Władimir Putin w najbliższą niedzielę po raz trzeci zostanie wybrany na prezydenta Rosji. Zwycięstwo w pierwszej turze gwarantuje mu większość sondaży, a nawet gdyby nie uzyskał 50 proc. głosów, do dyspozycji pozostają cuda nad urną. Jeśli nie wydarzy się nic dramatycznego, można założyć, że era Putina potrwa więc co najmniej do końca jego trzeciej, a może nawet czwartej kadencji, a zatem do 2018 albo nawet i 2024 r. Rosja – to truizm – z pewnością nie będzie wówczas tym samym państwem, którym jest teraz. Tak samo jak dzisiejsza Rosja diametralnie różni się od tej z 2008 czy 2000 r.

Smuta

– Drodzy przyjaciele. Dzisiaj ostatni raz zwracam się do was jako prezydent Rosji. Podjąłem decyzję. Rozmyślałem o niej długo i boleśnie. Dzisiaj, ostatniego dnia mijającego wieku, podaję się do dymisji – tymi słowami Borys Jelcyn 31 grudnia 1999 r. wprawił w osłupienie miliony Rosjan, a we wściekłość tysiące światowych dziennikarzy, którzy myślami byli już na sylwestrowych przyjęciach. I choć Borys Nikołajewicz minął się z prawdą co do daty nadejścia XXI wieku, dokument o własnej dymisji podpisał zgodnie z obietnicą.
Zgodnie z konstytucją jego tymczasowym następcą musiał zostać szef rządu, którym od zaledwie czterech miesięcy był Władimir Putin. Jelcyn w trakcie drugiej kadencji zmieniał premierów jak rękawiczki. Między 1998 a 1999 r. funkcję tę pełniło pięć osób, z czego jedna dwukrotnie. Nic więc dziwnego, że gdy kolejnym szefem rządu został aktualny sekretarz Rady Bezpieczeństwa, niewielu wróżyło mu świetlaną przyszłość. – Nasze główne zadanie polega na tym, żeby Putin wytrwał na fotelu premiera dłużej niż trzy miesiące – mówił jego poprzednik Siergiej Stiepaszyn.
Reklama
Zachodnia prasa pytała: „Who are you, Mr Putin?”, dla zwykłych Rosjan również był no name. I tak to właśnie miało wyglądać. Pomysłodawcą „planu sukcesja” miał być Borys Bieriezowski, szara eminencja jelcynowskiego dworu, dzisiaj skłócony z Putinem na śmierć i życie. Nieznany poza kręgiem elit Putin, do niedawna szeregowy urzędnik najpierw petersburskiego ratusza, potem prezydenckiej administracji, miał się stać odtrutką na skompromitowaną klasę polityczną, podnieść władzę leżącą na ulicy i zagwarantować osobiste bezpieczeństwo jelcynowskiej rodziny, jak nazywano stojących za prezydentem i jego córką Tatianą Djaczenko biznesmenów i polityków.
Poczucie niepewności i nienawiści do zgranych polityków wynikało z dramatycznej sytuacji gospodarczej kraju. Lata 90. w świadomości każdego Rosjanina to najczarniejszy okres w najnowszej historii. Zapaść gospodarcza, niepewność jutra, bandytyzm na ulicach, upokorzenia na arenie międzynarodowej, przegrana wojna z czeczeńskimi góralami. Po 1996 r., gdy Jelcyn po brudnej kampanii pokonywał w drugiej turze lidera komunistów Giennadija Ziuganowa (ten polityczny dinozaur kandyduje również w niedzielnych wyborach), Rosja osiągnęła dno. Produkcja przemysłowa spadła w porównaniu z 1991 r. o połowę, PKB – o 40 proc. Produkcja kombajnów czy traktorów zmalała 14-krotnie, magnetofonów – aż 1065-krotnie (sic!). Do tego gospodarka coraz bardziej uzależniała się od eksportu gazu i ropy. Udział tego sektora w strukturze handlu zagranicznego wzrósł w ciągu pięciu lat z 60 do 85 proc.
Kłopoty odbiły się na stanie armii, która w upokarzający sposób przegrała pierwszą wojnę w Czeczenii. – Doszło do tego, że w pierwszej kompanii czeczeńskiej nie było komu walczyć. Jednostki były kompletowane ad hoc – przypomina w rozmowie z DGP Władimir Jewsiejew, dyrektor Centrum Studiów Społeczno-Politycznych. W tym czasie nie dało się jednak zapełnić budżetu petrorublami. Przez niemal całe lata 90. cena ropy oscylowała wokół 30 dol. za baryłkę (dzisiaj przekracza 120 dol.). W 2000 r., gdy Putin obejmował prezydenturę, budżet Rosji był 13-krotnie niższy niż w 1990 r. Pod względem poziomu życia państwo spadło z 25. na 68. miejsce na świecie. Wszystko to zakończyło się bankructwem, gdy dług publiczny przekroczył w 1998 r. 146 proc. PKB. Państwo nie wypłacało emerytur, a bezrobocie osiągnęło 9 mln.
Do tego biedujący Rosjanie musieli się wstydzić za prezydenta, który podczas wizyty w USA potrafił pijany w samej bieliźnie wyjść na zewnątrz rezydencji i poprosić ochronę o zamówienie pizzy. Na tym tle młody, przystojny, wysportowany były kagebista zdecydowanie się wyróżniał. Do tego pomogła mu „mała, wygrana wojenka”, gdy po wysadzeniu czterech bloków mieszkalnych w samej Rosji i rajdzie bojowników Szamila Basajewa na Dagestan Putin stanął na czele ofensywy, by ostatecznie podporządkować sobie samorządną od kilku lat Czeczenię. – Rosja nie rozmawia z terrorystami, Rosja ich likwiduje – tłumaczył obywatelom. Wybory w marcu 2000 r. – ostatnie w pełni demokratyczne w historii Rosji – były czystą formalnością. 47-letni wówczas Putin zdobył 53 proc. głosów, deklasując 12 konkurentów.

Szczyt potęgi

– Putin przywrócił nam godność – lubią powtarzać jego zwolennicy. Częściowo swój sukces WW – jak często piszą o nim internauci – zawdzięcza przypadkowi. O ile drugą wojnę z Czeczenią można uznać za sprowokowaną przez Kreml, o tyle ceny ropy, które ruszyły w górę mniej więcej w chwili objęcia władzy przez Putina, już nie zależały od posunięć nowego przywódcy. Wielkim sprzymierzeńcem Władimira Władimirowicza okazał się – jakby to paradoksalnie brzmiało – George W. Bush. Zdecydowana reakcja USA na 11 września, a zwłaszcza późniejsza inwazja na Irak podbiły cenę czarnego złota. Ropa drożała nieprzerwanie do sierpnia 2008 r., znacznie przekraczając poziom 100 dol. za baryłkę.
Gdyby nie to, historia mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Putin dość długo uczył się mechanizmów władzy. – Na początku był niepewny siebie, sprawiał wrażenie, że rządzenie sprawia mu kłopot. Dopiero prezydentura go odmieniła – mówił DGP niemiecki ekspert ds. Rosji Boris Reitschuster. Gdy w sierpniu 2000 r. zatonął okręt podwodny „Kursk”, Putin dopiero po pięciu dniach przerwał urlop w Soczi. Nie chciał się zgodzić na propozycje zachodniej pomocy, jego przedstawiciele gubili się w kłamstwach na temat przyczyn katastrofy i sytuacji załogi. Gdy po kilku tygodniach Larry King z CNN zapytał go, co tak naprawdę stało się z „Kurskiem”, Putin wziął głęboki oddech, jakby przygotowywał się do dłuższych wyjaśnień, po czym rzucił krótko: – Zatonął.
Sprzyjała mu jednak ropa. W warunkach rosnących cen surowca nietrudno było zapewnić terminowe wypłacanie pensji w budżetówce, czy zapobiec degrengoladzie sił zbrojnych. Po ustabilizowaniu gospodarki Putin wziął się za umacnianie i konsolidację władzy. Zlikwidował sceptyczne wobec niego media, pozostawiając kilka wysepek niezależności w rodzaju radia Echo Moskwy, „Nowej Gaziety” czy „Kommiersanta”. Zastąpił wybieralnych gubernatorów mianowanymi przez siebie, co z jednej strony uczyniło z federalnego ustroju państwa fikcję, ale z drugiej zapobiegło tworzeniu znanych z czasów Jelcyna udzielnych księstw regionalnych bossów. Utrudnił tworzenie nowych partii politycznych, co ograniczyło ich liczbę do siedmiu, a większość realnej opozycji wypchnęło na margines systemu politycznego. Zmusił do pokory resztę partii (w tym komunistów Ziuganowa i nacjonalistów Władimira Żyrinowskiego), czyniąc z nich koncesjonowaną, miękką opozycję. Wreszcie utworzył ugrupowanie Jedna Rosja, która – ucząc się na błędach partii władzy in spe z czasów Jelcyna – stała się przewodnią siłą narodu. Dla niechętnych ostrzeżeniem miał być los szefa koncernu naftowego Jukos Michaiła Chodorkowskiego, którego wsadzono do łagru i pozbawiono majątku tylko za to, że ośmielił się finansować opozycję.
– Jelcyn wszczął proces politycznych reform w kraju. Wysokie ceny ropy zatrzymały dalszą liberalizację – mówi DGP Walerij Mironow, ekonomista z Centrum Rozwoju. – Putinowska władza ewoluowała w kierunku autokracji. Nie tylko dlatego, że Putin sam z siebie jest autokratą. Pionowa hierarchia władzy jest zwyczajnie łatwiejsza w obsłudze – dodaje. Umocnienie rządu stało się obsesją szefa państwa, w wyjaśnieniu której często próbowano sięgać do jego psychiki. Ot, choćby do wydarzeń z grudnia 1989 r., gdy Putin jako rezydent wywiadu w upadającej NRD nie mógł się doprosić o decyzję Moskwy, co robić wobec groźby ataku demonstrantów na przedstawicielstwo KGB w Dreźnie. – Odniosłem wtedy wrażenie, że kraju już nie ma. Było jasne, że Związek (Sowiecki – red.) choruje. To była śmiertelna, nieuleczalna choroba nazywana paraliżem. Paraliżem władzy – wspominał potem w jednym z wywiadów.
Inni, jak Boris Reitschuster, sięgają po późniejsze wydarzenia, a mianowicie traumę po wyborczej porażce mera Petersburga, pierwszego politycznego mentora Putina, Anatolija Sobczaka w 1996 r. – Po tych wyborach Putin został bezrobotnym. Być może wówczas uznał, że wolne wybory są zbyt niebezpieczne, więc należy się zabezpieczyć. Zresztą on sam może wierzyć, że buduje prawdziwą demokrację, a to, co się dzieje na Zachodzie, ma w sobie element manipulacji czy dzikiego kapitalizmu – tłumaczył w rozmowie z DGP moskiewski korespondent magazynu „Focus”.
Umocnienie było widoczne także w polityce zagranicznej. Przemowa Putina podczas monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w 2007 r., w której ostro skrytykował USA i NATO, prowokując komentarze o początku nowej zimnej wojny, była kulminacją suwerennej demokracji na arenie międzynarodowej. Moskwa coraz chętniej wykorzystywała narzędzia presji gospodarczej, by wymuszać korzystne dla siebie decyzje sąsiadów. A to okazywało się, że Ukraina podkrada gaz, więc trzeba jej zakręcić kurek. A to hiperlojalny szef sanepidu Giennadij Oniszczenko wynajdował w mołdawskich, gruzińskich, polskich czy białoruskich produktach groźne bakterie, co zmuszało władze do wprowadzenia embarga. Nowa Rosja nie cofała się ani przed interwencją wojskową (Gruzja 2008 r.), ani przed ordynarnymi prowokacjami, jak 1 września 2009 r., gdy Donald Tusk na inaugurację polsko-rosyjskiego ocieplenia otrzymał w darze od Putina wydany przez wywiad paszkwil, inkryminujący Polsce współpracę z III Rzeszą i współudział w doprowadzeniu do wybuchu II wojny światowej.
– Za Jelcyna dało się odczuć błędną ocenę siły Moskwy na arenie międzynarodowej. Putin ze względu na doświadczenie z KGB lepiej się na tym znał i wzmocnił siłę przebicia kraju – twierdzi w rozmowie z DGP Maksim Minajew, politolog z Centrum Koniunktury Politycznej. Wskaźniki popularności Putina poszybowały, by osiągnąć 70 proc. Rosjanom nie przeszkadzało ograniczenie swobód demokratycznych. – Chaos lat 90. utożsamiono z liberalizacją i pluralizmem, który na chwilę zapanował w kraju. Każdy chaos kojarzył się z jelcynowską epoką wolności – tłumaczy Walerij Mironow.
Putin był kreowany na idola młodzieży. Jeździł konno, polował na tygrysy, walczył na macie. „Widziałam go wczoraj w »Wiadomościach«, jak mówił o tym, że świat jest na rozdrożu. Z takim jak on jest łatwo w domu i w gościach, i ja chcę teraz takiego, jak Putin. Takiego jak Putin, pełnego sił, takiego jak Putin, żeby nie pił” – śpiewały dziewczyny z zespołu Pojuszczije Wmiestie do słów Aleksandra Jelina. Zapamiętajmy to nazwisko.

Na rozdrożu

Droga ropa okazała się zarazem ratunkiem i przekleństwem. Pozwoliła zapewnić Rosjanom małą stabilizację, ale przykryła rzeczywisty stan gospodarki. A ta, uzależniona od handlu surowcami, kiepsko poradziła sobie z kryzysem. Światowa recesja, która w Rosji osiągnęła dwucyfrową wartość, obnażyła wszystkie niedociągnięcia kraju.
– Naftowa passa lat 2000. wstrzymała proces zmian. Rosja zatrzymała się gdzieś w połowie drogi w kierunku efektywnej gospodarki. Nastąpił moment, gdy ten stan rzeczy nie ma prawa się utrzymać. Kraj musi dokonać wyboru, czy iść w kierunku zastoju, czy rozwoju i reform – przekonuje Walerij Mironow. Liczby znów mówią same za siebie. Infrastruktura znajduje się w tragicznym stanie: tylko 30 proc. dróg nadaje się do użytku, jedynie 60 proc. lotnisk ma asfaltowe bądź betonowe pasy startowe. Za kadencji Dmitrija Miedwiediewa, dla której Putin przesiadł się na fotel premiera, budowano rocznie o połowę mniej dróg niż w trudnych latach 90. Choć na Rosję przypada 3 proc. światowego transportu lotniczego, tamtejszym samolotom przydarza się 15 proc. wszystkich katastrof.
Putin niewiele też zrobił, by zapobiec rozkradaniu majątku przez szemranych biznesmenów. Oligarchowie, o ile tylko zachowywali lojalność, mogli czuć się bezpiecznie. – Styl rządzenia w oparciu o wielki biznes Putin przejął po Jelcynie, dokonując kosmetycznych zmian – mówi Mironow. Zmiany polegały na kooptacji znajomych Putina z czasów jego młodości i służby w KGB. Takich jak Giennadij Timczenko, osobisty przyjaciel Putina, obecnie szefujący radzie nadzorczej Novateku, drugiego po Gazpromie producenta gazu, czy również notowani na listach „Forbesa” Arkadij i Borys Rotenbergowie, z którymi WW trenował judo w latach 60. Według „Sunday Timesa” aktywa znajomych obecnego premiera są warte 130 mld dol.
To nie wszystko: według amerykańskich dyplomatów, których zdanie poznaliśmy dzięki WikiLeaks, dzisiejsza Rosja to kraj półmafijny. „Kryminaliści korzystają z kryszy (ochrony – red.) policji, FSB, MSW, prokuratury i biurokracji Moskwy” – czytamy w depeszy ambasadora Johna Beyrle’a z lutego 2010 r. Powołuje się on na badania Transparency International, która szacowała, że korupcja kosztuje rosyjską gospodarkę 300 mld dol. rocznie, czyli 18 proc. PKB. Władze korzystają z usług mafii, gdy nie mogą czegoś zrobić oficjalnie. Hiszpański prokurator Jose Grinda stwierdził w rozmowie z Amerykaninem, że Kreml za pośrednictwem przestępców sprzedawał broń kurdyjskiej partyzantce, która miała destabilizować Turcję. W zamian oferowano mafii przywileje polityczne i ochronę przed odpowiedzialnością karną.
Wszystko to być może nie miałoby znaczenia, gdyby nie przywyknięcie Rosjan to małej stabilizacji. Znamienny wydaje się komentarz zamieszczony na forum dziennika „Wiedomosti” pod artykułem o Putinie, który przekonywał, że uczciwi pracownicy nie powinni być biedni. „Od 30 lat szefuję oddziałowi dziecięcemu w małym szpitalu w obwodzie jarosławskim. Całe życie muszę podnosić kwalifikacje, co pół roku potwierdzać obecny stopień zawodowy, jeździć nocami do umierających dzieci. Zarabiam 8200 rubli (870 zł). Do 2009 r. było to 9200 rubli (970 zł), ale podczas kryzysu obniżyli. Pan mówi o uczciwie pracujących ludziach?” – czytamy.
Można się założyć, że 10 lat temu ta sama osoba była wdzięczna Putinowi za to, że dostaje wypłatę na czas. Teraz jednak to nie wystarcza. Rosjanie zaczynają żądać sprawnego państwa, bez korupcji wszechwładzy oligarchów oraz takich swobód obywatelskich, jakie mają okazję widzieć podczas zagranicznych podróży. – Nasi rodzice całe dziesięciolecia przestali w kolejkach po kiełbasę. Kolejną dekadę głodowali w jelcynowskiej Rosji. Dzisiaj, gdy w końcu mają godziwą pensję, nadrabiają zaległości i przesiadują w centrach handlowych. Moi rówieśnicy nie zaznali głodu. Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż troszczenie się o zawartość garnków – mówił nam Stas Zacharow, 21-latek z Nowosybirska.
Rosjanie nie słuchają dziś Pojuszczich Wmiestie. Teraz na topie jest Rabfak i ich piosenka „Nasze wariatkowo głosuje na Putina”: „Zapytałem dziś lekarza na obchodzie, dlaczego nie mamy kluczy od izby. Dlaczego w głowie i w budżecie jest dziura. Dlaczego zamiast jutra jest dzisiaj i wczoraj. Wszystko takie trudne, takie pogmatwane, ale nie mamy kiedy o tym pomyśleć. Nasze wariatkowo głosuje na Putina, naszemu wariatkowu Putin się podoba”. Słowa napisał... Aleksandr Jelin, ten od wcześniejszej o kilka lat piosenki „Takiego, jak Putin”. To dobra metafora przemian w rosyjskich głowach. Naśmiewanie się z władz przestało być obciachem i objawem oszołomstwa.
Rosja znalazła się na rozdrożu. Protesty, jakich nie widziano w Moskwie od upadku komunizmu, są dla władz ostrzeżeniem przed bezczynnością. Nowy stary prezydent ma przed sobą dwie drogi: przeprowadzić wreszcie obiecaną przez Miedwiediewa, ale niezrealizowaną modernizację nie tylko gospodarki, lecz także polityki, albo dokręcić śrubę, starając się po raz kolejny zdusić bunty w zarodku. Na razie elitom modernizacja się po prostu nie opłacała.
– Liczy się szybki zysk. Koncernom surowcowym, jak i bogacącym się dzięki nim urzędnikom nie opłacają się wielkie inwestycje, które zwrócą się za kilka dekad – mówił DGP ekonomista Władisław Inoziemcew. – W dodatku modernizacja może zachwiać reżimem. Nawet prawo jest pisane pod gospodarcze apetyty władz – dodawał. W swoich kampanijnych artykułach Putin obiecywał liberalizację, ale takie same obietnice słyszeliśmy z ust Miedwiediewa przed czterema laty.

Przejęcie władzy

PKB na osobę (parytet siły nabywczej): 7658 dol.
Średnia pensja: 82 dol.
Poziom wolności wg Freedom House: 5 (w skali 1 – 7, gdzie 1 to pełna wolność, a 7 – całkowity brak swobód)

Po drugiej kadencji

PKB na osobę (parytet siły nabywczej): 16 043 dol.
Średnia pensja: 691 dol.
Poziom wolności wg Freedom House: 5,5
(w skali 1 – 7, gdzie 1 to pełna wolność, a 7 – całkowity brak swobód)

Przed powrotem na Kreml

PKB na osobę (parytet siły nabywczej): 17 904 dol.
Średnia pensja: 723 dol.
Poziom wolności wg Freedom House: 5,5 (w skali 1 – 7, gdzie 1 to pełna wolność, a 7 – ca łkowity brak swobód)