"Strefa euro przetrwa, nawet jeśli nie jest nie do pomyślenia, że jej skład ulegnie zmianie. Nie mówię, że jakieś kraje mają ją opuścić, ale można sobie wyobrazić, że z przyczyn politycznych niektóre z nich się na to ostatecznie zdecydują" - powiedział Belka.

Przyznał także, że w działaniach antykryzysowych proces decyzyjny w całej UE został zdominowany przez 17 krajów strefy euro.

>>> Czytaj też: Merkel i Sarkozy rozbudzili nadzieje, jednak kolejna bomba już tyka

"Ta sytuacja nie jest dla nas przyjemna, ale wolę Europę dwóch prędkości niż Europę, która się wali. Priorytetem jest ratowanie euro, nawet za cenę sytuacji, w której decyzje są podejmowane w ograniczonym gronie" - powiedział Belka. Przypomniał przy tym stanowisko polskiego rządu, który domaga się, by kraje aspirujące do euro, jak Polska, mogły być przynajmniej obserwatorami we wzmocnionym zarządzaniu gospodarczym strefy euro.

Reklama

"Ale podkreślam, naszym głównym priorytetem jest uniknięcie załamania się strefy euro. Byłaby to katastrofa dla UE, a także dla Polski" - zaznaczył Belka.

Pytany o przemówienie szefa polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego w Berlinie na temat reform w UE, Belka wyraził przekonanie, że Niemcy powinny zdobyć się na odważne decyzje dotyczące integracji fiskalnej unii gospodarczo-walutowej.

"Mogłoby to przyjąć postać euroobligacji albo uwspólnotowionego zarządzania długiem i bardziej aktywnej roli Europejskiego Banku Centralnego" - powiedział. Zdaniem szefa NBP, to trudne, ale nieuniknione decyzje, jeśli euro ma zostać uratowane. Te propozycje zostały jednak wykluczone podczas poniedziałkowego spotkania kanclerz Niemiec Angeli Merkel z prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym w Paryżu.

>>> Czytaj też: Merkozy potrzebuje Polski, by decydować o Europie

W wywiadzie Belka potwierdził, że "celem strategicznym" Polski pozostaje przyjęcie wspólnej waluty, choć dopiero wtedy, gdy euro wyjdzie z kryzysu i będzie ukształtowany nowy porządek instytucjonalny eurolandu; a także gdy przygotowana do tego będzie polska gospodarka. Wyjaśnił, że chodzi o to, by uniknąć przedwczesnego wejścia do euro, jak to zrobiły słabe gospodarki: Hiszpania i Portugalia.