według ekonomistów przez najbliższy rok inflacja w Europie utrzyma się na poziomie blisko 5 proc, podczas gdy w USA oczekuje się, że spadnie z powrotem do około 3 proc..
Robin Brooks, główny ekonomista w Instytucie Finansów Międzynarodowych uważa, że w nadchodzącym czasie inflacja w strefie euro w rzeczywistości będzie dużo bardziej dotkliwa niż w USA
Powodem jest kryzys energetyczny w Europie wywołany ograniczeniem rosyjskiego eksportu surowców energetycznych, który pogłębił się po inwazji Rosji na Ukrainę. To spowodowało gwałtowny wzrost cen energii elektrycznej, co wpłynęło na wzrost kosztów w prawie każdej gałęzi europejskiej gospodarki. W związku z tym inflacja jest teraz wyższa w Europie.
Pomijając kwestie liczbowe, Europa ma ostatecznie inny rodzaj inflacji niż Stany Zjednoczone.
Na Starym kontynencie wzrost inflacji prawie w całości napędzany jest przez gwałtownie rosnące ceny towarów, a nie, przynajmniej częściowo, wysokimi wydatkami konsumentów i napiętym rynkiem pracy w kraju.
To rozróżnienie ma poważne konsekwencje dla decydentów i inwestorów, a także gospodarstw domowych i przedsiębiorstw.
Oznacza to, że europejscy bankierzy centralni, którzy stosują tę samą metodę walki z inflacją, co ich koledzy z USA, czyli szybkie podnoszenie stóp procentowych, mają ograniczoną możliwość rozwiązania podstawowego problemu i mogą bardziej zaszkodzić gospodarkom swoich krajów tymi działaniami niż pomóc.
Polityka fiskalna również jest inna a rządy europejskie są zmuszone do dodania bodźców, które złagodzą skutki gwałtownie rosnących rachunków za energię.
Na pierwszy rzut oka Rezerwa Federalna i Europejski Bank Centralny, choć podjęły działania w różnym czasie, teraz są na podobnej ścieżce.
Obie instytucje na ostatnim posiedzeniu podniosły stopy o 75 punktów bazowych. W opinii rynków obie prawdopodobnie zrobią to samo także następnym razem.
„To, co łączy oba banki centralne, to to, że są one bardzo skoncentrowane na inflacji punktowej i obecnie podwyższonych wskaźnikach”, mówi Brooks. „Nie są wystarczająco skoncentrowani na podstawowej dynamice, wskaźnikach i opóźnieniach w polityce”.
Oczekuje, że strefa euro wkrótce pogrąży się w recesji, podczas gdy Stany Zjednoczone unikną załamania uważa Brooks. A takie perspektywy powinny skłonić do ponownej oceny podejścia EBC do walki z inflacją. „W obliczu zbliżającego się spadku PKB, kim są ludzie, którzy będą zwiększać płace swoimi żądaniami?” mówi Brooks. „Które firmy podniosą swoje marże? Po prostu nie ma warunków do napędzania spirali płac i cen”.
W rzeczywistości płace w Europie rosły wolniej niż w Ameryce, mimo że ceny rosną teraz szybciej. To kolejny znak, że inflacja w większym stopniu obniża poziom życia w Europie niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie wielu pracowników dostało podwyżkę płac na napiętych pandemicznych rynkach pracy.
Na razie europejscy bankierzy centralni wydają się tak samo oddani zaostrzeniu polityki pieniężnej, jak ich koledzy z Fed. Niektórzy analitycy uważają, że może się to skończyć koniecznością utrzymania inflacji na wysokim poziomie jeszcze dłużej.
„Wysoka inflacja bazowa prawdopodobnie potrwa dłużej, w Europie niż w USA, częściowo dlatego, że Europa będzie nadal cierpieć z powodu większego wstrząsu podaży energii” – napisali w zeszłym miesiącu analitycy Capital Economics. „Chociaż spodziewamy się, że Fed obniży stopy procentowe w drugiej połowie 2023 r., wątpimy, czy Bank Anglii i EBC będą w stanie to zrobić przed 2024 r.”
Jastrzębi zwrot w Europie nie zapobiegł załamaniu wyceny głównych walut kontynentu, co zwiększa koszty importowanej inflacji.
Od połowy sierpnia oczekiwania rynku na lukę stóp procentowych między Fed a EBC zawęziły się, ponieważ ten ostatni zasygnalizował zbliżające się szybsze podwyżki. Ale to nie powstrzymało osłabienia euro, które spadło w tym okresie o kolejne 5 proc. w stosunku do dolara.
Zasadniczo inwestorzy obstawiają, że dzisiejszy szok inflacji energetycznej będzie się różnić od tego, który uderzył we wszystkie gospodarki zachodnie w latach 70. XX wieku. Teraz, w przeciwieństwie do tamtego kryzysu, Stany Zjednoczone są gigantem energetycznym, który produkuje własne paliwo, podczas gdy Europa wciąż kupuje energię z zewnątrz.
Ten podział pojawia się również w polityce fiskalnej. Stany Zjednoczone wycofują bodźce, podczas gdy Europa musi dodać ich więcej, włącznie z dotacjami na energię, aby złagodzić cios i upewnić się, że gospodarstwa domowe nie zamarzną, a firmy nie zostaną zamknięte w nadchodzącej zimie.
Koszt takiego postępowania prawdopodobnie wyniesie co najmniej 5 proc. PKB rocznie, szacuje Dario Perkins, ekonomista TS Lombard w Londynie.
Prognozy wskazują, że po raz pierwszy od czasu Wielkiej Recesji łączny deficyt budżetowy strefy euro będzie w tym roku wyższy niż dziura budżetowa w USA.
Niemcy w zeszłym tygodniu ogłosiły, że pożyczą dodatkowe 200 miliardów euro (196 miliardów dolarów) na pokrycie kosztów ograniczenia cen gazu ziemnego. Wielką Brytanię, w której nowa premier Liz Truss wystraszyła rynki, proponując obniżki podatków i subsydia energetyczne, wydaje się, że czeka jeszcze większe niedobory surowców energetycznych.
Wszystkie te dodatkowe wydatki fiskalne pomogą zapobiec głębokiemu załamaniu, które zmusiłoby europejskich bankierów centralnych do zwrotu o 180 stopni i porzucenia planów utrzymywania wysokich kosztów pożyczek, przekonuje Perkins. Rezultatem będzie mieszanka polityk, która jest całkowitym przeciwieństwem dekady przed pandemią, kiedy oszczędności łączono z zerowymi stopami procentowymi.