Sytuacja na polskim niebie w ostatnich dniach robi się coraz trudniejsza. – To jest już katastrofa. Nasze samoloty mają średnio 90 minut spóźnienia. Na tym cierpią głównie pasażerowie. Boję się myśleć, co będzie się działo przed Świętami Wielkanocnymi – podkreślał w rozmowie z DGP w piątek Michał Kaczmarzyk, szef polskiej spółki córki Ryanaira. Na Lotnisku Chopina w piątek niemal wszystkie samoloty lądowały nie o czasie, różnica wynosiła nawet dwie godziny. W przypadku rejsu z Gdańska do Warszawy maszyna wylądowała dopiero o godz. 14.50, zamiast o 12.55. – Opóźnienia spowodowane są brakiem personelu kontroli ruchu lotniczego. Wszyscy pracownicy linii lotniczych, służb lotniskowych i agentów obsługi naziemnej dokładają wszelkich starań, aby zminimalizować skutki zaistniałej sytuacji – mówił nam Piotr Rudzki z biura prasowego lotniska na Okęciu.
Powodem kłopotów z jednej strony są odejścia z pracy kontrolerów – 44 z nich umowy wygasły 1 kwietnia (kolejne będą się kończyć w tym miesiącu), a z drugiej liczne w ostatnich dniach zwolnienia lekarskie. Brakuje głównie kontrolerów, którzy obsługują ruch na dużych wysokościach. Często dotyczy to tranzytu. W ostatnim czasie łączna długość opóźnień samolotów lecących nad Polską sięga już kilku tysięcy minut na dobę. Przewoźnicy starają się tak przesuwać godziny lotów, żeby uniknąć krążenia w oczekiwaniu na wejście do polskiej przestrzeni, co też się zdarza. W efekcie Eurocontrol, czyli Europejska Organizacja ds. Bezpieczeństwa Żeglugi Powietrznej, rozważa scenariusz, w którym samoloty lecące tranzytem będą musiały omijać Polskę.