W Massachusetts odbywały się uzupełniające wybory (po śmierci senatora Edwarda Kennedyego). Republikanin Scott Brown miał przewagę sondażową nad Demokratką Marthą Coakley. Gdyby wygrał Republikanin to Demokraci straciliby 60 miejscową przewagę w Senacie, dzięki czemu Republikanie mogliby w nieskończoność blokować wiele ich przedsięwzięć. Na przykład zablokowaliby nawet tę ułomną próbę reformy ochrony zdrowia, którą usiłują przeprowadzić Demokraci. To uznawane byłoby za dobre dla rynku, bo zyskałyby koncerny farmaceutyczne i towarzystwa ubezpieczeniowe. Nie mogę się powstrzymać od gorzkiej uwagi: to co dobre dla rynków finansowych szkodzi społeczeństwu, a ono jest na tyle nierozsądne, że tego nie widzi…

>>> Czytaj też: Na Wall Street wyraźne wzrosty indeksów

Dane makro z założenia nie miały wpłynąć na zachowanie rynków. Na raport o przepływach kapitałów do USA rynki praktycznie nigdy nie reagują, ale tym razem był on tak różny od oczekiwań (napłynęło 126,8 mld USD, a oczekiwano 30 mld USD), że kurs EUR/USD przez chwilę drgnął. Wpływ tego czynnika szybko jednak zniknął.

Publikowany przez NAHB indeks rynku nieruchomości okazał się być bardzo słaby. Oczekiwano wzrostu z poziomu 16 pkt. (najniższego w historii) do 17 pkt., a tymczasem spadł do 15 pkt. Nawet to nie ochłodziło rozpalonych głów inwestorów. Najważniejszym wydarzeniem na rynku akcji miała być publikacja raportu kwartalnego Citigroup. Została przyćmiona przez politykę, ale popatrzmy na ten raport. Okazało się, że wynik banku był w granicach oczekiwań (strata 33 centów na akcję). Strata wynikała po części z wpisania w koszty refundacji pomocy otrzymanej z programu TARP. Straty na kredytach zmniejszyły się w stosunku do trzeciego kwartału o 800 mln USD i wynoszą 7,1 mld USD. Jednak bank dodał do rezerw (na kolejne straty) 700 mln USD. Prezes mówił o „olbrzymim postępie”, co nie powinno zamącić inwestorom w głowach, ale jednak tak się właśnie stało. Po początkowych spadkach kierunek ceny akcji się zmienił: drożały o ponad 2,5 procent.
Przypominam, że w piątek znacznie lepszy wynik JP Morgan (zysk, a nie strata) nie spodobał się, bo osiągnięty był dzięki działalności inwestycyjnej, a nie bankowej. Reakcja na raport Citi mogła być testem nastrojów rynkowych. Uważam, że nie była.

Reklama

Takim testem byłaby tylko publikacja raportu lepszego od oczekiwań w sytuacji braku impulsów ze strony polityki. To dzięki polityce i jedynie dzięki polityce indeksy rosły. Rynek był tak zachwycony perspektywą utracenia przez Demokratów możliwości łatwego przeprowadzania swoich propozycji, że wręcz eksplodował nie zwracając na nic uwagi. Im bliżej było końca sesji tym wyżej wędrowały indeksy. Nikt nie chciał być bez akcji po klęsce Demokratów. Straty z piątku zostały z nadmiarem odrobione.

Na GPW we wtorek od rana zapanowała niepewność. Rynek zachowywał się jednak od początku sesji bardzo dobrze. Była to znaczna odmiana po nieciekawym zachowaniu GPW na początku zeszłego tygodnia. Gracze nie zwracali uwagi na spadki indeksów we Francji i w Niemczech. WIG20 krążył wokół poziomu poniedziałkowego (bardzo sztucznego) zamknięcia, a kontrakty były tym rynkiem, który decydował o zmianach kierunku. Po publikacji danych o inflacji w Wielkiej Brytanii indeksy w Europie zaczęły mocniej spadać, a to poprowadziło u nas WIG20 na południe, ale spadek był nieznaczny. Rynek nadal w dobrej formie wszedł w marazm czekał na kolejne informacje. Po publikacji raportu Citi sytuacja się zmieniła, bo zaczęły odbijać indeksy na innych giełdach, więc i u nas WIG20 wrócił do poziomu poniedziałkowego zamknięcia. Liderami były Pekao i PKO BP. Potem, kiedy wszędzie już indeksy rosły, również u nas WIG 20 wzrósł o 0,9 proc., a obrót był duży (to pozytyw).