- Niewyjaśniona motywacja: po co Chiny miałyby napadać same na siebie?
- Rosja miałaby zaatakować NATO, bo Chiny o to poproszą? Brzmi absurdalnie
- Rosyjska maszyna zbrojeniowa a propaganda strachu
- Jak Rosjanie komentują słowa sekretarza NATO
- Europa zbroi się na dekadę. Wojna? Może nie dziś, ale...
Niewyjaśniona motywacja: po co Chiny miałyby napadać same na siebie?
Rutte nie tłumaczy jednej rzeczy: dlaczego Chiny miałyby "najechać" na Tajwan i co do tego ma NATO, skoro nawet oficjalna polityka USA i krajów NATO uznaje, że Tajwan jest częścią Chin. Innymi słowy, z punktu widzenia Tajwan jako separatystyczna prowincja Chin to wewnętrzna sprawa Pekinu. W praktyce byłby to więc nie tyle „atak”, ile próba przywrócenia pełnej kontroli nad własnym terytorium, co diametralnie zmienia kontekst całej sytuacji.
Sekretarz NATO w wywiadzie przedstawia Xi Jinpinga jako lidera gotowego rozpętać globalny konflikt, ale nie podaje żadnych konkretów ani analizy motywacji. Skąd ta nagła determinacja Chin do podjęcia ogromnego ryzyka geopolitycznego, skoro od dekad preferują politykę ekonomicznej ekspansji i unikania otwartych wojen?
Rosja miałaby zaatakować NATO, bo Chiny o to poproszą? Brzmi absurdalnie
Jeszcze bardziej kontrowersyjna jest druga część wypowiedzi Ruttego: według niego Władimir Putin miałby zaatakować NATO po telefonie z Pekinu, by „odwrócić uwagę” od Azji. Tu znów pojawia się szereg logicznych luk. Dlaczego Rosja miałaby ryzykować otwarty konflikt z militarnie i gospodarczo silniejszym sojuszem? NATO dysponuje nie tylko przewagą liczebną, ale też potencjałem nuklearnym. Dla Kremla oznaczałoby to de facto próbę samobójstwa strategicznego – bez żadnych bezpośrednich korzyści dla Moskwy. Rutte nie przedstawia żadnego wyjaśnienia, co Rosja miałaby zyskać na takim „przysłudze” dla Chin.
Putin wielokrotnie nazywał oskarżenia o chęć ataku na kraje NATO „bzdurą”, a Rosja i Chiny choć współpracują dyplomatycznie i gospodarczo, nie są formalnymi sojusznikami wojskowymi. To luźna współpraca, nie zobowiązujący traktat. Trudno więc uznać pomysł o „telefonie z Pekinu do Moskwy” za realistyczny.
Rosyjska maszyna zbrojeniowa a propaganda strachu
Rutte w tym samym wywiadzie przyznał , że Rosja produkuje w ciągu trzech miesięcy więcej amunicji niż wszystkie kraje NATO przez rok. To niepokojący sygnał, który sugeruje poważne problemy w europejskim przemyśle obronnym. Jednocześnie jednak trudno nie zauważyć, że ten argument jest używany głównie jako narzędzie do mobilizowania opinii publicznej i zwiększania wydatków zbrojeniowych.
Straszenie społeczeństw wojną stało się stałym elementem narracji europejskich polityków. Niestety taka strategia może mieć odwrotny skutek, znieczulić opinię publiczną na realne zagrożenia i ośmieszyć instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo. To ze ta strategia powoduje zmęczenie europejskich społeczeństw, widać chociażby w rezultatach wyborów w wielu krajów europejskich gdzie głosy zdobywają "antysystemowe" ugrupowania mówiące o konieczności pokoju.
Jak Rosjanie komentują słowa sekretarza NATO
Rosyjscy politycy i komentatorzy nie pozostali obojętni na słowa Marka Ruttego. Były prezydent i wiceszef Rady Bezpieczeństwa Dmitrij Miedwiediew ostro skomentował jego wypowiedzi, sugerując, że Rutte „najadł się magicznych grzybków” i „widzi spiski tam, gdzie ich nie ma”.
Jednocześnie Miedwiediew w złośliwy sposób nawiązał do wcześniejszych słów Ruttego, który twierdził, że bez wzrostu wydatków wojskowych „Europejczycy będą musieli uczyć się rosyjskiego”. „Niech uczy się sam, może mu się przyda w syberyjskim obozie” – napisał Miedwiediew.
W rosyjskich mediach pojawiają się też analizy sugerujące, że straszenie Rosją ma służyć głównie celom wewnętrznym NATO: zjednoczeniu sojuszu, usprawiedliwieniu wzrostu wydatków i budowy nowych fabryk zbrojeniowych. Zdaniem tej części Moskwy, „dialog z Rosją” głoszony przez niektórych europejskich przywódców (jak Emmanuel Macron) to tylko gra na czas, by przygotować kontynent na długą konfrontację z Rosją. Jak widać o zaufanie między stronami będzie trudno!
Europa zbroi się na dekadę. Wojna? Może nie dziś, ale...
Niezależnie od retoryki, fakty mówią same za siebie. W Europie powstają nowe fabryki amunicji i dronów, kraje zwiększają rezerwy wojskowe, a wydatki obronne przekraczają kolejne rekordy. To już nie są przygotowania do lokalnego kryzysu to budowa potencjału na ewentualny konflikt długotrwały i wyniszczający.
Choć Rutte twierdzi, że nie chodzi o eskalację, tylko o odstraszanie, to obraz, który maluje, przypomina raczej przedpole zimnej wojny 2.0. Nastroje społeczne są coraz bardziej spolaryzowane: jedni widzą w NATO gwaranta bezpieczeństwa, inni źródło nieustannego niepokoju i eskalacji.
Słowenia pyta obywateli: zostać w NATO czy się wycofać?
Na tym tle coraz częściej słychać głosy krytyki także wewnątrz samego sojuszu. I nie mowa tu tylko o Słowacji czy Węgrzech. W Hiszpanii nie chcą oddawać na zbrojenia 5% PKB. W Słowenii premier Robert Golob zapowiedział przeprowadzenie referendum konsultacyjnego w sprawie przyszłości kraju w NATO. Obywatele mają odpowiedzieć, czy chcą pozostać w sojuszu i przeznaczać na obronność nawet 5% PKB, czy może opuścić struktury NATO. To reakcja na rosnącą presję finansową i polityczną związaną z oczekiwaniami sojuszu wobec członków. Choć referendum nie będzie prawnie wiążące, jego wynik może wywołać polityczne trzęsienie ziemi – nie tylko w Lublanie, ale i w Brukseli.