Moim skromnym zdaniem można by zakopiańczykom (i nie tylko im) zadać pytania inne, bardziej skorelowane z rzeczywistością. Np. „Czy popierasz wyprzedaż Zakopanego muzułmanom z krajów Bliskiego Wschodu, a docelowo budowę meczetu przy Krupówkach”, albo „Czy uważasz, że polski robotnik powinien zostać zastąpiony robotnikiem z Azji”. Pewne zjawiska gospodarcze, a w konsekwencji polityczne, po prostu się dzieją – zwłaszcza wtedy, gdy władza nie prowadzi w danej dziedzinie żadnej planowej polityki opartej na faktach.

Właśnie z czymś takim mamy do czynienia w obszarze polityki migracyjnej. Ona oficjalnie nie istnieje, a ściślej – ogranicza się do umacniania muru na granicy z Białorusią i stawiania „pytania” w referendum. Oczywiście, nie po to, by odpowiedź miała mieć jakikolwiek wpływ na działania władzy. Jakieś 60 proc. wyborców rozumie, że jedynym celem jest tutaj mobilizacja elektoratu i wygranie wyborów; 40 procent wyborców tego nie rozumie, no i… To może w zupełności wystarczyć.

Nawała cudzoziemców i opowieść ksenofoba

Reklama

Jest dla mnie doprawdy szokujące, że w kraju, w którym za rządów otwarcie antyimigranckiej partii liczba cudzoziemców zwiększyła się najszybciej od kilkuset lat i zarazem najbardziej w Europie, nie ma nawet zalążków publicznej debaty na temat sensu i celów przyjmowania migrantów.

Oczywiście, rosyjska napaść na Ukrainę i związany z nią exodus milionów były czymś niespodziewanym, więc trudno było się do tego przygotować. Ale przecież Ukraińcy ciągnęli do Polski nie od 2022 roku, tylko całe lata wcześniej. Po rosyjskiej aneksji Krymu nad Wisłę wyemigrowały (choć nie jednocześnie i na różne okresy, przeważnie 6-9 miesięcy) dosłownie miliony naszych sąsiadów. Półtora roku temu, przed pełnoskalową inwazją, legalnie zarabiało u nas ok. pół miliona Ukraińców, a na czarno zapewne milion.

Wedle szacunków Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej, w 2015 r. pracowało w Polsce LEGALNIE łącznie niespełna 300 tys. cudzoziemców, a w 2022 r. – 1,7 mln. Napływ Ukraińców osiągnął swe apogeum w roku 2016 – wówczas stanowili oni aż 93 proc. wszystkich oficjalnie zatrudnionych nad Wisłą obcokrajowców. Potem ten udział zaczął spadać – w związku z dynamicznym wzrostem migracji z innych kierunków. W zeszłym roku Ukraińcy stanowili już mniej niż 70 proc. legalnie pracujących, teraz z pewnością jeszcze mniej.

Oficjalne raporty ZUS, GUS i NBP mówią od lat o pozytywnym (albo nawet i zbawiennym) wpływie tej migracji na polską gospodarkę oraz budżet państwa i system ubezpieczeń społecznych. Bez Ukraińców oraz coraz liczniejszych migrantów z kilkudziesięciu innych krajów, głównie z Europy i Azji, nasz kraj rozwijałby się zdecydowanie wolniej, bo w wielu kluczowych branżach – przemyśle, budownictwie, handlu, usługach, logistyce – notorycznie brakuje nam rąk i mózgów do pracy. Można w uproszczeniu powiedzieć, że historycznie wielka skala migracji przełożyła się wprost na poziom życia większości polskich rodzin: migranci nie odebrali Polakom pracy, lecz – stymulując rozwój gospodarczy – przyczynili się do tego, że Polacy zaczęli więcej zarabiać.

Można by o tym uczciwie rozmawiać i na fundamencie rzeczowej debaty publicznej sformułować długofalową politykę migracyjną państwa – która wydaje się dziś pilna jak nigdy. Ale to sprzeczne z fałszywymi wyobrażeniami oraz populistycznymi hasłami części polityków PiS-u oraz atakującej rząd z antyimigranckiej flanki Konfederacji - wolą się oni odwoływać do obskuranckiej „matematyki”, wedle której każdy przybysz to koszt i kłopot.

Umyka im jakoś, że takie stawianie sprawy jest skrajnie groźne dla Polski, dla jej dalszego gospodarczego rozwoju. Oto świeży przykład realnego zagrożenia: wspierana w mediach społecznościowych przez ruskich trolli i pożytecznych idiotów Kremla narracja głosi, że „Ukrainki odbierają Polkom miejsca pracy, potencjalnych mężów i zasiłki oraz zajmują miejsca w kolejkach do lekarzy”. To nie jest narracja bez konsekwencji! Z ostatnich badań naukowych wynika, że kolejne stykające się z niechęcią, a czasem nawet hejtem Ukrainki zaczynają rozważać migrację na Zachód. Podobnie Ukraińcy.

Już wiosną tego roku nominalna liczba migrantów z Ukrainy (uchodźców oraz migrantów ekonomicznych) była nad Renem większa niż nad Wisłą. Wszystkie zaognienia relacji polsko-ukraińskich wzmacniają ten trend. Nie oznacza to, że mamy nie rozmawiać z Ukraińcami szczerze o sprawach trudnych i spornych. Ale nie wolno tymi sprawami grać – szczując na ludzi. A tak się coraz częściej dzieje, z oczywistą szkodą dla Polski i perspektyw polskiej gospodarki.

Tu wracamy do około 40-procentowego elektoratu mobilizowanego w sposób prosty a skuteczny: fobiami i strachem. Takiemu wyborcy broń Boże nie wolno wciskać opowieści o rządzie, który sprowadził lub ułatwił ściągnięcie do Polski pracowitych migrantów, by ci mogli godnie i bezpiecznie żyć i jednocześnie przyczyniać się do rozwoju Polski i Polaków. Dla takiego wyborcy mamy opowieść prostą jak konstrukcja nie cepa nawet i nie młotka, lecz kamienia łupanego: „Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?”. Bo to w istocie nie jest żadne pytanie, tylko właśnie – opowieść.

Jeśli to jest jedyna kwestia dotycząca migracji, jaką trzeba i warto poruszyć w kraju takim, jak współczesna Polska, z jej tragiczną demografią i ABSOLUTNIE ŻYWIOŁOWYM rozwojem migracji z niemal wszystkich kierunków (z wyjątkiem „białoruskiego”), to nasi politycy osiągnęli tutaj rekordowy, nawet jak na swe wcześniejsze zdumiewająco wirtuozerskie dokonania, poziom cynizmu. Nie trzeba być wytrawnym znawcą psychologii gawiedzi, by zauważyć, że formułując to pytanie spindoktorzy wcielili w życie trzy z opisywanych przeze mnie niedawno zasad manipulacji wedle Naoma Chomsky’ego: mów do społeczeństwa jak do dziecka, skup się na emocjach, a nie na racjonalności, utrzymuj ludzi w ignorancji.

Z ręką w… nieoczekiwanym

Sęk w tym, że ignoranci budzą się któregoś dnia z ręką… w czymś, czego się nie spodziewali (bo niby skąd). Dlatego najmądrzejsze społeczeństwa – zamiast ulegać rozbuchanym przez polityków emocjom - starają się jednak dyskutować o faktach i możliwych scenariuszach rozwoju sytuacji. OK, nie zawsze się tu udaje, ale przynajmniej trzeba próbować. U nas taka dyskusja jest jednak celowo wykluczana i gaszona. Jakie będą tego skutki?

Weźmy taki scenariusz dla Zakopanego – wielce prawdopodobny, bo oparty na doświadczeniach wszystkich krajów bardziej rozwiniętych od Polski. Krupówki nie są już dla Arabów z Bliskiego Wschodu jednosezonową atrakcją turystyczną, lecz stają się na stałe jednym z głównych kierunków turystycznych w Europie. Sprzyja temu wiele okoliczności: oprócz dobrego (!) klimatu, pozwalającego przespacerować na świeżym (przynajmniej latem) powietrzu od jednego klimatyzowanego obiektu do innego klimatyzowanego obiektu (co w Dubaju i Abu Dabi bywa piekielnie trudne) oraz doświadczenie unikatowego zjawiska deszczu, wielce pomocna jest siatka wygodnych połączeń lotniczych z Krakowem. Ogromne znaczenie mają też rozwijające się relacje gospodarcze: coraz więcej polskich firm, nierzadko przy wsparciu władz wojewódzkich (m.in. na Śląsku i w Małopolsce) współpracuje z biznesem z ZAE i innych krajów Bliskiego Wschodu. Od górala, który słyszał o pierwszych arabskich inwestycjach pod Giewontem, dostałem jeszcze jeden argument: „Skoro Arabowie mogą inwestować w Londynie, Paryżu czy Rzymie, a Saudi Aramco weszło w bliską kooperację z państwowym Orlenem, największą firmą w Polsce, to czemu nie mieliby kupować i budować rezydencji i hoteli w Zakopanem?”.

Góralom bardzo podobają się arabskie dutki, ale czy spodobają im się arabskie porządki? Za dużymi inwestycjami idą zawsze wpływy – nie tylko gospodarcze. Może warto by o tym porozmawiać, gdyż zakreślony tu scenariusz jest o wiele realniejszy niż „przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską”.

Azjata w miejsce czy dla Polaka?

Wysoce prawdopodobne jest także dalsze zwiększanie odsetka imigrantów na polskim rynku pracy. W tej populacji przybywa z kolei przybyszy z Azji, przede wszystkim z Dalekiego Wschodu. Najbardziej malowniczym przykładem tego zjawiska jest ostatnio budowa Olefin w Płocku: w kontenerowym miasteczku zamieszkało 6 tys. cudzoziemców, m.in. Koreańczycy, Hindusi, Malezyjczycy, Pakistańczycy, Turcy. Oczywiście, ma to uzasadnienie ekonomiczne i jest – znowu – korzystne dla największej polskiej firmy (Orlenu) i całej polskiej gospodarki. Ale jak się do tego ma narracja migracyjna rządu? Jak to zestawić z ksenofobicznymi wypowiedziami polityków próbujących poprzez rozbudzanie złych emocji podbić własne notowania?

Podobny paradoks dotyczy polityki rządu wobec inwestorów zagranicznych. Ona była w trakcie dwóch kadencji PiS doprawdy hojna – co przełożyło się na jeszcze większe zainteresowanie Polską, m.in. (a może zwłaszcza) ze strony potężnych firm niemieckich. Jak pisałem niedawno, nasze obroty w handlu z Niemcami wyniosły w 2022 r. 167,7 mld euro (794,80 mld zł), o 20 mld euro więcej niż rok wcześniej – ustanawiając nowy rekord wszechczasów. Polska jest już piątym najważniejszym partnerem handlowym Niemiec - za Chinami, Holandią, USA i Francją. Niemcy są od lat najważniejszym partnerem handlowym Polski.

Co więcej, za rządów PiS wartość aktywów przedsiębiorstw z udziałem kapitału zagranicznego zwiększyła się o ponad połowę. W ostatnich latach Niemcy cały czas utrzymują się w pierwszej trójce największych inwestorów w Polsce, a w tym roku (m.in. za sprawą wielkiej inwestycji Mercedesa) odzyskają zapewne pozycję lidera. Kontrolowana przez rząd Polska Agencja Inwestycji i Handlu chwali się, że w 2022 roku zagraniczne firmy zainwestowały w Polsce przy jej wsparciu rekordowe 3,7 mld euro -o 200 mln więcej niż w 2021 i o miliard więcej niż w roku 2020. „W pierwszej trójce największych inwestorów utrzymały się jedynie Niemcy, które awansowały na pierwsze miejsce inwestując w Polsce ponad 1,4 mld euro i tworząc przeszło 4000 miejsc pracy. Drugą lokatę zajęła Szwajcaria realizując projekty w kwocie 611 mln euro i generując ponad 300 miejsc pracy”.

Równocześnie, w oficjalnej narracji polityków PiS oraz propagandzie tzw. mediów publicznych, Niemcy to wcielenie zła, a pierwsze pytanie referendum („Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki?”) ewidentnie służy odgrzaniu schabowego z początku lat 90., czyli obudzeniu dawnych fobii i wszechpodejrzliwości wobec „obcych”.

Nawet Chomsky musiałby uznać, że tu już szczyt. Pytanie, czy pozwoli zmobilizować wspomniane 40 procent. Górale nie mają wątpliwości, że tak. Dutki liczą na zimno, a do urn idą cali w emocjach.