Z Marcinem Fatalskim rozmawia Estera Flieger
Marcin Fatalski to amerykanista, historyk i politolog. Pracownik Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Czy przemówienie, które pre zydent USA Joe Biden wygłosił na dziedzińcu Zamku Królewskiego, było historyczne?
Reklama
Historyczne są okoliczności, w których zostało wygłoszone - w dramatycznych okolicznościach rosyjskiej inwazji na Ukrainę upada stary porządek świata, a wielką niewiadomą pozostaje to, jak będzie wyglądał nowy.
Zapytam inaczej: czy to było dobre przemówienie?
Wielu komentatorów oczekiwało, że padnie zdanie na miarę „Ich bin ein Berliner” Johna F. Kennedy’ego albo „Mr. Gorbachev, tear down this wall” Ronalda Reagana. Choć tak się nie stało, było to bardzo dobre przemówienie, które wiele mówi nam na temat obecnej amerykańskiej administracji.
Co takiego?
Zasadnicze wydaje się przedstawienie wyzwań stojących przed Zachodem wobec wojny rozpoczętej przez jedno z wielkich mocarstw i nadanie tej konfrontacji NATO z Rosją charakteru nie tylko politycznego, lecz także - można powiedzieć - cywilizacyjnego.
Jaki jest więc główny przekaz amerykańskiej administracji, który popłynął z Warszawy?
Amerykańska administracja widzi toczącą się wojnę jako starcie modeli polityczno -społecznych: po jednej stronie jest demokracja liberalna, po drugiej - autorytaryzm. Biden zwracał na to uwagę również w rozmowie z amerykańskimi żołnierzami w Rzeszowie: mówił, że nie chodzi wyłącznie o wzmocnienie wschodniej flanki Sojuszu, lecz także o obronę cywilizacji.
„Nie będzie to łatwe” - powiedział prezydent Biden w Warszawie.
Zwraca uwagę na koszty, jakie będziemy musieli ponieść. W słowach Bidena widzę wolę skonsolidowania Zachodu - myślę, że to zasadniczy cel jego administracji. Na razie, ku zaskoczeniu Władimira Putina, jesteśmy - przynajmniej w najistotniejszych obszarach - jednomyślni. I choć możemy dyskutować o zakresie realizacji sankcji, to próbę tę przechodzimy sprawnie. Rodzi się jednak pytanie, na jak długo wystarczy Zachodowi determinacji. Bo rozmawiamy o państwach, w których rządy sprawują wybrane demokratycznie władze. A nie dla wszystkich w dłuższej perspektywie koszty izolowania Rosji mogą być znośne.
Rosyjska agresja weryfikuje politykę kanclerz Angeli Merkel wobec Kremla. Czy upadają też założenia polityki amerykańskiej? Czyż nie była w niektórych okresach przesiąknięta fascynacją wobec Moskwy, wiarą, że z Rosją, która przecież musi się w końcu zmienić, da się dogadać?
Amerykanie bywali ZSRR, a następnie Rosją przerażeni, ale przeżywali też fascynację tym krajem, a emocje te przeplatały się w historii stosunków tych państw w XX i XXI w. Bolszewizm - odrzucenie kapitalizmu i instytucjonalizacja ateizmu, podczas gdy w Ameryce sfery religii obywatelskiej i życia publicznego się przenikały - był dla Amerykanów czymś niepojętym: do objęcia urzędu prezydenta przez Franklina Roosevelta w 1933 r. Stany Zjednoczone nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych z ZSRR. Pragmatyzm Roosevelta niósł za sobą zmianę. Jego polityka łączyła - dyskutować możemy o tym, w jakich proporcjach - wilsonowski idealizm z realizmem, co jest właściwe zwłaszcza dla demokratów.

Treść całego wywiadu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej albo w eDGP.