Zaledwie kilka dni temu do Polski przybyła pierwsza partia najnowszych amerykańskich czołgów Abrams, a już pojawiają się w Europie głosy, że polityka taka nie jest najmądrzejsza. I mówi to nie byle kto, bo dwa największe europejskie kraje.

Francji nie podobają się zakupy broni w USA

Sygnałem do zabrania głosu na temat przyszłej współpracy wojskowej Europy z USA stały się ostatnie wypowiedzi Donalda Trumpa, który nie ukrywał, że teraz zamierza dbać głównie o interesy amerykańskie i mniej oglądać się na potrzeby dotychczasowych sojuszników. Wcześniej też dawał sygnały, iż wydawanie przez europejskie kraje 2 proc. PKB na zbrojenia to zbyt mało, a poziom ten powinien zwiększyć się do 5 procent PKB. Na odpowiedź nie musiał długo czekać, a ta najpierw nadeszła z Francji.

W chwili, gdy Donald Trump przyjmował gratulacje od swych współpracowników i szykował się do zajęcia fotela w Białym Domu, głos postanowił zabrać francuski prezydent, Emmanuel Macron. W mocnych słowach ostrzegł, że teraz to Europa powinna się zastanowić, komu będzie płacić miliardy euro za nowe uzbrojenie i czy na pewno powinny to być kraje spoza naszego kontynentu.

- Nie możemy wspólnie zaciągać długu, wydawać więcej na obronę, aby dotować przemysł, dobrobyt i miejsca pracy na innych kontynentach. Kiedy mówimy „wydajmy więcej na nasze armie”, w wielu krajach oznacza to, o wiele za często, „kupujmy więcej amerykańskiego sprzętu” – powiedział, cytowany przez Reutersa, francuski prezydent.

Trudno się łudzić, że choć w jego wypowiedzi nie padła nazwa Polski, to właśnie między innymi nasz kraj miał na myśli, bowiem to do nas płynie lwia część zamawianego w USA wojennego wyposażenia. Oprócz Abramsów, postawiliśmy na wyrzutnie HIMARS, śmigłowce Apache, Black Hawk, a także na koreańskie czołgi K2 i wyrzutnie K9.

Niemcy chcą broni, ale europejskiej. A Polska kupuje zza oceanu

W ocenie francuskiego prezydenta, Europa powinna też uprościć europejski przemysł obronny. Jako przykład podał posiadanie przez nasz kontynent aż 47 różnych platform przemysłowych dla swojego przemysłu morskiego, podczas gdy USA mają ich tylko sześć. I ledwie przebrzmiały słowa prezydenta Macrona, już podobne głosy zaczęły docierać zza Odry. O podejście Trumpa do przyszłości przemysłu, w tym zbrojeniowego, niemiecki Bild postanowił zapytać Friedricha Merza, który po najbliższych wyborach ma szansę objąć stanowisko kanclerza.

Podczas wizyty w kilońskiej stoczni Merz przyznał, że Niemcy zamierzają coraz więcej inwestować w zbrojenia, ale z głową, nie tylko korzystając z usług amerykańskiego przemysłu.

- Zbyt wiele zamówień trafia poza Europę – szczególnie do Ameryki . Amerykanie korzystają z naszych zamówień. Trzeba im to od czasu do czasu mówić. To ulica dwukierunkowa – powiedział w rozmowie z dziennikarzami Merz.

Dodał, że na tych europejskich zamówieniach korzysta amerykański przemysł i tam powstają dodatkowe miejsca pracy. A w ocenie niemieckiego polityka, niekoniecznie musi tak pozostać.

- Powinniśmy zrobić to, co możemy zrobić sami. Powinniśmy budować wszystko, co jesteśmy w stanie zbudować sami. Być może wydane przez nas pieniądze powinny znaleźć odzwierciedlenie w naszym produkcie krajowym brutto i w miejscach pracy, które dzięki niemu możemy stworzyć(…) Im więcej będziemy robić, tym bardziej Amerykanie będą nas szanować jako rozmówców. Im bardziej jesteśmy zjednoczeni jako Europejczycy, tym bardziej gramy na równych warunkach – cytuje Merza Bild.