Wojna na Ukrainie jasno pokazała, że Zachód się mylił, a używana na froncie broń nijak ma się do zachodnich planów, w myśl których przyszły konflikt zbrojny miał być starciem nowoczesnych technologii. I tu, jak z kapelusza, wyskakuje pewna polska firma, która nie zapomniała, jak robić coś, o czym Zachód zapomniał.
Dramat na ukraiński froncie. Polska firma idzie na ratunek
Na kluczową rolę pewnej państwowej, polskiej firmy zbrojeniowej zwrócili uwagę zachodni analitycy, cytowani przez Agencję Reutersa. A stało się to przy okazji opisywania problemów, jakie USA oraz Europa mają z zapewnieniem wystarczającej liczby pocisków artyleryjskich kalibru 155 mm, których tak ostatnio brakuje Ukrainie. W oczach fachowców, podstawowym błędem Zachodu, który swój początek miał kilkanaście lat temu, było przeświadczenie, że przyszła wojna nie będzie wymagała tak wielkiego użycia siły artyleryjskiej, a w przekonaniu tym decydentów utwardziły asymetryczne wojny z terroryzmem.
Na afgańskiej, czy irackiej pustyni nikt nie potrzebował bowiem setek tysięcy pocisków artyleryjskich, a sprawę załatwiały szybkie i precyzyjne uderzenia sił specjalnych. Na Ukrainie jednak czas zaczął się cofać i znów, by osiągnąć na froncie przewagę, trzeba zasypywać przeciwnika tonami amunicji, której Zachód, a nawet USA nie są w stanie szybko wyprodukować. Jak podaje Reuters, jednym z powodów, dla których produkcja nie jest możliwa, było przestawienie się państw Zachodu na nowoczesne prochy i ładunki miotające i niemal całkowite odrzucenie wiekowego i sprawdzonego TNT, czyli trotylu. Jego fabryki sukcesywnie likwidowano i gdy nagle pojawił się pomysł, aby wrócić do starszych, ale wydajnych metod produkcji, okazało się, że brakuje dostawców jego kluczowego składnika. I tu właśnie na scenę wkracza bydgoski Nitro Chem.
Wielkie braki trotylu. USA na łasce polskiej firmy
W ocenie analityków Reutersa, polska firma jest jedyną w Europie, która nie zrezygnowała z produkcji TNT – materiału tak obecnie potrzebnego przy planowaniu przestawienia produkcji zbrojeniowej na starsze technologie.
„W Niemczech zamknięto ostatnią fabrykę TNT, Schönebeck nad Łabą, w 1990 roku. W Wielkiej Brytanii w 2008 roku zamknięto fabrykę TNT w Bridgewater w Somerset. Była to ostatnia z co najmniej czterech fabryk TNT w tym kraju, działających od czasów II wojny światowej” – podaje Reuters.
Szacunki wskazują, ze bydgoska firma jest w stanie rocznie wyprodukować około 10 tys. ton TNT, ale jak się okazuje, większość i tak idzie na eksport. Od dawna bowiem polski producent jest oczkiem w głowie amerykańskiej machiny wojennej.
- Ten nasz trotyl Amerykanie wykorzystują w bombach MK 82, a to jest typowa bomba lotnicza. Stara jak świat, którą Amerykanie unowocześnili, teraz stała się podstawą do stworzenia precyzyjnych bomb dla lotnictwa i nasz trotyl im pasuje – mówi Forsalowi Mariusz Cielma, redaktor naczelny Nowej Techniki Wojskowej.
Bez polskiej firmy USA nie zrobi bomby
A to dopiero początek kłopotów, bowiem oprócz Polski, największymi producentami TNT są Chiny oraz Indie, a raczej nie ma się co spodziewać, aby te kraje chętnie rozpoczęły militarną współpracę z Zachodem. Ten zaś, nie mając innego wyjścia, już wycofuje się ze stosowania w pociskach artyleryjskich nowoczesnych ładunków miotających, a fakt ten potwierdziła Reutersowi amerykańska armia.
„Nieoczekiwane wydarzenia na świecie i koszt IMX skłoniły armię do porzucenia IMX-101 i użycia TNT, który jest tańszy. Wieloletnie stosowanie IMX spowolniło tempo produkcji, tak że obecnie produkcja artylerii jest o 25 proc. „wyższa przy użyciu TNT niż IMX” – przyznaje US Army.
Produkcja polskiego zakładu w większości i tak trafia do USA, gdzie TNT jest obecnie na wagę złota. Czy jest zatem szansa, aby w niedalekiej przyszłości stała się oczkiem w głowie polskiego przemysłu zbrojeniowego?