Z boku te liczby wydają się małe, wręcz nieistotne. W marcu ubiegłego roku funkcjonariuszy z flagą unijną na ramieniu było zaledwie 260, we wrześniu doszło kolejnych 168. Od tamtej pory Frontex – Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżnej – wzmocnił się o dodatkowych kilkuset strażników, a w tym roku ich liczba ma sięgnąć tysiąca. Mowa o funkcjonariuszach, którzy są zatrudniani bezpośrednio przez agencję. Do niedawna nie było ich wcale – na granice w ramach unijnych operacji wysyłano pograniczników z krajów członkowskich, oddelegowanych do europejskiej służby. Rezerwa Fronteksu ma w najbliższych latach rosnąć. Planuje się, że do 2027 r. będzie liczyć 3 tys. funkcjonariuszy, a cały korpus, jakim będzie dysponować, wyniesie 10 tys. pograniczników (7 tys. będzie „wypożyczanych” z państw UE).
Agencja robi też pierwsze zakupy sprzętu – na razie są to głównie auta, którymi poruszają się strażnicy na misjach. W najbliższej przyszłości agencja ma być wyposażona też w bezzałogowe statki powietrzne, tradycyjne samoloty i okręty. Bo wyzwanie jest spore. Granice zewnętrzne UE liczą 44 tys. km na morzu i 9 tys. km na lądzie. Miejsc, gdzie wybuchają kryzysy, jest wiele. Liczba migrantów zatrzymywanych u samych wybrzeży Włoch jest kilkukrotnie większa niż na naszej wschodniej granicy. I będzie wciąż rosnąć. Zmienia się też charakter wyzwań – o ile w 2015 r. powodem migracyjnych wędrówek była przede wszystkim wojna w Syrii, o tyle teraz stoją za nimi nieprzyjazne Europie reżimy. Dziś jest to białoruski reżim Alaksandra Łukaszenki, ale w zeszłym roku do politycznego szantażowania UE użył migrantów turecki prezydent Recep Erdoğan na granicy z Grecją.
Z perspektywy unijnej to rodzaj przełomu – powstaje wspólna, unijna służba.
Reklama