W niedzielę tydzień temu zrzeszający dziennikarzy śledczych portal Investigace.cz odpalił bombę: Andrej Babiš prawdopodobnie wyprał 15 mln euro, kupując m.in. pałacyk pod Cannes i kilka innych nieruchomości na francuskiej Riwierze. Pikanterii sprawie dodaje to, że obecny szef rządu buduje swoją pozycję polityczną m.in. na walce z korupcją, rajami podatkowymi i szerzej – z elitami. Po wycieku pierwszych dokumentów w głośnej aferze Panama Papers sprzed kilku lat ogłosił publicznie, że to „południowamerykańske państewko” nie jest miejscem, gdzie się robi transparentne interesy i że trzeba sprawdzić, kto z czeskich obywateli zarejestrował tam majątek. Teraz się okazuje, że jednym z tych obywateli jest on sam.
Z dokumentów, do których dostęp dostali czescy dziennikarze, wynika, że w 2009 r. jedna z panamskich kancelarii prawnych otrzymała zlecenie, żeby w największej dyskrecji założyć dla pewnego Czecha firmę w raju podatkowym. Tym klientem, jak twierdzi Investigace.cz, był właśnie Andrej Babiš, wtedy jeszcze biznesmen. Cztery miesiące później na konto nowej firmy (Blakey Finance Ltd.) wpłynęło 15 mln euro z innej należącej do niego spółki. Pieniądze zostały następnie przesunięte do kolejnej firmy, zarejestrowanej w Waszyngtonie, a ta za pośrednictwem swojej monakijskiej spółki córki zakupiła 16 nieruchomości we Francji. Nie ma umów pożyczki między firmami, a te uczestniczące w przekazywaniu pieniędzy już nie istnieją. Wszystkie w mniejszym lub większym stopniu były związane z obecnym premierem Czech.
Dlaczego Andrej Babiš, który już wtedy należał do najbogatszych Czechów, nie kupił sobie po prostu pałacyku we Francji? Eksperci mówią wprost: takie przekazywanie pieniędzy przez offshore’owe spółki służy ukrywaniu ich pierwotnego źródła. Firma, która kupuje nieruchomości, ma dowód na pochodzenie majątku, więc teoretycznie prowadzi legalne interesy. W tym przypadku źródłem była pożyczka od innej spółki. Skąd jednak miał je sam Babiš, to już nie jest jasne.
Reklama