Tygodnik „Der Spiegel” zestawia najnowsze dane dotyczące migracji. I wychodzi mu, że od początku kryzysu zadłużeniowego w Europie Niemcy już się nie kurczą, lecz zaludniają.

Dla przykładu w 2011 r. do Niemiec przeprowadziło się 14 005 obywateli Grecji (wydaje mi się, że znam czworo z nich). W porównaniu z 2010 r. oznacza to wzrost o bagatela 1245 proc. Do tego dochodzi 12 133 Hiszpanów (wzrost o 186 proc.), 9706 Włochów (czyli 217 proc. więcej niż rok wcześniej). Te liczby nie dziwią, biorąc pod uwagę zaostrzający się kryzys w krajach południa Europy.

>>> Polecamy:Imigranci ze Wschodu ratują gospodarkę Niemiec

Jednak gdy spojrzeć na liczby bezwzględne, to widać jeszcze drugie dużo potężniejsze źródło migracji do Niemiec. Jest nim wciąż Europa Środkowo-Wschodnia. Czyli 16 982 Węgrów (wzrost o 93 proc.), 22 190 Bułgarów (42 proc. więcej) oraz 36 149 Rumunów (41 proc. więcej).

Reklama

Ale wciąż kogoś brakuje. Domyślają się państwo kogo? Tak, właśnie... nas, Polaków. Jeśli wierzyć statystykom „Spiegela”, w 2011 r. w Niemczech osiedliło się 66 181 Polaków, tzn. o 216 proc. więcej niż rok wcześniej. Ja akurat powątpiewać w te liczby nie mam prawa, bo zdaje się, że sam jestem tą jedynką na końcu. Nawet jeśli założyć, że spora część tej liczby to (tacy jak ja) chwilowi migranci, którzy przyjechali do Niemiec, chwilę pomieszkali, ale od początku mieli zamiar do kraju wrócić, to i tak liczba 66 tys., a zwłaszcza ponaddwustuprocentowy wzrost, robią wrażenie.

Jest oczywiście odpowiedzią na pełne otwarcie niemieckiego rynku, które nastąpiło w połowie 2011 r. Ale mam wrażenie, że za tym zjawiskiem kryje się coś jeszcze. To część procesu związanego z postępującym zrastaniem się ze sobą gospodarek polskiej i niemieckiej.

To wynik coraz optymalniej (choć ciągle niedoskonale) funkcjonujących połączeń infrastrukturalnych. Pociągiem Berlin – Warszawa ekspres jedzie się 5,5 godziny. Ostatnie fragmenty autostrady łączącej obie stolice oddano do użytku w 2011 i 2012 r. Poprawia to olbrzymią siłę przyciągania takich miast, jak Berlin. Miast jak na niemieckie standardy kompletnie spłukanych, ale dużo przyjemniejszych do życia niż Warszawa.

Ta siła to dla Polski w dłuższej perspektywie problem, bo może oznaczać powolne wysysanie obywateli. Często bardzo wartościowych. Ta ostatnia konstatacja też ma swoje poparcie w statystykach prezentowanych przez „Spiegel”. Otóż nowa fali, migracji do Niemiec w niewielkim stopniu przypomina gastarbeiterów z lat 60. i 70.: ubogich, słabo wykształconych chłopów z tureckiej Anatolii albo jugosłowiańskich wiosek. Dzisiejsi przybysze są bardzo często dobrze wykształceni, młodzi i wyposażeni w duży kapitał społeczny. I taka migracja to dla Niemców świetna wiadomość.