„Przedstawicielom GenZ (urodzonym z latach 1997-2010) bardzo zależy na tym, by być częścią procesu zmiany oddziaływania na środowisko społeczne czy naturalne. Nie chcą jednak przekładać swojego komfortu nad tego typu działania, bowiem sama praca jest dla nich tylko jednym z elementów codziennego życia, a nie jego istotą”.
„Za sprawą szybkiego wzrostu gospodarczego Zetki czują, że konkurencja na rynku pracy nie jest z punktu widzenia pracowników ostra i stale się zmniejsza, a za rogiem czekają inne, być może ciekawsze, możliwości rozwoju. Świat oferuje im tyle, że chcą korzystać z jego różnorodności pełnymi garściami”.
Te obserwacje pochodzą z najnowszego opracowania ManpowerGroup („Przyszłość pokolenia Z w rękach pracodawców”) i doskonale oddają to, co słyszę od doświadczonych przedsiębiorców i menedżerów z firm dowolnej wielkości – od Aten po Kopenhagę (via Zakopane, Kraków, Warszawa, Gdańsk) i od Przemyśla po Londyn (via Davos): prawie wszyscy narzekają na „te leniwe i pazerne Zetki”:
- Że niewiele umieją, a mnóstwo żądają.
- Że nie chce im się robić, zostawać po godzinach.
- Że o zabieraniu pracy do domu, na weekend – nie ma mowy; wielu zostawia telefony służbowe w swoich szafkach w biurze, więc nawet się nie dodzwonisz, jakby co!
- Że uczysz ich wszystkiego od zera przez wiele miesięcy (co kosztuje!), a oni „odwdzięczają” Ci się odejściem po niecałym roku, bo ktoś im zaoferował więcej – pieniędzy, a przede wszystkim luzu i wygody.
Komfort, well-being, work-life balance – to ich słowa klucze. Czasem dochodzi do tego chęć samorealizacji oraz współdecydowania o rozwoju firmy. Ale ma tak mniejszość. Większość ceni święty spokój i… stawia na doznania poza robotą, zwłaszcza podróże po świecie.
- Zmarnują ten kraj. Przejedzą wszystko, co z tak wielkim trudem zbudowaliśmy – mówią mi w kółko wiecznie zaharowani - i mający tendencję do zaharowywania innych - przedsiębiorcy i menedżerowie z pokolenia Baby Boomers (urodzeni przed 1964 r.) oraz X (urodzeni w latach 1965-80). Co ciekawe, przytakują im z pełnym przekonaniem – wciąż przecież młodzi - przedsiębiorcy, specjaliści i menedżerowie z pokolenia Y, czyli Millenialsi (urodzeni w latach 1981-96), o których jeszcze niedawno… mówiono to samo co dziś mówi się o Zetkach.
Gen Z w oczach starszych. Fałszywa diagnoza?
Zawsze biorę poprawkę na to, że znaczna część reprezentantów starszych pokoleń ma tendencję do narzekania na „tę dzisiejszą młodzież”. Dzieje się to od zarania ludzkości i wynika z prostych mechanizmów społecznych i psychologicznych. Najprościej zobrazować je sformułowaniem, które niemal każdy z nas wygłasza w okolicach pięćdziesiątych urodzin: „Gdybym ja znów miał(a) 20 lat i to doświadczenie, co teraz… Ilu głupot udałoby się uniknąć! Ile szans wykorzystać!”. Doświadczenie plus dorobek czynią nas – we własnym mniemaniu – idealnymi recenzentami poczynań młodych. Trzymamy się tego, choć cała historia ludzkiego postępu dowodzi - obiektywnie rzecz ujmując – że marni z nas recenzenci. Postęp od zarania wynika przecież (przepraszam za banał) ze ścierania się młodzieńczej brawury i (braku) wyobraźni z doświadczeniem minionych pokoleń.
Jeśli spojrzymy na obecne złorzeczenie na pokolenie Zet z tej perspektywy, możemy dojść do wniosku, że nihil novi: historia po raz kolejny zatoczy koło i za jakąś dekadę Zetki zaczną przytakiwać Millenialsom narzekającym na Alfy (urodzone po 2010). Nie da się jednak całkowicie oddzielić powszechnych dziś postaw Zetek wobec pracy – i życia w ogóle – od, jak się wydaje, historycznego (krytycznego?) momentu, w jakim znalazła się Polska, a zwłaszcza nasza z mozołem modernizowana i coraz mocniejsza gospodarka.
Diagnoza starszych pokoleń, zwłaszcza przedstawicieli Gen X, którzy wchodzili na rynek pracy w końcówce lat 80. i w ostatniej dekadzie XX wieku, w piekielnie trudnym okresie bankructwa komunizmu (totalnego niedostatku) i na początku równie ciężkiej transformacji systemowej (rekordowego bezrobocia), jest prosta i składa się z dwóch części – opisowej i postulatywnej:
- wykorzystaliśmy wspaniale nasz dziejowy moment, czyli wejście Polski do wspólnoty Zachodu - NATO, a zwłaszcza Unii Europejskiej i niebywale ciężką pracą, nie bacząc na 8-godzinne harmonogramy i niby-wolne weekendy, dokonaliśmy czegoś, co jest na całym świecie podziwiane jako polski cud gospodarczy i cywilizacyjny
- świat nie stoi w miejscu i aby awansować w elicie państw rozwiniętych potrzebujemy równie ciężkiej pracy kolejnych pokoleń; może innej, niekoniecznie 24/7, ale tak samo ofiarnej i jeszcze bardziej efektywnej dzięki wykorzystaniu wszystkich zdobyczy nowych technologii i własnym innowacjom.
Problem w tym, że ta „diagnoza” oparta jest na częściowo fałszywym założeniu, iż pokolenie X wraz z boomersami stworzyło w Polsce słynną kulturę zapier…lu z powszechnej troski o Polskę i los przyszłych pokoleń, w poczuciu, że oto otwiera się przed nami – bodaj jedyne od 500 lat – Okno Wielkich Możliwości. Owszem, być może część Iksów kierowało się takim poczuciem dziejowej misji, ba, znam całkiem sporo osób twierdzących (post factum), że właśnie takie były ich główne motywacje. Ale na pewno nie były to motywacje większości. Owa większość harowała ciężko za miskę ziemniaków i obietnicę schabowego, bo – mówiąc najprościej – nie miała innego wyjścia. Wymusiła to na Iksach sytuacja na RYNKU PRACY.
Rynek pracy w Polsce 2025: raj Zetek?
Wiosną 2004 roku, tuż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, w urzędach pracy w całym kraju zarejestrowanych było blisko 3,3 mln bezrobotnych. Stopa bezrobocia w całej populacji wynosiła 20 proc., wśród młodych – 33 proc., ale w tzw. Polsce powiatowej oscylowała nawet wokół 50 proc. Czyli pracy nie mógł znaleźć CO DRUGI CZŁOWIEK W WIEKU 18-25 lat.
To teraz zobaczcie jak zmieniała się w Polsce liczba zarejestrowanych bezrobotnych (dane z lutego każdego roku według GUS):
- 2004 r. – 3,3 mln
- 2009 r. – 1,7 mln
- 2019 r. – 1 mln
- 2024 r. – 0,8 mln
W październiku 2024 r. ta liczba spadła do 765 tys. i było to najmniej w całym XXI wieku i najmniej od lipca 1990 r., czyli od początku transformacji systemowej. Stopa bezrobocia rejestrowanego w największych miastach w Polsce wynosi obecnie między 3 a 5 proc., natomiast bezrobocie mierzone wedle unijnej normy BAEL oscyluje tam wokół 2 proc. W Polsce powiatowej bywa kilka razy wyższe, ale nigdzie nie przekracza 10 proc. To wielokrotnie mniej niż dwie dekady temu, co zdecydowanie poprawia sytuację pracowników.
Tak niski (jeden z najniższych w Europie i na świecie) poziom bezrobocia jest efektem – z jednej strony - stałego rozwoju gospodarczego Polski, a z drugiej – gwałtownych zmian demograficznych. Spójrzcie na liczby:
- W 1982 r., w stanie wojennym, czyli w realiach komunistycznego zniewolenia, pustych sklepów i ogólnej beznadziei, Polki urodziły 336 tys. dziewczynek – potencjalnych matek. Wtedy współczynnik dzietności przekraczał 2,3. Proste mnożenie - 336 tys. x 2,3 - dawało wtedy potencjalnie 772 tys. dzieci rocznie – i tyle się w Polsce rodziło w czasach Iksów i na początku ery Igreków (Millenialsów).
- W 2024 r., w okresie relatywnie największego dobrobytu w dziejach polskich rodzin, Polki urodziły 125 tys. dziewczynek – potencjalnych matek. Współczynnik dzietności spadł do 1,1. Jeśli przemnożymy 125 tys. x 1,1, wyjdzie nam potencjalnie 137 tys. dzieci rocznie i tyle będzie się w Polsce rodzić za dwie dekady, jeśli trend nie ulegnie wyraźnej zmianie.
W ciągu ostatnich 7 lat liczba urodzeń spadła w Polsce z 400 tys. do 250 tys., a więc o 37,5 proc. Żaden kraj na świecie nie zanotował takiej dynamiki spadku. Równolegle rozwija się inny proces: starzenia powojennych wyżów demograficznych i ich przechodzenia na emerytury. Dynamika też jest rekordowa: w 2022 r. przybyło nam nieco ponad 300 tys. nowych emerytów i rencistów, a w 2024 już ok. 400 tysięcy.
Z powodu coraz słabszego napływu młodych kadr szybko starzeje nam się także populacja osób w wieku produkcyjnym. Mediana wieku pracujących Polek wynosi 43 lata, a mężczyzn – 42. Co ciekawe – pracujących 20-letnich kobiet jest trzy razy mniej niż 59-letnich i sporo mniej niż 65-letnich (czyli pracujących 5 lat po uzyskaniu wieku emerytalnego). Po prostu ponad połowa dziewcząt studiuje i rzadko łączy naukę z pracą. Zarazem ich populacja jest w każdym roczniku niemal dwa razy mniejsza niż kobiet z pokolenia X.
Spektakularny sukces polskiej gospodarki w XXI wieku dokonał się w ogromnej mierze dzięki ciężkiej pracy REKORDOWEJ LICZBY PRACOWNIKÓW W DZIEJACH. Za sprawą wchodzenia na rynek pracy wyżów urodzonych po II wojnie światowej liczba osób w wieku produkcyjnym w pierwszych 20 latach wolnej Polski (1990-2010) wzrosła z 22 mln do 24 mln, czyli o 2 miliony. To zjawisko, zwane dywidendą demograficzną, sprawiło, że polscy przedsiębiorcy i inwestorzy zagraniczni mieli niezwykle obfite zasoby młodych i dobrze wykształconych kadr i właśnie to napędzało polski rozwój gospodarczy.
W latach 2013 r. – 2024, za sprawą szybkiego spadku urodzeń i wchodzenia na rynek powojennych niżów demograficznych, szybko traciliśmy te zasoby: liczba osób w wieku produkcyjnym zmalała na powrót do 22 mln, a obecnie jest niższa niż w 1989 r. – przy wielokrotnie większej gospodarce. Wedle prognozy Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w 2035 r. na rynku pracy zostanie mniej niż 20 mln osób w wieku produkcyjnym. Ogółem ponad jedna czwarta zatrudnionych w sektorze prywatnym i prawie jedna trzecia w publicznym ma mniej niż 10 lat do osiągnięcia wieku emerytalnego. Co roku będziemy tracić ponad 200 tys. osób.
Tylko w roku 2025 CODZIENNIE:
- na emerytury lub renty przechodzi 1 100 Polek i Polaków
- na rynek pracy wchodzi 547 Polek i Polaków
Na emerytury przejdzie m.in. w ciągu dekady 800 tys. pracujących w przemyśle. Na ich miejsce wybiera się (wedle prognoz PIE) 400 tys. młodych, a więc połowa tego. W sektorze edukacji wiek emerytalny osiągnie ponad 414 tys. osób, a zamierza ich zastąpić (?)… 53 tys. młodych. To zdecydowanie poprawia sytuację szukających pracy Zetek, a zwłaszcza nadchodzących po nich Alf.
Z kolejnych Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) wynika wprawdzie, że realne bezrobocie wśród młodych jest wyższe niż w całej populacji: w trzecim kwartale 2024 r. (z którego pochodzą najświeższe dane GUS) w grupie wiekowej 15-24 lata wynosiło 10,9 proc., podczas gdy w przedziale 25-34 lata - 3,5 proc., u osób w wieku 35-44 lata – 2,2 proc., zaś w grupie mającej od 45 do 89 lat – 1,9 proc. Jednak w gronie osób z wykształceniem wyższym (niezależnie od wieku) stopa bezrobocia była wręcz symboliczna – 1,5 proc. Podobnie wygląda sytuacja w dużych miastach: młodzi w wieku 18-24 lat, a zwłaszcza nieco starsi (25-34), są wręcz rozchwytywani. Ich pozycja na rynku pracy jest zatem o niebo silniejsza niż ich odpowiedników 20 lat temu, a nawet – 10 lat temu (gdy polska gospodarka dopiero dźwigała się po spowolnieniu spowodowanym globalnym kryzysem finansowym).
To dlatego Zetki w o wiele większym stopniu pracują, gdzie chcą i jak chcą – a ich pracodawcy, choć lubią sobie ponarzekać, nie mają wyjścia i muszą dostosowywać swe systemy pracy i wynagradzania do rosnących oczekiwań młodych.
Gen Z i „słaba etyka pracy”
We publikacji ManpowerGroup znajdziemy odwołanie do globalnego badania Intelligent.com, wedle którego „40 proc. liderów na świecie uważa, że absolwenci szkół wyższych wchodzący właśnie na rynek pracy nie są do tego odpowiednio przygotowani”, a „70 proc. menedżerów wskazało na słabą etykę pracy jako główny powód nieprzygotowania nowych absolwentów”. Menedżerowie narzekają, że ok. 60 proc. młodych kandydatów „nie potrafi precyzyjnie opowiedzieć o swoich doświadczeniach, osiągnięciach czy motywacjach, co utrudnia ocenę ich potencjału”; większość nie ma też bladego pojęcia o firmie, do której aplikuje, a tym bardziej o stanowisku, które chcieliby obsadzić.
Czy to wyklucza takich „mało etycznych” i „nieprzygotowanych” kandydatów do pracy? Ależ skąd. Pracodawcy musieliby mieć jakiś wybór, a ponieważ go nie mają... Wedle National Association of Colleges and Employers (NACE), ponad połowa stażystów z Gen Z zostaje na etacie w firmach, w których praktykuje.
Aby przyciągnąć młodych, pracodawcy w Polsce „kładą nacisk na budowanie relacji opartych na zaufaniu w zespołach (39 proc.), większe docenianie pracowników wspierających działania na rzecz różnorodności, równości i integracji (35 proc.), wdrażanie polityk zapewniających równe szanse rozwoju zawodowego oraz awansu - tworzenie kultury organizacyjnej wspierającej rozwój, możliwość uczenia się i doskonalenia (35 proc.) oraz wspieranie wellbeingu pracowników (34 proc.)”.
Zetki stanowią obecnie na polskim rynku pracy ok. jednej piątej ogółu pracowników, ale pod koniec dekady ma to już być prawie jedna trzecia. Badacze zwracają przy tym uwagę, że błędem jest traktowanie jakiejkolwiek generacji jako monolitu. Dotyczy to również Gen Z. Badania EY („Gen Z Segmentation Study”) uświadomiło, że w całym pokoleniu można wydzielić pięć mocno różniących się od siebie grup:
- zestresowani starający się – to ok. 28 proc. populacji Zetek; charakteryzują się najlepszymi wynikami w nauce i pracy, a w działaniach i pracy kieruje nimi „strach przed tym, że nie są dość dobrzy”
- duzi marzyciele – to ok. 24 proc. populacji Zetek; cechuje ich „wiara we własną umiejętność radzenia sobie i w możliwość zarabiania bez wysiłku”
- prawdziwi aktywiści – to ok. 21 proc. populacji Zetek; kieruje nimi „poczucie obowiązku niesienia pomocy w ratowaniu świata”
- wyobcowani perfekcjoniści – ok. 15 proc. populacji Zetek; to ludzie skoncentrowani na „byciu najlepszym w swojej dziedzinie”,
- beztroskie jednostki – to ok. 12 proc. populacji Zetek; płyną z prądem wraz innymi i nie mają ambicji wpływania na nurt, ani tym bardziej jego modyfikowania.
Kluczowy, jak się wydaje, cytat z badań EY, brzmi: „Przedstawiciele Gen Z wykazują bardzo pragmatyczne podejście, stawiając na dochody z różnych źródeł zarobkowania, a niemal 40 proc. z nich podejmuje równocześnie prace stałe i dorywcze. Miarą zaangażowania w pracę nie jest osobiste poświęcenie ani liczba godzin spędzonych w pracy, ale produktywność, innowacja i kreatywne podejście do zadań”. Swoją drogą, właśnie dlatego Zetki częściej od innych popierają ideę czterodniowego tygodnia pracy – a nie dlatego, że „nie chce im się pracować”.
Liczne badania potwierdzają wspólną cechę pokolenia Z, jaką jest ASERTYWNOŚĆ (mieści się w niej chęć obrony własnych poglądów, przekonań i wierzeń). Zetki łączy też kilka kluczowych preferencji, jak:
- elastyczność wykonywania pracy – „praca ma się dopasować do nich, nie oni do niej, a jak jest inaczej, to zmieniają pracę” (w oczach starszych może to wyglądać na „brak szacunku do pracy”)
- równowaga między pracą a życiem prywatnym
- poczucie sensu, sprawczości (wpływu) oraz możliwość rozwoju osobistego i zawodowego – co oznacza, że – wbrew stereotypom i czarnym legendom - chcą wykonywać swe zadania odpowiedzialnie i z pasją, czerpiąc z tego satysfakcję.
Zetek życie z AI, czyli znikające i nowe miejsca pracy. Codziennie
Technologia, którą Boomersi znali z filmów i literatury sci-fi, i której Iksy musiały się od zera uczyć, jest dla Zetek naturalnym składnikiem rzeczywistości i obszarem do ciągłego poszukiwania bardziej zaawansowanych rozwiązań. Tu też widać olbrzymią różnicę między pokoleniami: dla Baby Boomers zastępowanie miejsc pracy przez technologię cyfrową było czymś względnie nowym i incydentalnym, dla Iksów była to już rewolucja, dla Millenialsów – coś, z czym trzeba się liczyć przy planowaniu kariery, a dla Gen Z – codzienność. Zetki zdają sobie sprawę, że w swej pracy będą w coraz większym stopniu korzystać z narzędzi AI, a część miejsc pracy i całych zawodów będzie przez AI znikać.
„Nie oznacza to bezkrytycznej wiary w technologię. Przeciwnie, pokolenie Z cechuje duża doza braku zaufania, w tym wobec technologii i np. takich zjawisk jak utrwalanie stereotypów i uprzedzeń, manipulacji typu deep fake czy halucynacji AI” – czytamy w raporcie EY.
Jak wynika z raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego „AI na polskim rynku pracy”, wykorzystanie sztucznej inteligencji będzie miało coraz większy wpływ na rynek pracy: niektóre zadania zostaną uproszczone, a część zniknie w ogóle. W grupie profesji, na których AI może odcisnąć największe piętno, są m. in. finansiści, prawnicy, niektórzy urzędnicy państwowi, specjaliści ds. administracji czy programiści. W 20 najbardziej zagrożonych specjalnościach pracuje 3,68 mln Polaków (w tym 2,16 mln kobiet i 1,53 mln mężczyzn), a w 20 zawodach najmniej wystawionych na wpływ AI – ponad dwa razy mniej. Sztuczna inteligencja może zastąpić aż 28 proc. wszystkich zatrudnionych w Polsce kobiet i 17 proc. mężczyzn.
Sektor działalności finansowej i ubezpieczeniowej wykazuje najwyższą ekspozycję na AI, co jednoznacznie sugeruje możliwość intensywnego wykorzystania tych technologii w automatyzacji procesów, analizie danych i zarządzaniu informacją. Wysoką ekspozycję wykazują też sektory działalności profesjonalnej i technicznej oraz edukacji. Z kolei sektor rolnictwa, leśnictwa, łowiectwa i rybactwa odnotowuje najniższą ekspozycję na AI. Podobnie niski poziom ekspozycji można zauważyć w działalności gastronomicznej i zakwaterowaniu oraz w budownictwie.
Badacze twierdzą, że Zetki z uwagą analizują listy profesji, które w najbliższych latach mogą być zagrożone z uwagi na rozwój AI oraz zapowiedzi i zachowania pracodawców w Polsce związane z cyfryzacją i automatyzacją procesów. Analizy te mają odgrywać znaczącą rolę w strategiach życiowych Zetek. Jeśli jednak zestawimy ww. listę profesji najbardziej narażonych na zastąpienie przez AI z listą kierunków studiów wybieranych w ostatnich latach i obecnie przez polską młodzież, to nie bardzo tę przezorność widać.
Zetki leniwe? Ależ skąd!
Niewątpliwie trudno zarzucić młodym z Gen Z, że są bierni. Dane Eurostatu pokazują, że w niemal całej Europie radykalnie wzrósł odsetek osób w wieku od 15 do 29 lat, które uczą się (studiują) lub pracują. Dwie dekady temu było to średnio 80 proc., a obecnie ponad 90 proc. Młodzież polska należy tu – obok holenderskiej, skandynawskiej, irlandzkiej, słoweńskiej i niemieckiej – do unijnych liderów: pracuje lub uczy się ponad 91 proc. populacji Zetek, podczas gdy w momencie wstąpienia do UE było to niecałe 78 proc. ludzi w tym wieku.
M.in. właśnie ta aktywność Zetek (obok seniorów) sprawia, że Polska notuje rekordowe w swych dziejach wskaźniki zatrudnienia – zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet. Dla porównania: w Rumunii pracuje lub uczy się 80 proc. Zetek, a we Włoszech i Grecji – 84 proc. (i dużych postępów w kolejnych dekadach tam nie widać).
Polki i Polaków do 30 roku życia łączy z włoskimi rówieśnikami coś innego: dwie trzecie to „gniazdownicy”, czyli dorośli mieszkający ze swoimi rodzicami. Drugim istotnym czynnikiem jest to, że coraz większy odsetek młodych nie wchodzi w żadne stałe związki, a jeśli zakłada rodziny, to średnio o dekadę później niż to robili młodzi z przełomu wieków i wcześniej. Jest oczywiste, że sytuacja życiowa rzutuje na potrzeby, aspiracje i strategie życiowe – a więc i stosunek do pracy.
Nie jest przy tym prawdą, że „Zetki mają w życiu zbyt łatwo”. Owszem, poprzednie pokolenia doświadczyły wielu trudnych, często traumatycznych, zdarzeń, mierzyły się z ciężkimi kryzysami ekonomicznymi i niedostatkiem, ale Gen Z też ma za sobą wielką próbę, jaką była pandemia COVID-19 i związana z nią izolacja; dla młodych ludzi – uczących się lub wchodzących na rynek pracy – było to doświadczenie pokoleniowe, bardzo trudne do ogarnięcia w wielu wymiarach, przede wszystkim – psychologicznym, ale też społecznym i ekonomicznym.
Doświadczonym Iksom, z których ponad 80 proc. dorobiło się, przeważnie bardzo ciężką pracą, własnych mieszkań lub domów i innego majątku, asertywne postawy Zetek mogą się wydawać „roszczeniowe” i „pełne kaprysów, o których nam się nawet nie śniło”. Również trudności, z jakimi mierzą się Zetki, mogą się zdawać błahe na tle tych, z jakimi zmagały się generacje wojen, stalinizmu, komunizmu, stanu wojennego, pustek w sklepach itd. Obecne warunki życia młodych są obiektywnie najlepsze w historii. Żyjemy jednak w zglobalizowanym świecie ciągłej niepewności i permanentnych kryzysów, gwałtownych i totalnych zmian (klimatycznych, geopolitycznych, ekonomicznych, technologicznych), których kierunek i ostateczny wynik pozostaje zagadką. W tym świecie młodzi bombardowani są milionem całkowicie sprzecznych narracji i wyjaśnień, diagnoz i recept. Odnalezienie się w tym wszystkim nie jest wcale proste.
Jedno wydaje się jednak pewne: polskie Zetki to najlepiej wykształcona generacja, jaką mieliśmy w całej swej ponad tysiącletniej historii. Statystycznie – najaktywniejsza i zarazem najbardziej świadoma swej wartości, bez kompleksów typowych dla poprzednich pokoleń, zwłaszcza Iksów i Baby Boomers. Jest otwarta na świat, zna języki i ma kompetencje, a przy tym nieźle poukładany kraj na fali wznoszącej, podziwiany na całej Ziemi – i wszystkie narzędzia, by nie przejadać naszego dorobku, tylko uczynić Polskę wielką – na miarę swoich (i naszych) marzeń i ambicji.
Wierzę, że im/nam się uda.