Wielka Brytania od 1 stycznia wprowadza permanentny podatek bankowy (tzw. bank levy). Czy to nie paradoks, że po takie rozwiązanie sięgnął rząd konserwatywnego premiera Davida Camerona?
Nasz gabinet doskonale zdaje sobie sprawę, jak ważne dla brytyjskiej gospodarki jest londyńskie City. Kryzys pokazał nam jednak również drugą stronę medalu: potężne systemy usług finansowych mogą ściągnąć na realną gospodarkę jak najbardziej realne zagrożenia. Z naszego punktu widzenia sednem obecnej brytyjskiej recesji były przede wszystkim: zbyt łatwa dostępność do pożyczek, bardzo niskie stopy procentowe i kwitnąca wśród bankowców kultura nadmiernego ryzyka przy ograniczonej odpowiedzialności. Jako konserwatyści, dla których nadrzędną wartością jest kapitalizm oparty na zdrowych fundamentach, musieliśmy naprawić ten system.
I dlatego trzeba było obciążyć banki?
Wyszliśmy z założenia, że banki muszą wziąć udział w kosztach po zawinionym przez nich kryzysie. Szacujemy, że podatek będzie przynosił do budżetu rocznie ok. 2,5 mld funtów. Nasze podatki skonstruowaliśmy tak, by nakłonić banki do stopniowego odchodzenia od ryzykownych pożyczek na dzień, tydzień czy miesiąc na rzecz bardziej przewidywalnych transakcji długoterminowych. Będziemy sprawdzać, jak wyglądają ich bilanse, i ci, którzy pożyczają zbyt ryzykownie, będą musieli płacić więcej.
Reklama

>>> Zobacz też: Wielkie cięcia wydatków w Wielkiej Brytanii - 83 mld funtów w ciągu czterech lat

Czy nie obawiacie się, że opodatkowując banki, zmniejszacie konkurencyjność City?
Cały czas pamiętaliśmy o tym problemie. Zdajemy sobie sprawę, że system bankowy, zwłaszcza tak rozbudowany jak brytyjski, musi walczyć o kapitał w skali globalnej. Wierzymy, że suma daniny nałożonej na banki będzie możliwa do zapłacenia bez podcinania konkurencyjności. Zdecydowaliśmy też, że podatek będzie dotyczył nie tylko brytyjskich banków, ale wszystkich instytucji finansowych działających na Wyspach. Zapłacą go wszyscy dysponujący zasobami powyżej 20 mln funtów. Tylko w ten sposób jest fair.
Czy w City widać już nerwowość związaną z wprowadzeniem podatku?
Staraliśmy się tego uniknąć, konsultując nasze pomysły z systemem bankowym. Szliśmy do City i mówiliśmy: musimy wprowadzić ten podatek, powiedzcie nam, jak to widzicie. To skutkowało. Oczywiście było słychać pojedyncze głosy, że podatku najlepiej w ogóle nie wprowadzać, ale były one w mniejszości. Dominował rozsądek i pragmatyzm.
Podatek bankowy to niejedyne zwiększone obciążenie fiskalne forsowane przez rząd Davida Camerona. Od 1 stycznia w górę idzie też na przykład VAT. Co na te rozwiązania powiedziałaby nestorka waszej partii i ikona liberalnej ekonomii Margaret Thatcher?
Myślę, że postąpiłaby bardzo podobnie. Margaret Thatcher i Davida Camerona łączy bardzo wiele. Oboje przejmowali władzę, w momencie gdy gospodarka ostro niedomagała, wydatki publiczne wymknęły się spod kontroli, rosły dług publiczny i bezrobocie. W takiej sytuacji przywrócenie budżetowej równowagi jest rozwiązaniem kluczowym dla każdego konserwatywnego liberała. Proszę pamiętać, że Geoffrey Howe, pierwszy minister finansów Margaret Thacher, też zaczynał od podwyżek podatków, bo nie miał innego wyjścia. My robimy podobnie: podwyższamy VAT i wprowadzamy podatek bankowy, ale to tylko 20 proc. naszego programu sanacji finansów publicznych. Pozostałe 80 proc. to cięcie wydatków.
Niektórzy twierdzą, że wprowadziliście podatek, by wytrącić z ręki argument Niemcom czy Francuzom, którzy chcieliby jednej wyższej stawki bankowego podatku w całej Unii?
Zależy nam na stabilnym systemie finansowym na kontynencie, ale naszym europejskim partnerom zawsze powtarzamy: Sektor finansowy to fundament brytyjskiej suwerenności ekonomicznej. Decyzje w tej dziedzinie muszą być podejmowane w suwerennych stolicach, a nie w Brukseli.

>>> Czytaj także: "European Voice": Londyn chce zmniejszyć budżet UE o 250 mld euro