Rosja bardzo nie lubi, gdy ktoś stara się jej przeciwstawić i nie spełnia wszystkich jej zachcianek, a właśnie coś takiego zaczęło dziać się tuż pod bokiem Polski, na Morzu Bałtyckim. Po miesiącach wodzenia Zachodu za nos, ten postanowił się postawić.

Zachowanie NATO bardzo nie spodobało się Rosji

Impulsem do zmobilizowania się położonych nad Morzem Bałtyckim państw NATO i rozpoczęcia 14 stycznia misji „Baltic Sentry” były powtarzające się uszkodzenia podwodnej infrastruktury krytycznej. Najpierw, jeszcze w listopadzie 2024 r. zerwany został kabel C-Lion 1, łączący Finlandię z Niemcami i kolejny, prowadzący ze Szwecji na Litwę. Gdy do tego doszło, w pobliżu podejrzane ruchy wykonywał chiński masowiec Yi Peng 3, który jednak szybko się ulotnił z tej części świata.

Mniej szczęścia miał 25 grudnia rosyjski statek, który podejrzewany jest o zerwanie kabli łączących Estonię z Finlandią. Finowie zareagowali błyskawicznie, do akcji wkroczyły służby specjalne, a okręt zatrzymano. Widząc jednak, że podobne akty sabotażu mogą się powtarzać, NATO postawiło w stan gotowości swe okręty i wysyłą jej do wybrzeży Estonii, aby pilnować, by kolejne rosyjskie statki „przez przypadek” znów nie zahaczyły o jakieś ważne dla obronności Europy kable. I to wystarczyło, by rozwścieczyć Kreml, który nie lubi, gdy patrzy mu się na ręce i ogranicza możliwość robienia tego, co mu się tylko zamarzy. Do akcji wysłano rzeczniczkę rosyjskiego MSZ, Marią Zacharową. Ta wprost powiedziała, jakie mogą być skutki pojawienia się okrętów NATO tak blisko rosyjskich granic.

„Sojusz, który zamierza wysłać okręty wojenne, samoloty, łodzie podwodne i drony morskie na Morze Bałtyckie w ramach tej misji, całkowicie zignorował możliwe konsekwencje takiej aktywności dla dość gęstego ruchu żeglugowego w tym rejonie, gdzie sytuacja jest już dość napięta” – napisała w specjalnym oświadczeniu Zacharowa.

Rosja grozi na Bałtyku, a NATO szczerzy kły

W jej ocenie, która bezsprzecznie przedstawia oficjalne stanowisko Rosji, misja NATO wcale nie ma za zadanie zwiększenie bezpieczeństwa podwodnej infrastruktury, ale powołana została po to, aby „powstrzymać jej kraj”. Nie wyjawiła co prawda, przed czym trzeba Rosję powstrzymywać, lecz za to uderzyła w tony, często wykorzystywane przez rosyjską propagandę, oskarżając Zachód o niszczenia wolności.

„Jesteśmy świadkami próby, nieskoordynowanej z Rosją i innymi międzynarodowymi interesariuszami, stworzenia sztucznych barier dla żeglugi na Morzu Bałtyckim, które niektórzy w bloku bezpodstawnie chcą uczynić swoim wewnętrznym akwenem. To się nie uda. Morze Bałtyckie było i pozostaje wspólną przestrzenią dla wszystkich krajów regionu bez wyjątku” – zagroziła Zacharowa.

W bardzo podobne tony, jasno dając do zrozumienia, że NATO pozwala sobie na zbyt wiele, uderzył wiceminister spraw zagranicznych Rosji, Aleksandr Gruszko. W wywiadzie dla Russia 24 ostrzegł, że Rosja zrobi „wszystko, co konieczne, aby zapewnić”, że jej interesy, nie tylko na Bałtyku, ale w całym regionie są zabezpieczone. I wprost nawiązał to niedawnego przystąpienia do NATO Szwecji oraz Finlandii.

- Jeśli chodzi o przystąpienie Szwecji i Finlandii do NATO, ogłoszono już pewne środki, w tym ponowne utworzenie Leningradzkiego Okręgu Wojskowego, Moskiewskiego Okręgu Wojskowego, utworzenie Korpusu Karelskiego. A także wiele innych rzeczy, które uznano za konieczne – powiedział Gruszko.

W misji „Baltic Sentry” udział nie wezmą nie tylko okręty wojenne państw NATO, ale też flota dronów morskich i samoloty patrolowe. Szef Sojuszu, Mark Rutte, nie pozostawił też wątpliwości, że czasy pobłażania Rosji za jej wyskoki już się skończyły, chwaląc to, co z rosyjskim statkiem zrobiła Finlandia.

- Kapitanowie statków muszą zrozumieć, że potencjalne zagrożenia dla naszej infrastruktury będą miały konsekwencje, w tym możliwe wejście na pokład, zatrzymanie i aresztowanie – ostrzegł Mark Rutte.