„Solaryści prawa” – klasyczni „badacze” czy też bardziej odtwórczy „rzemieślnicy” – też mają tendencję do wydawania sądów kategorycznych w taki sposób, jakby opisywali obiektywnie istniejącą rzeczywistość niczym nieróżniącą się od tej opisywanej przez biologię, fizykę czy nawet matematykę. Tymczasem stałe są w nim jedynie reguły wnioskowań i zasady logiki formalnej, a i tak bywa, że gdy interpretator chce udowodnić z góry założoną tezę, sięga do erystyki (sofizmatów). Nie da się również uciec od sytuacji, gdy dwa poprawne z punktu widzenia formalnego wywody prowadzą do odmiennych wniosków. Wówczas ocena „słuszności” konkluzji zdetereminowana jest kryteriami innymi niż normatywne. Czy to jeszcze nauka?

Dla niektórych prawo to „myślący Ocean”, samonapędzająca się machina, w którą nie wolno ingerować z zewnątrz, bo zaburzy to jej funkcjonowanie, a Ocean z każdym błędem w „Matriksie” – systemowym lub personalnym – musi poradzić sobie sam. Dla innych z kolei prawo to galaretowata maź, którą dla osiągnięcia swoich celów użytkownik systemu może formować. Pytania są więc zasadnicze. Prawo kreuje rzeczywistość czy odwrotnie? Demokracja to „rządy prawa” czy „rządy przy użyciu prawa”? Odpowiedź na nie determinuje przyjęty sposób narracji.