Banki w Polsce osiągnęły w 2008 roku dobre wyniki finansowe, ale sytuacja w sektorze szybko się zmienia. Banki krytyczniej oceniają projekty firm, wnikliwiej patrząc na ich portfele zamówień. Sytuację mogłyby poprawić gwarancje dla kredytów na rynku międzybankowym. Ich brak jest dla banków niezrozumiały.
Rozmawiamy z Włodzimierzem Kicińskim, prezesem Nordea Bank Polska
Kolega fotoreporter działa jako firma. Jest zdolny, chce ją rozwijać. Dostanie kredyt w Nordei?
- Taka informacja to za mało, aby móc odpowiedzialnie odpowiedzieć na to pytanie. Najpierw musimy poznać firmę, zweryfikować jej dane finansowe, przeprowadzić analizę kredytową. Jak każdy bank jesteśmy zainteresowani udzielaniem kredytów, ale bierzemy pod uwagę ryzyko kredytowe.
Oczywiście żartowaliśmy. Uważa się, że coraz trudniej otrzymać w banku kredyt.
Reklama
- W naszym banku nie odczuwamy istotnego spowolnienia akcji kredytowej. Prawdą jest, że zmalał popyt na kredyty hipoteczne, ale to dotyczy bankowości detalicznej. Natomiast bankowość korporacyjna rozwija się szybko.
Nie staliście się ostrożniejsi w udzielaniu kredytów? Czy jakieś branże są teraz dla Nordei bardziej ryzykowne? Deweloper dostanie kredyt?
- Bardziej krytycznie oceniamy nowe finansowania projektów nieruchomościowych. Ostrożniej patrzymy też na branże, które jako pierwsze odczuwają skutki spowolnienia, np. na branżę motoryzacyjną. Patrzymy jednak indywidualnie także na poszczególnych klientów. Są przecież firmy lepiej lub gorzej przygotowane do trudniejszych warunków biznesowych. Za każdym razem analizujemy, jak wygląda ich portfel zamówień, w jaki sposób należy ich finansować, jakie tworzyć zabezpieczenia. Staramy się tworzyć możliwości szyte na miarę i potrzeby każdego klienta, myśląc też o zabezpieczeniu banku.
Jak będzie wyglądał rynek kredytu w najbliższych miesiącach i latach?
- Wchodzimy w trudny okres. Kredyt będzie droższy, będą nowe, wyższe wymagania dotyczące akceptacji ryzyka.
Jak długo to może potrwać?
- Wszystko zależy od tego, w jakiej kondycji będzie polska gospodarka. Teraz słabną trzy motory napędzające gospodarkę - eksport, inwestycje i konsumpcja. Każdemu z nich trzeba się jednak dokładnie przyglądać. Eksport będzie malał w związku z ograniczaniem popytu na innych rynkach, ale miejmy nadzieję, że ograniczenie nie będzie aż tak duże. Dotychczas polscy eksporterzy byli w stanie konkurować mimo wzrastającego kursu złotego.
Tym bardziej więc dadzą radę, gdy złoty stracił?
- Uważam, że osłabienie naszej waluty jest zjawiskiem przejściowym. Teraz mamy do czynienia z naciskami spekulacyjnymi, ale w perspektywie złoty powinien się umacniać, chociaż niewątpliwie ograniczeniem może być sytuacja bilansu płatniczego. Ale wracając do eksportu - jestem przekonany, że konkurencyjność firm jest budowana na poziomie kosztów i efektywności przedsiębiorstw, a nie zasadza się tylko na krótkoterminowych zmianach kursu złotego. Właściciele polskich firm potrafili przygotować się do konkurowania i eksport będzie, moim zdaniem, wzrastał.
A inwestycje?
- Tutaj kryje się większe niebezpieczeństwo. Ograniczenie inwestycji może być czynnikiem ograniczającym wzrost. Ratunkiem mogą być tu jednak inwestycje infrastrukturalne, związane z napływem funduszy unijnych. Są one szansą zarówno dla podmiotów działających w Polsce, jak i dla wielu banków.
Pozostała nam konsumpcja.
- W trudniejszych czasach trzeba liczyć się z tym, że konsumpcja wewnętrzna, zwłaszcza jej dynamika, może być ograniczona. Do tej pory Polacy konsumowali więcej, dynamika wzrostu była wysoka, potrzeby ukształtowały się na wyższym poziomie. W momencie gdy zmniejsza się siła nabywcza, konsumpcja spada z lekkim opóźnieniem. Trzeba się jednak liczyć z jej racjonalizacją, zresztą są już tego sygnały. Chociaż w Polsce sytuacja i tak jest lepsza niż w krajach starej Unii, które są już w recesji. W Polsce nadal notujemy wzrost PKB.
Co państwo może zrobić dla podtrzymania wzrostu?
- Polityka gospodarcza musi być ukierunkowana na długookresowe działania stabilizacyjne. Potrzebne jest uelastycznienie gospodarki, np. rynku pracy. Chodzi zwłaszcza o ograniczanie kosztów stałych, jakie muszą ponosić przedsiębiorstwa. Państwo nie powinno generować w budżecie dalszych wydatków o charakterze stałym.
Czyli polityka, jaką preferuje minister Jacek Rostowski, jest właściwa?
- Na pewno nie stać nas na generowanie negatywnych sygnałów w stosunku do rynków finansowych. Wówczas bowiem mogłoby się okazać, że przepływy pieniądza na rynku walutowym będą tak duże, że będzie to groźne dla całej gospodarki.
A jeśli chodzi o politykę wobec banków, w tym zwłaszcza możliwości zwiększenia akcji kredytowej. Czy to, co zaproponował rząd, jest dostateczne?
- Dla mnie niezrozumiały jest brak gwarancji dla kredytów na rynku międzybankowym. Wiele razy dyskutowaliśmy już na ten temat, ale rozwiązań, o które zabiegały instytucje finansowe, nadal nie ma.
A pomysł Stefana Kawalca - gwarancje w zamian za wzrost akcji kredytowej?
- Nie wiem, dla kogo miałby to być instrument. Może dla instytucji, które chciały mieć instrument wpływania na swoje rządy. Dla tych banków, których - jak naszego - sytuacja finansowa jest dobra, jest to instrument mało skuteczny. Tak to odbieram.
PLAN KAWALCA
W styczniu były wiceminister finansów Stefan Kawalec zaproponował, by wzorem krajów zachodnich zmusić banki komercyjne do wzrostu akcji kredytowej. Według niego Komitet Stabilności Finansowej powinien określić minimalny poziom wzrostu akcji kredytowej w tym roku. (Kawalec określił ten poziom na minimum 11 proc.) Zgodnie z jego propozycją tylko te banki, które zapewniłyby taki wzrost akcji kredytowej, powinny otrzymać wsparcie w postaci kredytów z NBP, gwarancji na transakcje zawierane na rynku międzybankowym i gwarancji na kredyty udzielane przedsiębiorstwom.
Czy banki nadal nie mają do siebie zaufania?
- Kategoria zaufanie odnosi się do tego, co jesteśmy w stanie zweryfikować. Na rynku międzybankowym jest więcej transakcji, niż było ich w październiku ubiegłego roku, ale nadal jest to rynek rachityczny. Stabilność partnerów musi być potwierdzona twardymi danymi.
Czyli czekamy na wyniki audytów. Co może oznaczać spowolnienie gospodarcze dla kondycji sektora bankowego?
- My, w banku Nordea, na razie nie narzekamy. Cieszymy się z dobrych wyników, które osiągnęliśmy w 2008 roku.
W roku 2007 wyniki grupy Nordea były lepsze.
- To prawda, ale spadek zysku netto tylko o 15 proc. to doskonałe osiągniecie, zważywszy, że wiele banków europejskich poniosło w 2008 roku straty. W Polsce jako jeden z niewielu banków będziemy nadal otwierać nowe placówki i zwiększać zatrudnienie. Warto też podkreślić, że na polskim rynku wyniki były rekordowe, a wypracowany przez nas zysk netto wzrósł dwukrotnie.
DOBRY ROK NORDEA BANKU
Rok 2008 Nordea Bank Polska zakończy z rekordowym wynikiem. Zysk netto narastająco wyniósł po IV kwartale 136,4 mln zł. W 2008 roku bank znacząco rozwinął skalę działalności, otwierając 60 nowych placówek. Jednocześnie obniżono wskaźnik kosztów do dochodów z 71,3 proc. w 2007 roku do 63,2 proc. w 2008 roku.
Nordea nie angażowała się w ryzykowne instrumenty pochodne? Nie inwestowała np. w Islandii?
- Nie w takim stopniu jak inni. W Islandii straty mierzone wielkością rezerw, jakie trzeba było utworzyć, wyniosły tylko 15 mln euro. Osoby, które odpowiadały w Nordea za ryzyko, zdały egzamin w całym 2008 roku. Nie angażowały banku w działania na ryzykownym rynku instrumentów dłużnych, pochodnych.
Aktywa innych banków wiele straciły na kryzysie. Czy Nordea, mając dobrą kondycję, nie rusza na zakupy?
- Nordea będzie rosnąć organicznie, zwracając uwagę na efektywność. Przechodzimy do średniookresowej strategii wzrostu organicznego. W ten sposób chcemy dołączyć do czołowych banków Europy. Tak powiedział nasz szef, Christian Clausen. Nigdy nie zamykaliśmy jednak oczu na to, co dzieje się na rynku.
Czyli możliwe są akwizycje?
- Nie jestem właściwym partnerem do dyskutowania o akwizycjach grupy Nordea.
Pojawiła się prognoza, że osiem z 20 największych banków w Polsce może stać się przedmiotem akwizycji. To możliwe?
- Przed nami jest, jak myślę, kolejny etap konsolidacji na polskim rynku. Nie zależy to jednak od banków w Polsce ani od ich kondycji finansowej. Rok 2008 był bardzo udany, i to nawet, jeśli uwzględnimy ograniczenie przyrostu zysków niektórych banków w IV kwartale ubiegłego roku. Polskie banki mają dobre rezultaty. Dla nich kluczowe jest nie to, w jakiej one same są kondycji, ale jaka jest sytuacja finansowa ich instytucji macierzystych.
Co się może zdarzyć?
- Bankom w świecie przekazywane są ogromne środki publiczne.
Będą miały pieniądze na zakupy.
- Właśnie. Dlatego dla nas istotna jest transparentność, czyli na co te środki mogą być przeznaczane. Ministrowie finansów Unii Europejskiej umówili się, że proces ten będzie się odbywał zgodnie z zasadami rynku. Takiej pewności nie ma jednak, jeśli chodzi o USA, a tam banki są teraz dofinansowywane na ogromną skalę.
Można więc wyobrazić sobie, że - nazwijmy to tak - chore banki amerykańskie zechcą sobie podreperować swoje bilanse zdrowszymi aktywami np. w takich krajach jak nasz?
- Uważam, że nie można tego wykluczyć. Właśnie dlatego potrzebne są jasne zasady, na co te pieniądze można przeznaczać. W innym przypadku będziemy mieli do czynienia z narastaniem barier w handlu i w przepływach finansowych. Szczególnie my w Polsce powinniśmy być zainteresowani jasnymi warunkami konkurowania.
WŁODZIMIERZ KICIŃSKI
Był dyrektorem departamentu zagranicznego w NBP, wiceprezesem Hypo-Banku Polska i BGŻ. Prezes Nordea Banku Polska od 2002 roku