Są książki, które się pamięta. Odzywają się nawet wiele lat po lekturze. Budzą nagłe skojarzenia. Nie znikają – wbudowują się w mózg i stają się w pewnym sensie jego częścią. Jakie to będą książki, to indywidualna sprawa; najważniejsze, że czytelnikom się to przydarza, że niosą przez życie pewną kolekcję tekstów mocno przyklejonych do własnej osobowości. Nie ma w tym nic z intelektualnego elitaryzmu: te teksty to często rzeczy niezbyt poważne, przeczytane w dzieciństwie i wczesnej młodości. Ale bywa, że i później coś się przyczepi.

Trudno wedle tego kryterium oceniać jakość i rangę literatury, niemniej swój zestaw książkowych pasożytów umysłu po prostu lubię. Nie będę tu robił wyliczenia, bo ten przydługi wstęp ma służyć wyznaniu, że w maju 2007 r. w moim mózgu zagnieździła się pewna powieść peruwiańska – wydany przez Znak w przekładzie Tomasza Pindla – „Wstyd” Santiago Roncagliolo, niepozorna historia z życia tamtejszej klasy średniej, czarna tragikomedia o kłamstwach i dojmującym kompleksie niższości. Przypominam sobie, że „Wstyd”, prócz tego, że mi się podobał, trochę mnie zirytował, bo była to powieść, jaką sam chciałbym napisać, gdybym miał odrobinę więcej talentu.

CAŁY TEKST W PAPIEROWYM WYDANIU DGP ORAZ W RAMACH SUBSKRYPCJI CYFROWEJ