Komisarz mówi też o dużych oczekiwaniach wobec polskiej prezydencji, której misją ma być odbudowanie zaufania do integracji europejskiej.

>>> Czytaj też: Nowe podatki wywołają burzę w Unii

PAP: W przededniu polskiej prezydencji KE przyjmie propozycję nowego budżetu na lata 2014-2020. To teraz jeden z najbardziej strzeżonych dokumentów w Brukseli?

Janusz Lewandowski: W zasadzie projekt następnej siedmioletniej perspektywy finansowej już się ukształtował. Mamy za sobą bardzo trudną dla mnie i dla przewodniczącego Jose Barroso procedurę wewnętrzną tzw. konfesjonałów, gdzie musieliśmy różnym komisarzom odpowiedzialnym za różne polityki komunikować dość ostre limity... Wiedzieliśmy, że nie możemy sobie pozwolić na koncert życzeń, jeżeli chcemy ocalić sensowny projekt i sensowne negocjacje w warunkach dzisiejszej Europy. Ale z drugiej strony możemy obiecać duże przyrosty w zakresie finansowania innowacyjnej Europy, w zakresie polityki sąsiedztwa na Morzu Śródziemnym i w polityce wschodniej; na pewno może też zyskać wymiana młodzieżowa i będą też większe pieniądze na zarządzanie imigracją. Wszystko to jest możliwe pod warunkiem odpowiedzialnego potraktowania polityki spójności i polityki rolnej. To tradycyjne polityki, ale nie wyszły z mody. Muszą w dalszym ciągu służyć Europie i w nich może być dobra nowina dla państw uboższych, które są poniżej unijnej średniej zamożności albo poniżej średniej w dopłatach za hektar w rolnictwie.

Reklama

>>> Czytaj też: Polska prezydencja 2011: dostarczono ponad 100 aut Peugeot i karty paliwowe Orlenu

PAP: Ale czy UE stać dziś na wzrost, jaki zaproponował Parlament Europejski, czyli o 5 proc. w liczbach bezwzględnych w porównaniu z 2013 rokiem, z 1,06 proc. PKB do 1,11 proc. PKB, co daje jakieś dodatkowe 60 mld euro?

JL.: PE spojrzał na budżet w sposób europejski. To znaczy: jeżeli są większe oczekiwania od UE, to potrzebne są na to pieniądze. I ta proeuropejska perspektywa bardzo pomaga, bo dotąd słyszeliśmy wyłącznie głosy krajów, które chcą ciąć w budżecie. Bierzemy bardzo mocno pod uwagę i list "5" (list z grudnia Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Holandii i Finlandii, które domagają się zamrożenia wydatków - PAP), bo sygnatariusze dostarczają aż 51 proc. budżetu, i głos PE, starając się znaleźć sposób na realistyczny, ale ambitny budżet europejski. Chodzi o to, by ten projekt został potraktowany serio i był podstawą negocjacji. Boję się, że w przeciwnym razie alternatywa byłaby bardzo niepokojąca, bo wykluje się wówczas pomiędzy dwoma lub trzema stolicami. I to już nie będzie europejski budżet, ale taki, który wynika z interesów dwóch, trzech krajów. Temu chcemy zapobiec.

PAP: Czy zaproponuje Pan nowe źródła dochodu, np. jakiś podatek od transakcji finansowych, który zasili unijna kasę?

JL.: PE oraz kilka krajów oczekują od nas wskazanie innych źródeł finansowania budżetu, które pozwolą zmniejszyć składki narodowe, i my to zrobimy. Chodzi o ułatwienie życia ministrom finansów, którzy mają swoje problemy z dziurami budżetowymi, z zadłużeniem. Na pewno nie chodzi o przyrost wydatków poprzez takie nowe źródła finansowania, tylko zmianę proporcji między składką a innymi źródłami. Na pewno to nie będzie jedno nowe źródło, ale przynajmniej dwa. I na pewno nie chodzi o takie źródła, które radykalnie zmieniłyby filozofię finansowania budżetu. Podstawowym kryterium powinna w dalszym ciągu pozostać zamożność kraju.

>>> Polecamy: Polska-Unia, bilans 5 lat

PAP: Czyli można mieć nadzieję, że nie będzie to podatek węglowy, płacony od emisji CO2, których akurat więcej mają biedniejsze, uzależnione od węgla jak Polska kraje? Ale jeśli chodzi o nowy budżet, to Polska najmocniej stawia na obronę polityki spójności. Wydaje się, że Wspólna Polityka Rolna, stanowiąca dziś 40 proc. wszystkich unijnych wydatków, ma tak wielkie lobby w Brukseli, że i tak zostanie obroniona?

JL.: Polityka rolna przetrwa jako jeden z głównych filarów finansowania europejskiego. Trzeba przyznać, że jest nadspodziewanie mocna, jak na procent ludzi zatrudnionych w rolnictwie, ale jest bardzo mocno broniona przez wielu przywódców w UE. Chodzi o to, by w sposób delikatny udział WPR w budżecie europejskim zmieniał się.

PAP: Czyli będzie malał. Taki zapis znalazł się już zresztą w dokumencie KE o rewizji budżetu z września 2010 roku. A spójność? Czy w czasie swej prezydencji Polska będzie w dobrej pozycji, by bronić polityki spójności?

JL.: To powinno być oczywiste dla całej Europy na dorobku, by koncentrować się na spójności. To rodzaj pieniądza, który buduje wschód i zapewnia ożywienie inwestycyjne nawet w warunkach kryzysu czy oszczędności budżetów krajowych. Polska ma wizerunek kraju proeuropejskiego, który jest rzecznikiem solidarności europejskiej, a nie tylko własnych interesów. Na szczęście jedno z drugim się sprzęga, więc jest to bardzo wygodna pozycja dla (premiera) Donalda Tuska, kiedy mówi w imieniu projektu europejskiego, który jednocześnie jest bardzo korzystny dla Polski. Niewygoda polega na tym, że Polska nie będzie mogła ze zbyt wielką siłą stawiać na pierwszym planie swoich własnych interesów.

PAP: Trudno oczekiwać, by już za polskiej prezydencji doszło do porozumienia w sprawie budżetu. Co Warszawa może w te sześć miesięcy zrobić?

JL.: Pokazać swoją europejską twarz, przygotowując decydującą rundę negocjacji, która powinna się rozegrać w pierwszym półroczu 2012 roku. Dania, która wówczas obejmie prezydencję, jest świadoma swojej odpowiedzialności. Pewnie nie domkniemy porozumienia wszystkich 27 krajów, ale jeżeli po Duńczykach zostaną dwie-trzy kwestie najtrudniejsze, a inne bloki będą poukładane, to będziemy blisko happy endu. Trzeba znaleźć - to zadanie dla Danii - tyle zgody, ile to możliwe, biorąc pod uwagę francuskie wybory prezydenckie w maju 2012 roku i zostawić na deser problemy, które okażą się najtrudniejsze.

>>> Zobacz także: Unia Europejska staje się suwerennym superpaństwem

Polska prezydencja może natomiast uruchomić te negocjacje, przypominając, że mówimy o perspektywie roku 2020. To jest najważniejsze: misją polskiej prezydencji jest odbudowanie zaufania do projektu UE, którego dorobek jest podważany czy to jeśli chodzi o Schengen, czy wspólną walutę. Jest bardzo ważne, by przypominać zwłaszcza nowym pokoleniom Europejczyków, że sięgamy roku 2020 roku, kiedy Europa może być inna, a na nas spoczywa odpowiedzialność, by dzisiejszy kryzys nie był już wówczas ciężarem. Oczekiwania są nadspodziewanie duże i co do przywództwa Tuska, i co do roli Polski.

PAP: Skąd tak duże oczekiwania?

JL.: Stąd, że jesteśmy źródłem dobrych wiadomości na mapie różnych kłopotów Europy. Ostatnio mamy problemy nawet z takimi małymi krajami, dotychczas cieszącymi się najwyższym zaufaniem, jak Słowenia. Niezależnie od tego, jak wygląda gorączka polityczna i przedwyborcza w kraju, to tu w Brukseli Polska jest postrzegana w sposób niezwykle korzystny. Polska jest oazą stabilności w Europie, jednym z kilku dużych krajów, w których optymizm co do projektu UE i przyszłości Europy przeważa nad pesymizmem. To się powinno udzielić innym krajom.

Rozmawiała w Brukseli Inga Czerny (PAP)