To już pewne, że po blisko czterech latach przerwy Rosja i Białoruś powracają do organizowania wspólnych ćwiczeń „Zapad 2025”, których teoretycznym założeniem jest obrona przed zachodnią inwazją. Tym razem jednak ćwiczenia te odbywać będą się zimą i wczesną wiosną, choć zwyczajowo organizowane były jesienią. Skąd ta nagła zmiana planów?

Sprytny plan Łukaszenki i rosyjskie bagnety

Pytanie to zadawać zaczęło sobie wielu zachodnich komentatorów, a nieco światła na nowe rosyjsko-białoruskie plany rzucają mieszkający w Polsce białoruscy opozycjoniści. Jeden z nich, uznany przez Łukaszenkę za osobistego wroga, były ambasador Białorusi w Polsce, Paweł Łatuszka, zwraca uwagę na dziwną zbieżność dat, a nawet godzin.

- Dosłownie 10 minut przed oficjalnym ogłoszeniem daty przedterminowych wyborów na prezydenta Białorusi, na posiedzeniu kolegium Ministerstwa Obrony Rosji i Ministerstwa Obrony Białorusi zostało powiedziane, że na Białorusi odbędą się największe w ostatnich latach ćwiczenia wojskowe – mówi Forsalowi Paweł Łatuszka.

Wybory prezydenta Białorusi oficjalnie zaplanowano na 26 stycznia 2025 roku, choć mało kto się łudzi, aby miały one coś wspólnego z demokracją. Wygrana Łukaszenki jest pewna, opozycja jest spacyfikowana i powsadzana za kratki, ale białoruski dyktator i tak ma pewną traumę, pamiętając zamieszki z 2020 roku, kiedy to o mało nie utracił władzy. Dlatego teraz chce się zabezpieczyć, a mało kto zapewni mu taki komfort, jak wsparcie armii Putina. Sami Rosjanie nie ukrywają, że między innymi taki przyświeca im cel.

- Dwa dni temu ambasador Rosji w Mińsku, Borys Gryzłow, były szef Dumy Państwowej powiedział, że jeżeli na Białorusi będą protesty, to oni są gotowi wesprzeć swojego sojusznika. To oznacza, że Rosja powiedziała, że jest gotowa wysłać armię dla zduszenia protestów podczas sfałszowanych wyborów – mówi Paweł Łatuszka.

Rosja jedzie na Białoruś. Ma do wykonania misję

Zapewnienie komfortu Łukaszence to jednak nie jedyny cel, dla którego Rosja zamierza przerzucić na Białoruś – jak podają białoruskie źródła – około 20 tysięcy żołnierzy. Liczyć ma się też przyspieszenie klęski Ukrainy, która pomimo systematycznego, choć powolnego, cofania się na froncie, nadal się broni. Perspektywa zwiększenia zachodnich dostaw powoduje zaś, że w Rosji obawiają się, że wojna ta może potrwać dłużej, niż Kreml by sobie tego życzył. I tu znów potrzebna jest Białoruś.

- Nie wiadomo, czy takim celem może być ewentualna agresja z terytorium Białorusi na Ukrainę, ale na pewno stworzenie większego zagrożenia, jak dla Ukrainy, tak i dla krajów zachodnich. Maksymalnie, na co może się odważyć Rosja i Łukaszenka, to jakieś prowokacje na granicy, ale sam fakt znajdowania się 20 tysięcy rosyjskich żołnierzy, razem z armią białoruską spowoduje, że Ukraina będzie zmuszona skierować część swoich rezerw na granicę z Białorusią. I to jest problem, dlatego że Ukraina toczy zacięte walki. I właśnie do tego jest potrzebna teraz Białoruś, aby zagrozić Ukrainie – ocenia opozycjonista.

Po wygraniu „wyborów” i wprowadzeniu zamieszania w szeregach ukraińskiej armii, która na białoruską granicę będzie musiała z Donbasu skierować kolejne brygady, Łukaszenka chce ugrać dla siebie jeszcze jedną rzecz. Marzyć ma mu się, by znaleźć się wśród tych przywódców, którzy w przyszłości zasiądą do stołu rozmów, gdy projektowane będzie przerwanie walk na Ukrainie.

- Łukaszenka dziś jest nieakceptowalny przez Zachód. I dwa tygodnie temu powiedział, że ja po to chcę postawić go przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze, aby nie mógł brać udziału w tych rozmowach. Uznał, że jeśli nie będzie w brał udziału w tych rozmowach, to straci połowę Białorusi – mówi białoruski opozycjonista.