W czasach, gdy dalsze duże wzrosty kursów akcji na giełdach są coraz mniej pewne, a lokaty dają ledwie 4 – 5 proc. zysku w skali roku, warto pomyśleć o uzupełnieniu portfela o inwestycje zwane alternatywnymi – w sztukę, numizmaty, wino, whisky, a nawet znaczki pocztowe. Niektóre dają prawdziwie imponujące stopy zwrotu.
Tysiące kolekcjonerów i inwestorów ostrzą sobie zęby na wprowadzone wczoraj do obiegu monety upamiętniające beatyfikację Jana Pawła II. Takie monety kupować można na aukcjach internetowych organizowanych w serwisie www.kolekcjoner.nbp.pl. Potem duża ich część trafia na Allegro. – Najlepiej poczekać do lata, kiedy popyt jest najmniejszy. Wtedy ceny mogą spaść nawet o 30 – 40 proc. – radzi Adam Jagielnicki, autor książki „Inwestycje alternatywne. Pierwsze kroki na rynku”.
>>> Czytaj też: Czosnek lepszą inwestycją niż złoto
Dolar wart 7,85 mln dolarów
Reklama
Niektóre numizmaty dają krociowe zyski. Np. cena emisyjna złotej monety o nominale 200 zł wybitej w 1995 r. z okazji XIII Konkursu im. Fryderyka Chopina wynosiła 780 zł. W 2009 r. jej cena doszła do 40 tys. zł, dając stopę zwrotu w ciągu 14 lat w wysokości 5 tys. proc. Z kolei Szlak Bursztynowy podrożał z 57 zł do 1,5 tys. zł. To oczywiście niewiele w porównaniu z najdroższą monetą świata, srebrnym dolarem z 1794 r., który rok temu sprzedano za 7,85 mln dol.
Najwięcej można zarobić na egzemplarzach nietypowych i emitowanych w niskich nakładach. Np. złota moneta o nominale 100 zł upamiętniająca katastrofę smoleńską została wydana w nakładzie zaledwie 5 tys. egzemplarzy. Ceny numizmatów idą w górę także dlatego, że drożeją kruszce. Za uncję złota trzeba już płacić ponad 1500 dol., a srebra 50 dol. W ciągu roku to pierwsze podrożało o ponad 30 proc., zaś srebro o 150 proc. Coraz większym powodzeniem cieszą się więc sztabki lokacyjne. Najmniejsza, 1-gramowa kosztuje 170 zł. Mennica Polska oferuje też lokatę w postaci diamentu.
Dobrą inwestycją na czasy kryzysu okazała się sztuka. Obrazy można kupować w antykwariatach, galeriach czy aukcjach. Stały, pewny zarobek dają dzieła polskich malarzy impresjonistów z przełomu XIX i XX wieku oraz artystów współczesnych, takich jak Kantor, Gierowski czy Lenica.
Najwięcej można jednak zarobić na nowych nazwiskach, które zyskają na popularności. Inwestowanie w sztukę wymaga sporej wiedzy i śledzenia cen na takich portalach jak Artinfo.pl czy Artprice.com. Na wyobraźnię działają stopy zwrotów, które można było uzyskać na obrazach. W 1951 r. dwójka kolekcjonerów z Los Angeles kupiła obraz Pabla Picassa „Nagość na płycie rzeźbiarza” za 19 tys. dol. W maju ubiegłego roku uzyskał on na aukcji w Nowym Jorku cenę 106,4 mln dol. Ponieważ nie każdego stać na wydanie milionów na dzieła największych malarzy, można kupować sztukę w kawałkach. Np. w Paryżu sprzedano niedawno obraz znanego amerykańskiego konceptualisty Sola LeWitta podzielony na 11 tys. udziałów po 10 euro każdy. Zamiast kupować drogie obrazy olejne, można też zainwestować w tańsze grafiki, rysunki czy fotografie za kilka tysięcy złotych. Światowy indeks sztuki Mei Moses Index zyskuje rocznie średnio 12 proc.
>>> Czytaj też: Wino, znaczki i autografy to świetne inwestycje
Na Zachodzie niezwykle modne jest kolekcjonowanie autografów znanych osób. Największy na świecie gracz w tej dziedzinie Stanley Gibbons oferuje przechowywanie cennych nabytków, pośredniczy w ich sprzedaży, prowadzi fundusz o gwarantowanej stopie zwrotu. W czołówce jego indeksu Fraser’s 100, czyli najpopularniejszych autografów, znalazły się należące do Paula McCartneya, Andy’ego Warhola i Neila Armstronga, których wartość wrosła w ciągu dziesięciu lat o tysiąc procent.
Znaczki pocztowe lepsze od lokaty
Aż 10 mld dol. jest wart rynek znaczków pocztowych. Uczestniczy w nim blisko 50 mln kolekcjonerów. Marzeniem każdego jest trafienie na okaz o nominale jednego centa z Gujany Brytyjskiej, wydany w 1856 r. Jego wartość wzrosła od tego czasu do 2 mln dol. To najdroższy znaczek pocztowy świata. W przypadku znaczków stopa zwrotu jest dość skromna i w ciągu mijającej dekady wynosiła średnio 6 – 7 proc. w skali roku. Zdaniem Jagielnickiego nie opłaca się zbierać znaczków w ramach abonamentu. Okazją mogą być sprzedawane często za bezcen zbiory „po dziadku”.
A teraz o rzeczach bardziej przyziemnych. Za pomocą funduszy, takich jak DWS Agrobiznes, BPH Subfundusz Globalny Żywności i Surowców czy Superfund, można inwestować w żywność lub zakładać się o jej ceny w przyszłości. W ubiegłym i bieżącym roku ceny cukru, zboża czy kakao wzrosły w wyniku suszy i spekulacji nawet o 100 proc. Nie mogą jednak rosnąć bez końca i analitycy ostrzegają, że na tym rynku hossa może się niedługo skończyć.
Jedną z lepszych inwestycji alternatywnych w ostatnich latach okazał się zakup wina. A to za sprawą ogromnego popytu zza wielkiego muru. Firma Wealth Solutions, pośrednik w inwestycjach alternatywnych, chwali się, że najlepsze wina z zeszłorocznej kampanii En Primeur w ciągu 6 miesięcy dały zarobić klientom 60 proc. W naszym kraju oferuje się francuskie wina z Bordeaux, m.in. dlatego że w tym regionie ustalono limity produkcji i nie ma zagrożenia, że ktoś zaleje rynek milionami butelek, zbijając ceny. Kupione u brokerów lub na giełdzie Liv-ex wino jest przechowywane w specjalnych magazynach. Zdaniem Macieja Kossowskiego z Wealth Solutions największe stopy zwrotu dają wina drugiego i trzeciego wyboru – po kilkaset funtów za butelkę, a nie te najdroższe.
Za granicą dużym powodzeniem cieszą się też inwestycje w inny trunek – szkocką whisky. Kiedy jednak w przypadku wina można już wyjść z inwestycji po pół roku, tu trzeba czekać co najmniej 3 – 5 lat. Whisky powinna przynosić 20 – 30 proc. zysku rocznie, ale np. butelka Black Bowmore z 1964 r. przez ostatnie 14 lat dawała średni zwrot w wysokości 144 proc.
>>> Czytaj też: Inwestycje w whisky sięgają kilkuset milionów funtów
Eksperci radzą lokować w inwestycje alternatywne 10 – 15 proc. posiadanych środków. Obok często wysokiej stopy zwrotu ich plusem jest słabe uzależnienie od światowej koniunktury. Takie inwestycje dostarczają też wielu wrażeń estetycznych i łatwo mogą zamienić się w hobby. Mają jednak kilka poważnych mankamentów. Potrzebna jest duża wiedza, by tak jak w przypadku obrazów czy znaczków nie kupić falsyfikatu, lub pomoc specjalistów, którzy zainkasują za to sute prowizje. Często na wejściu trzeba dysponować sporymi kwotami, np. w przypadku Stanley Gibbons to 10 tys. dolarów, zaś polskiego Wealth Solutions 12 tys. zł. W rentowność inwestycji mogą uderzać wahania kursów walut. W przypadku obrazów skończyć się też może moda na danego artystę. Inny mankament to trudność wyjścia z tak niszowych inwestycji. To ostatnie nie jest aż takim problemem w przypadku wina czy whisky. W razie bessy inwestycję zawsze można skonsumować. Dosłownie.
/>
/>