Gdy latem w Libanie zaczęło brakować chleba, rząd zaś wprowadził jego racjonowanie, kolejki przed piekarniami zamieniły się w pole walki. – Władze wpadły na pomysł, by z przemocą walczyć poprzez segregację. Przed sklepami nakazano ustawiać dwie kolejki: jedną dla traktowanych priorytetowo Libańczyków, a drugą dla Syryjczyków, którzy zresztą częściej zamiast pieczywa mogli dostać w twarz – mówi mi mieszkający w Bejrucie Fadel.
Winą za pogarszający się kryzys żywnościowy większość libańskiego społeczeństwa nie obarcza Rosji – choć do 24 lutego kraj sprowadzał aż 80 proc. zboża z Ukrainy; ani skorumpowanego rządu, którego nieudolna polityka gospodarcza doprowadziła do wystrzelenia inflacji do poziomu ponad 200 proc. – za jedno opakowanie pieczywa płaciło się w sierpniu 20 tys. funtów libańskich (ok. 3 zł), rok temu cztery razy mniej. Za winnych trudnej sytuacji uznano syryjskich uchodźców, którzy znaleźli w Libanie schronienie, kiedy w 2011 r. w ich ojczyźnie wybuchła wojna domowa. To najdłużej trwający konflikt zapomnianej już Arabskiej Wiosny, której początek Zachód przyjął z entuzjazmem oraz którą wspierał finansowo i militarnie.
Gdy chleb drożał i błyskawicznie znikał ze sklepów, w mediach społecznościowych rozpoczęła się antyuchodźcza kampania. „Jeśli kiedykolwiek spotkasz w piekarni Syryjczyka, wyrzuć go i powiedz mu, że powinien natychmiast wracać do swojego kraju” – brzmiał jeden z tysięcy wpisów, które pojawiły się na Twitterze. Nikt nie był więc zdziwiony, kiedy media donosiły o przypadkach przemocy. Takich jak ten z 28 lipca, gdy grupa mężczyzn zaatakowała syryjskiego nastolatka, który z chlebem w ręku przemierzał ulice Burdż Hamud, biednej stołecznej dzielnicy.
– W Libanie panuje przekonanie, że w Syrii już jest spokój, więc uchodźcy powinni jak najszybciej wrócić do siebie – mówi mi były szef misji obserwacyjnej UE w Libanie Jarosław Domański. Szczególnie że świat powoli zaczyna się godzić z ponownym umacnianiem władzy przez prezydenta dyktatora Baszara al-Asada, przeciwko któremu 11 lat temu wybuchło powstanie. Do normalizacji stosunków z Damaszkiem zmierza m.in. Turcja, której prezydent Recep Tayyip Erdoğan do niedawna należał do grona najostrzejszych krytyków syryjskiego przywódcy. – Nie można całkowicie zrezygnować z dialogu politycznego między państwami – przekonuje teraz Erdoğan.
Reklama
Domański twierdzi, że Libańczycy od dawna są nastawieni niechętnie do Syryjczyków. – Są bardzo niezadowoleni z tego, że UE nie chce ich przyjąć. Uważają, że to państwa Zachodu sprowokowały wojnę w Syrii, więc są moralnie odpowiedzialne za to, by ten problem rozwiązać – mówi. To m.in. dlatego, gdy w ubiegłym roku na granicy polsko-białoruskiej wybuchł kryzys migracyjny, z lotniska w Bejrucie wysyłano do Mińska Syryjczyków, a rząd Libanu sprzyjał temu procederowi.