Francuska opozycja poddała w poniedziałek druzgocącej krytyce przemówienie premiera Edouarda Philippe'a, który podsumował wcześniej "tendencje", jakie pokazała "wielka debata narodowa" ogłoszona przez prezydenta Emmanuela Macrona.

Sceną przemówienia premiera była hala Grand Palais (Wielkiego Pałacu), w którym często pokazywane są instalacje konceptualne. "Pod szklanym dachem Grand Palais rząd był obecny niemal w komplecie" – informowała reporterka dziennika "Le Monde".

Tym, co poruszyło "półtora miliona uczestników debaty”, jest według premiera masowe żądanie obniżenia podatków, na pierwszym miejscu VAT, następnie podatku dochodowego. Ta obniżka musi nastąpić szybko – zapewnił Philippe.

Oświadczył, że po tej debacie niewybaczalna będzie wszelka zachowawczość przy podejmowaniu decyzji. Komentatorka publicznego radia France Info zdanie to uznała za "czysty werbalizm" i antycypując ataki opozycji, stwierdziła, że nie potrzeba było wielkiej debaty, by wiedzieć, że Francuzi chcą zmniejszenia podatków.

W wywiadzie dla France Info paryska radna z ramienia skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej (FI) Danielle Simonnet nazwała wystąpienie premiera "karykaturalnym". A na tych samych falach deputowany skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego (RN) Sebastien Chenu uznał je za "koniec seansu hipnozy".

Reklama

Radna oskarżyła rząd o "głuchotę" i powiedziała, że 62 proc. Francuzów chciałoby wprowadzenia referendum inicjatywy obywatelskiej oraz usprawnienia demokracji i zarządzania krajem. Jedyną uczciwą odpowiedzią na te pragnienia byłoby – utrzymuje Simmonet – powołanie konstytuanty.

Chenu wyraził z kolei przekonanie, że z debaty "wynika wyraźnie, że Francuzi nie chcą, by krajem zarządzać jak przedsiębiorstwem, jak to robi Macron". "Francja małych miast i wsi nie zgadza się ani na jego idee, ani na jego metody" – uniósł się deputowany RN.

"Wielką operacją komunikacji, która kosztowała podatników 12 mln euro" nazwał debatę w telewizji informacyjnej LCI rzecznik FI deputowany Alexis Corbiere. O występie premiera powiedział, że "można było sobie odpuścić to ględzenie".

Rzeczniczka prawicowej partii Republikanie (LR) Laurence Saillet podkreśliła, że jej stronnictwo "lojalnie przystąpiło do gry", biorąc udział w debacie. Wyraziła rozczarowanie, gdyż rząd nie wziął pod uwagę wskazówek oszczędności budżetowych, jak sugerowała, a to jej zdaniem jedyna droga do zmniejszenia presji podatkowej.

Tłumaczyła też, że jej partia bynajmniej nie nawołuje do zmniejszenia wydatków socjalnych ani do dalszej redukcji służb publicznych. "Chcemy cięć tam, gdzie wydatki publiczne są czystym marnotrawstwem" – precyzowała polityk, podkreślając, że w ten sposób zaoszczędzić by można natychmiast 20 mld euro.

Natomiast deputowany prezydenckiej partii La Republique en Marche (LREM) Patrick Vignal pochwalił rząd za to, że "potrafi słuchać i słyszy, czego chce społeczeństwo". Dodał, że "teraz nie wolno rozczarować Francuzów".

Od początku przychylnie nastawiony do idei wielkiej debaty komentator ekonomicznego dziennika "Les Echos" Gregoire Poussielgue ostrzegał, że "o ile wielka debata spowodowała zadyszkę +żółtych kamizelek+, to odpowiedzi władz muszą stanąć na wysokości oczekiwań", bo w innym wypadku społeczeństwo będzie niezadowolone

W jednym z ostatnich wystąpień w ramach "wielkiej debaty" Macron zapowiedział, że jej konkluzją nie będzie "ani wyparcie się, ani upór i że nie ma mowy, by odpowiedzieć na wszelkie żądania Francuzów" – przypominają media.

A Cedric Pietralunga zauważa w dzienniku "Le Monde", że "Macron sobie pozostawił wybór kroków do podjęcia (po debacie) i nie zmierza się wypowiedzieć przed połową kwietnia".