W 2009 r. prezydent Hugo Chávez spotkał się z Barackiem Obamą na jednym z panamerykańskich szczytów. Wenezuelczyk podarował przywódcy USA egzemplarz książki Eduardo Galeano. Ktoś sprawdził, że w przeddzień tego wydarzenia „Otwarte żyły...” zajmowały na Amazonie (pod względem popularności) miejsce numer 54 295. Już następnego dnia wspięły się na pozycję drugą. A przecież nie była to pierwsza ani druga młodość tej publikacji. Wydana po raz pierwszy na początku lat 70. książka szybko stała się swego rodzaju biblią, na której polityczne wtajemniczenie zdobywały kolejne pokolenia latynoamerykańskich krytyków kapitalizmu. Bez „Otwartych żył...” trudno sobie wyobrazić współczesną analizę relacji post- oraz neokolonialnych.
„Międzynarodowy podział pracy polega na tym, że jedne kraje specjalizują się w wygrywaniu. A inne w przegrywaniu. Nasz zakątek świata, zwany dziś Ameryką Łacińską, odegrał pod tym względem rolę iście pionierską: wyspecjalizował się w przegrywaniu”. Tak brzmią pierwsze zdania tej książki. I są to jedne z najlepszych i zdecydowanie najmocniejszych pierwszych zdań, jakie zdarzyło mi się przeczytać w jakiejkolwiek książce od bardzo dawna. A potem - jak u Hitchcocka - jest już tylko mocniej. Same za siebie mówią już choćby tytuły poszczególnych podrozdziałów: „Cukier był nożem. Ale to imperium było zabójcą”, „Stany Zjednoczone strzegą swoich oszczędności, swobodnie rozporządzając cudzymi: inwazja banków” czy „Bombardowanie prowadzone przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy ułatwia desant konkwistadorom”.