Konfederacja proponuje, żeby mieszkania i domy były tańsze o 30 proc. Brzmi pięknie. Jak to zrobić?
ikona lupy />
Krzysztof Bosak poseł, współprzewodniczący Konfederacji, były kandydat na prezydenta RP / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski

W naszej ocenie wzrost kosztów nieruchomości nie wynika tylko z kosztów pracy, podatków czy inflacji, lecz także z nieustannego przyjmowania kolejnych regulacji i wymogów technicznych, np. w kwestii termoizolacji, systemów wentylacyjnych, okiennych, źródeł ciepła. Nikt z nas nie jest przeciwnikiem nowoczesnych technik budowlanych, ale w tym przypadku mamy do czynienia z realizacją założeń ideologicznych, które zawężają konkurencję i zróżnicowanie oferty mieszkaniowej. 30 proc. to sumaryczny szacunek kosztów wszystkich regulacji, które w ostatnich dziesięcioleciach przyjęły polski rząd i Unia Europejska. W naszej ocenie uchylenie ich może spowodować, że ceny będą niższe.

Załóżmy nawet, że faktycznie te regulacje stanowią jedną trzecią ceny. Dlaczego ich zniesienie miałoby spowodować spadek cen o 30 proc., a nie o 10 lub 5 proc.? Przecież deweloperzy wykorzystają tę sytuację i zwiększą swoje marże.
Reklama

My w programie nie przesądzamy, co się wydarzy na rynku. Wskazujemy jedynie, co się składa na te koszty i z czego one wynikają.

Ale postulat, który reklamują państwo w mediach, brzmi „mieszkania tańsze o 30 proc.”. Żadnego małego druku czy dodatkowych gwiazdek tam nie widziałem.

Równocześnie podkreślamy, że nikomu nie zamierzamy nic dać. Mówimy jedynie, że jeżeli nasz program zostanie zrealizowany, to spadek cen będzie możliwy. Oczywiście zawsze istnieje ryzyko, że deweloperzy mogą chcieć skonsumować spadek kosztów w postaci wyższej marży. Ale prawem rynku jest również to, że znajdzie się ktoś, kto będzie chciał być tańszą konkurencją i przejmie część rynku. To, co musimy zrobić, żeby ten mechanizm działał, to dbać o to, aby próg wejścia na rynek deweloperski był stosunkowo niski, a także uwalniać grunty, upraszczać proces inwestycyjny i ułatwiać dostęp do kapitału.

A efekt nie będzie odwrotny? Duzi gracze od razu wykorzystają sytuację – będą budować szybciej i więcej, a tym samym umacniać swoją dominującą rolę na rynku. Od tego już prosta droga do zmowy cenowej i monopolistycznych zapędów.

Dlatego musimy przyglądać się temu, co dzieje się na rynku. Od tego mamy Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, a także, jeśli chodzi o regulacje rynku kredytu hipotecznego, Komisję Nadzoru Finansowego.

Ich kompetencje są jednak ograniczone. Pan byłby za tym, aby je zwiększyć?

Trzeba by się temu dokładnie przyjrzeć. Nie będę rzucał słów na wiatr, jestem w tej kwestii ostrożny. Natomiast moim zdaniem problem z deweloperami leży gdzie indziej – mowa chociażby o uchylaniu się od napraw powykonawczych. To jest realny problem. Oczywiście każdy, kto znajduje się w takiej sytuacji, może iść do sądu. Ale takie procesy z deweloperem trwają wiele lat, na co zwykłego człowieka często nie stać. I takie sprawy przede wszystkim powinny być na radarze UOKiK. Inną kwestią jest także umożliwienie powstania konkurencji dla dużych deweloperów, chociażby w postaci mikroprzedsiębiorców, którzy będą budować pojedyncze domy czy budynki wielorodzinne na sprzedaż. Potrzebujemy rozwiązań, które zlikwidują różne pułapki. Dziś dużym ryzykiem jest na przykład to, że kupując grunt, nie jesteśmy w stanie jednoznacznie stwierdzić, co możemy na nim zbudować. Planów zagospodarowania przestrzennego często nie ma, a proces uzyskiwania warunków zabudowy jest długi i nieprzewidywalny. To patologiczna sytuacja, do której się przyzwyczailiśmy. Inną sprawą jest także ograniczony dostęp do ziemi.

Wywiad przeczytasz w dzisiejszym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.