W Stanach Zjednoczonych, bastionie kapitalizmu i symbolu "amerykańskiego snu", aby móc szczycić się przynależnością do 1 proc. najbogatszych, potrzeba teraz co najmniej 5,8 miliona dolarów. To o 15 proc. więcej niż rok temu. Dla porównania, jeszcze w 2010 roku "bilet wstępu" do tego elitarnego grona kosztował "zaledwie" 3,6 miliona dolarów. Oznacza to, że w ciągu dekady próg wejścia wzrósł o 61 proc.

Jeszcze bardziej imponująco (lub zniechęcająco, w zależności od perspektywy) wygląda próg wejścia w Monako – mikroskopijnym państwie, gdzie dołączenie do elity wymaga oszałamiającej kwoty 12,8 miliona dolarów. To niemal dwukrotnie więcej niż w USA. W innych rajach podatkowych, takich jak Luksemburg i Szwajcaria, próg wejścia do klubu 1 proc. również jest zawieszony wysoko – odpowiednio 8,4 miliona dolarów i 8 milionów dolarów.

Rozwierająca się przepaść

Reklama

Wzrost progów bogactwa w krajach rozwiniętych jest niczym innym jak jaskrawym obrazem rosnącej przepaści między bogatymi a biednymi. Według danych Credit Suisse, 1 proc. najbogatszych ludzi na świecie posiada obecnie więcej bogactwa niż 99 proc. pozostałych mieszkańców globu. Dla porównania – najbardziej majętni Polacy (czyli 1 proc. najbogatszych) posiada 27 proc. bogactwa narodowego. Te szokujące dysproporcje są coraz częściej podnoszone przez polityków i ekonomistów, którzy ostrzegają przed niebezpiecznymi konsekwencjami rosnących nierówności.

Podczas gdy najbogatszych 500 osób na świecie zdołało w ubiegłym roku zwiększyć swoje łączne bogactwo o 1,5 biliona dolarów (z ElonemMuskiem na czele!), biedniejsze narody boleśnie odczuwają skutki pandemii i wojny. Ceny żywności i energii rosną w zawrotnym tempie, pogłębiając ubóstwo i głód w wielu regionach świata.

Jak uczynić świat bardziej sprawiedliwym?

W obliczu tych szokujących dysproporcji, coraz częściej pojawiają się głosy nawołujące do redystrybucji bogactwa i opodatkowanianajbogatszych. Postuluje się m.in. wprowadzenie globalnego podatku majątkowego, zwiększenie progresji podatkowej i przeznaczenie pozyskanych w ten sposób środków na finansowanie programów socjalnych i inwestycji w infrastrukturę. Nie chodzi wyłącznie o nieraz wyśmiewaną „sprawiedliwość społeczną”. Bardziej o to, że rosnące nierówności mogą prowadzić do destabilizacji społeczeństw i wzrostu populizmu.

W raporcie Knight Frank zwrócono uwagę na znaczenie dostępu do edukacji i opieki zdrowotnej jako czynników sprzyjających mobilności społecznej. Wskazano również na rolę technologii, która może prowadzić do dalszego wzrostu nierówności, jeśli nie będzie odpowiednio regulowana.

Czy rządy zdołają okiełznać rosnące nierówności i stworzyć bardziej sprawiedliwy system? Czas pokaże, czy elitarny klub bogaczy stanie się bardziej otwarty, czy też jego bramy pozostaną szczelnie zamknięte dla większości społeczeństwa.