- To broń bardzo dalekiego zasięgu. A tego, co robią Brytyjczycy i Francuzi w zakresie naprowadzania i kontroli celów, nie da się zrobić w Niemczech. Wie o tym każdy, kto miał do czynienia z tym systemem – tak można przetłumaczyć wypowiedź kanclerza Olafa Scholza o niemieckich pociskach Taurus z poniedziałku. - To, co robią inne kraje, które mają różne tradycje i różne rozwiązania konstytucyjne, jest czymś, czego nie możemy zrobić w ten sam sposób – dodał niemiecki polityk.

Te słowa padły, ponieważ Niemcy nie chcą dostarczyć Ukrainie tego rodzaju uzbrojenia. Tymczasem brytyjskie pociski Storm Shadow i francuskie Scalp zostały przekazane obrońcom ukraińskim już kilka miesięcy temu. Są one zdolne razić cele przeciwnika w odległości setek kilometrów.

Czy brytyjscy i francuscy żołnierze są na Ukrainie?

Reklama

Czy to oznacza, że brytyjscy i francuscy żołnierze na pewno są na miejscu i obsługują ten sprzęt? Nie. Ale czy to oznacza, że jest taka możliwość? Tak te słowa można interpretować.

W odpowiedzi na te doniesienia przedstawiciele brytyjskiego ministerstwa obrony poinformowali, że choć na Ukrainie jest niewielka liczba żołnierzy brytyjskich, to kwestia wyboru celu i obsługi rakiet dalekiego zasięgu należy wyłącznie do Sił Zbrojnych Ukrainy. Brytyjscy żołnierze są na miejscu m.in. do ochrony personelu dyplomatycznego i szkolenia Ukraińców, choć termin można już rozumieć bardzo szeroko. Oczywistym jest również, że zbierają oni doświadczenia i wnioski z tej wojny, tak by móc je zaadaptować do własnych działań zbrojnych.

Wnioski ze słów Scholza

Jak to całe zamieszanie interpretować? Wniosków jest co najmniej kilka.

Po pierwsze, mimo swoich buńczucznych zapowiedzi o tym, że to Niemcy są teraz największym wsparciem militarnym, broniącej się przed rosyjską agresją Ukrainy, to wciąż w urzędzie kanclerskim są opory przed wspomaganiem Ukraińców najnowocześniejszym sprzętem. Bardzo podobnie było zresztą wcześniej z dostawami czołgów, które udało się wymóc także dzięki polskiemu zaangażowaniu.

Po drugie, rozdźwięk między europejskimi sojusznikami ws. tego, co robić w kontekście wojny rosyjsko – ukraińskiej jest duży. Z jednej strony mamy np. Wielką Brytanię i Polskę, które od początku agresji mocno wspierają militarną pomocą Kijów. Potem mamy Francję, która w ostatnich tygodniach retorycznie ustami prezydenta Emmanuela Macrona nie wyklucza tego, że na Ukrainie pojawią się natowscy żołnierze, a jednocześnie (jeśli chodzi o wspieranie Ukrainy) mogłaby robić znacznie więcej. W każdym razie w polityce Paryża widać wyraźny zwrot i bardziej asertywną politykę w stosunku do Moskwy.

Wreszcie mamy Niemcy, które faktycznie w ostatnich miesiącach zwiększyły swoje dostawy na Ukrainę i teraz mogą być tym europejskim krajem, który Ukrainie przekazał uzbrojenie o największej wartości. Jednocześnie wciąż boją się mitycznej eskalacji i grają na szybkie zakończenie/zamrożenie konfliktu. Przynajmniej jeśli chodzi o urząd kanclerski.

Brytyjczycy i Francuzi są de facto ciągle na wojnie (ci pierwsi choćby ostatnio brali udział w bombardowaniu pozycji Huti w Jemenie, ci drudzy są cały czas obecni w Afryce, ostatnio ich siły specjalne uwolniły porwaną Polkę w Czadzie). W ich kulturze strategicznej użycie wojska do realizacji celów politycznych jest czymś naturalnym. Za to Niemcy mimo swojego zaangażowania w Afganistanie, są obecnie krajem na wskroś pacyfistycznym, a niemieckim politykom trudno zrozumieć, że świat się zmienił, a zdolności militarne znów są ważne i używane przez wiele krajów. To jak Polska będzie używać swoich Sił Zbrojnych, które w najbliższych latach znacznie zwiększą swoje zdolności, wciąż nie zostało rozstrzygnięte, a debata polityczna w tym obszarze jeszcze przed nami.

Niemieckie lapsusy o Ukrainie

Słowa kanclerza Olafa Scholza to nie pierwsze dziwne wypowiedzi niemieckich polityków o Ukrainie podczas tej wojny. Kanclerz nigdy nie mówi, że Ukraina powinna wygrać, a Rosja przegrać. On mówi, że Ukraina nie może przegrać tej wojny, a Rosja nie może jej wygrać. To jest duża różnica i jasna wskazówka, że możliwe jest zamrożenie konfliktu, jak to miało miejsce w 2015 r. Ale z Warszawy i Kijowa jasno widać, że to byłoby zwycięstwo Rosji, które dałoby jej czas by przygotować się do kolejnej fazy konfliktu.

Warto też zwrócić uwagę na pewien zabieg retoryczny, dotyczący pomocy niemieckiej dla Ukrainy. Niemcy chętnie podają duże kwoty, ale już nie afiszują się tym, że to pomoc rozpisana na lata, często zawierająca także wsparcie w ramach Unii Europejskiej. Jeszcze na początku wojny prowadzący indeks pomocy Ukrainie Kiloński Instytut Gospodarki Światowej pokazywał sprzęt, który poszczególne kraje zadeklarowały do przekazania Ukrainie i ten, który faktycznie przekazały. Po tym, gdy okazało się, że w tej drugiej kategorii Niemcy wypadają wyjątkowo słabo, to… sposób prezentowania danych po prostu zmieniono.

Wyjątkowo fatalnie retorycznie zapisała się też była już minister obrony Christine Lambrecht. W czasie polsko – niemieckiego sporu wokół przesłania systemu przeciwrakietowego Patriot na Ukrainę, stwierdziła, że to by wymagało zgody NATO. Bardzo szybko wyprostował ją sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg, który stwierdził, że to decyzja poszczególnych krajów członkowskich jaki sprzęt prześlą Ukraińcom. Co ciekawe, ten sprzęt Niemcy i tak później Ukraińcom przekazali. Być może dokładnie tak będzie też z pociskami Taurus.