Bankowość inwestycyjna, którą podtrzymywano przy życiu nie dalej jak minionej jesieni, znowu rozkwita, bo firmy i rządy zaciągają olbrzymie ilości świeżego kapitału, aby uporządkować swoje finanse – pisze w czwartkowym wydaniu „Financial Times”.

Dwunastka wiodących banków inwestycyjnych zgarnęła ogółem 136 miliardów dolarów przychodów przed odliczeniem wydatków w pierwszej połowie tego roku – wynika z najnowszego raportu przygotowanego przez analityków z Morgan Stanley.

Perspektywa rekordowych wypłat dla pracowników takich grup, jak Goldman Sachs i Barclays Capital, w niespełna rok po tym, jak rządy w USA i Europie były zmuszone wpompować miliardy w ich systemy bankowe, rozjątrzyła polityków i regulatorów, których zdaniem sektor ten nie został dostatecznie utemperowany przez kryzys finansowy.

Dokładniejsze zbadanie spraw, pomijając nagłówki o krzyczących liczbach, dowodzi, że banki inwestycyjne zarobiły gigantyczne pieniądze dzięki kombinacji warunków rynkowych, które nie mogą potrwać zbyt długo.

Jeśli rok 2008 oznaczał niemal załamanie całego sektora – gdy instytucje finansowe zanotowały wyjątkowe straty z operacji handlowych oraz dokonały bezprecedensowego spisywania aktywów, zwłaszcza z tytułu papierów wartościowych gwarantowanych przez kredyty hipoteczne - to intensywne zaciąganie kapitałów w okresie ostatnich sześciu miesięcy stworzyło dla bankierów możliwości w zarabianiu pieniędzy.

Reklama

Wobec mniejszej konkurencji na rynku po upadku takich kluczowych operatorów, jak Bear Stearns i Lehman Bothers, banki mogły także domagać się wyższych prowizji za swoje usługi.

Opłaty pobierane od spółek za przygotowanie prawa do emisji wzrosły na przykład w Wielkiej Brytanii do 3,5 proc. w porównaniu z przeciętną stawką na poziomie 1,8 proc. w 2008 roku.

Analitycy szacują, że marże za sprzedaż obligacji europejskich rządów wzrosły pomiędzy 25 i 50 proc.

W wyniku wzrostów na rynkach kapitałowych i surowcowych z ostatnich tygodni, banki inwestycyjne odniosły korzyści dzięki wysokim wolumenom obrotów i gwałtownym zmianom cen. Na rynku kredytowym wielkie zyski napędzały różnice między ofertą i sprzedażą.

Oczywiście, niektóre firmy radziły sobie znacznie lepiej od pozostałych. Goldman, JPMorgan Chase, Credit Suisse, Deutsche Bank and BarCap wyłonili się jako zwycięzcy pośród fali upadków wskutek krachu kredytowego.

W sytuacji, gdy wielu jego konkurentów z Wall Street znajduje się teraz pod ścisłym nadzorem rządu, Goldman, który w pierwszym półroczu zarobił prawie 22 miliardy dolarów, powinien umocnić swoją pozycję w miarę powrotu płynności na rynek oraz prawdopodobnego ożywienia w sferze przejęć i akwizycji.

Firma, którą magazyn „Rolling Stone” nazwał ostatnio „wielką ośmiornicą wampirzycą oplatającą twarz człowieczeństwa”, wydzieliła już 11,4 mld dolarów na wypłaty dla swoich pracowników za okres pierwszych sześć miesięcy tego roku.

Jeśli zyski w drugim półroczu utrzymają swoją dynamikę, wówczas bank wypłaci średnio 770 tys. dolarów dla każdego spośród 29.400 pracowników.

Przejęcie przez Barclays Capital amerykańskich operacji Lehman Brothers coraz bardziej wygląda na bardzo dobrze skalkulowane posunięcie, które zwiększyło możliwości banku, budując jego silną pozycję w takich sferach, jak „płynny” biznes – sprzedaż i kupno płynnych papierów dłużnych, walut i surowców dla klientów

Morgan Stanley, który był jedną z instytucji najmocniej ugodzonych przez kryzys, może także odnieść korzyści z ponownego otwierania rynku amerykańskich akcji, dziedzinie, w której firma ta była tradycyjnie mocna.

Pomimo zanotowania w drugim kwartale strat w wysokości 159 mln dolarów, rozczarowujących inwestorów, całkowite przychody banku przed odliczeniem wydatków wzrosły w drugim kwartale o 60 proc..

Bankowość inwestycyjna szwajcarskiego UBS znalazła się daleko w tyle za globalnymi rywali. Bank zmaga się z exodusem menedżerów wyższego szczebla oraz stratami sięgającymi 50 mld dolarów.

Spośród wiodącej dwunastki banków inwestycyjnych, tylko jeden zanotował negatywne przychody w dziale FICC – stałych dochodów oraz handlu walutami i surowcami, wynika z badań Morgan Stanley.

Zdaniem analityków na dłuższą metę perspektywy dla sektora są bardziej niejasne, skoro warunki rynkowe staną się bardziej „znormalizowane” oraz wyschną tanie fundusze rządowe.

Spready znacznie się skurczyły i firmy nie będą już mogły polegać w takim stopniu na wpływach z opłat, generowanych przez restrukturyzację finansów.

Duży wpływ będą także miały zmiany w sferze regulacyjnej, zwłaszcza w odniesieniu do kosztów kapitału i wymogów w sprawie płynności.

Kolejne ryzyko stanowi możliwość następnego załamania gospodarczego lub przedłużającej się stagnacji, co ograniczy zdolność firm do czerpania zysków z doradztwa w sferze M&A oraz opłat za przygotowanie emisji akcji.

Tłum. T.B.