Ile nieszczęść może spaść na jednego polityka w ciągu miesiąca? Jerome Cahuzac, były już francuski minister ds. budżetu, stracił nie tylko rządowe stanowisko. Zostanie też najpewniej wyrzucony z samorządu lekarskiego, do którego należał jako chirurg plastyczny. Nie mają do niego zaufania nawet jego koledzy ze słynnej loży masońskiej Wielki Wschód. Dwa tygodnie temu organizacja postanowiła zawiesić go w prawach członka. „Dotyczy to każdego z braci, wobec których toczy się postępowanie prokuratorskie” – wyjaśniał mediom wielki mistrz Jose Gulino. A wejść w konflikt z własną lożą masońską – to już nie przelewki.
Cahuzaca zgubiła chciwość. Na tajne konto w szwajcarskim banku UBS, a potem prawdopodobnie także w Singapurze, przelewał znaczące sumy, nie deklarując ich fiskusowi. Zachowywał się jak mafioso, a nie jak minister i prominentny polityk Partii Socjalistycznej. Mało tego, sam – z racji stanowiska – odpowiadał za walkę z oszustami lokującymi oszczędności w rajach podatkowych.
Skompromitował siebie i swoją formację polityczną. Wywołał gigantyczny skandal, który zachwiał posadami V Republiki i naraził na wielkie nieprzyjemności prezydenta Francois Hollande’a, który i tak ma na głowie tysiące innych zmartwień – począwszy od coraz gorszego stanu gospodarki przez kurczące się słupki popularności aż po jawne szyderstwa ze strony Carli Bruni, żony poprzedniej głowy państwa, która poświęciła mu jedną z ostatnich piosenek: „Ani brzydki, ani ładny, niezbyt wysoki i niezbyt niski, ani zimny, ani gorący, ani nie, ani tak. Po prostu pingwin” („pingwin” to po francusku nie tyko określenie ptaka nielota, lecz także osoby mocno w sobie zadufanej).
Po pięciu latach widowiskowych i kontrowersyjnych rządów Nicolasa Sarkozy’ego Hollande miał w końcu wnieść do polityki spokój, powagę i uczciwość. Spokojny już dawno nie jest – na kolejne klęski reaguje ze wzrastającą nerwowością. Powaga? Kilku jego ministrów wygląda nie tylko na niepoważnych, lecz także całkowicie niekompetentnych. Uczciwość? Afera Cahuzaca sprawiła, iż zdecydowana większość wyborców nie wierzy już, by jakikolwiek francuski polityk mógł być uczciwy. W jednym z sondaży 76 proc. ankietowanych uznało, że nie ma zaufania do klasy politycznej (w ciągu miesiąca wskaźnik podskoczył aż o 9 pkt), a 60 proc. domagało się natychmiastowej przebudowy całego gabinetu.
Reklama
Prawicowa opozycja, osłabiona z powodu brutalnej wewnętrznej rywalizacji o schedę po odejściu Sarko, nabrała wiatru w żagle. Do niedawna to lewica udzielała prawicy lekcji moralności, zarzucała jej umiłowanie wystawnego życia, konszachty z bankierami, brak pokory. Teraz ten retoryczny sztafaż runął z hukiem. Bo oto polityk z pierwszego rzędu PS przez wiele lat unikał – świadomie i konsekwentnie – płacenia obowiązkowych danin na rzecz państwa, gromadząc za granicą co najmniej 600 tys. euro (jeśli nie kilkanaście milionów, jak twierdzą niektóre gazety). Czyż można wyobrazić sobie większą kpinę ze szczytnych haseł „równości społecznej”, „lewicowej wrażliwości” i walki z „pazerną finansjerą”, głoszonymi przez Hollande’a i jego najbliższych współpracowników podczas ubiegłorocznej kampanii wyborczej? Jean-Pierre Raffarin, były prawicowy premier, powiedział dosadnie: „Francuska lewica, która tak dużo mówi o moralności, jest skończona. Skończony jest także rząd: moralnie, politycznie i ekonomicznie”.
Afera Cahuzaca uruchomiła lawinę podejrzeń wobec innych oficjeli, media prześcigają się w wyciąganiu kolejnych brudów, a ministrowie zajmują się niemal wyłącznie dementowaniem zarzutów i podkreślaniem krystalicznej uczciwości. Najważniejsze pytania pozostają jednak bez odpowiedzi: czy Pałac Elizejski wiedział o istnieniu konta Cahuzaca? Dlaczego przez kilka miesięcy od podania tej informacji przez internetowy portal Mediapart Cahuzac pozostawał na stanowisku? Czy doszło do próby zatuszowania skandalu? Hollande mówi, że został wprowadzony w błąd, że nie można mówić o kryzysie gabinetowym ani tym bardziej o kryzysie państwa, że za swoje niecne uczynki odpowiada Cahuzac i wyłącznie on.
Nie da się jednak ukryć: Hollande znalazł się w głębokich tarapatach. Chyba nikt się nie spodziewał, że niecały rok po intronizacji nowego prezydenta cała jego ekipa będzie wyglądała tak, jakby to był schyłek, a nie początek jej rządów.

Ekspert od włosów

Przebieg wydarzeń przypominał najlepsze scenariusze filmów Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi, a potem nieustannie rosnące napięcie. Trzęsieniem ziemi było opublikowanie w grudniu przez Mediapart zapisu rozmowy między ówczesnym ministrem ds. budżetu a jednym z jego przyjaciół. „Najbardziej irytuje mnie to, że wciąż mam otwarte konto w UBS” – mówi na nagraniu Cahuzac. „UBS, powiedzmy sobie szczerze, nie jest najbardziej niszową i skrytą instytucja. Żeby zamknąć konto, musiałbym pojechać do Szwajcarii osobiście, bo potrzebują mojego podpisu. A przecież nie wybiorę się teraz do Szwajcarii! Jestem naprawdę wkurzony, bo nie mam pojęcia, co z tym zrobić” – peroruje.
Cahuzac, rzecz jasna, podważył wiarygodność taśmy. Zapewnił prezydenta, że nie ma żadnego konta za granicą. Powtórzył to w parlamencie, dodając, że wszelkie insynuacje pod jego adresem to oszczerstwa. Zarówno Hollande, jak i bezpośredni przełożony Cahuzaca, premier Jean-Marc Ayrault, uwierzyli ministrowi. Jednak wkrótce śledczy potwierdzili wiarygodność nagrania, inne francuskie media docierały do nowych źródeł i informacji na temat osławionego konta, aż wreszcie 19 marca prokuratura postanowiła wszcząć oficjalne dochodzenie. Tego samego dnia Cahuzac podał się do dymisji, ale jeszcze przez dwa tygodnie utrzymywał, że jest niewinny. 2 kwietnia, gdy prokuratura oskarżyła go o wyłudzenie i pranie pieniędzy, przyznał się na blogu do posiadania konta w Szwajcarii.
Kilka dni później zuryski dziennik „Tagesanzeiger” napisał, iż minister próbował wyprowadzić pieniądze ze Szwajcarii do filii prywatnego banku Julius Baer w Singapurze. Urzędnicy tego banku nie znali nazwiska właściciela, podejrzewali jednak, że nie będzie to zwykła transakcja. Jako że helweckie instytucje finansowe są pod presją organizacji walczących z praniem brudnych pieniędzy, Julius Baer poprosił agenta reprezentującego Cahuzaca o wypełnienie tzw. formularza A, na którym wymagane jest wskazanie nazwiska właściciela konta. Gdy bankowcy z Singapuru zorientowali się, że chodzi o pierwszoligowego francuskiego polityka, zażądali jeszcze jednego dokumentu: poświadczenia, iż wszystkie fundusze są czyste i że został od nich odprowadzony podatek. Według dziennikarzy „Tagesanzeiger” Cahuzac dostarczył stosowny certyfikat. Ale sfałszowany.
Minister okłamywał wszystkich bez zmrużenia oka. Pogrążał się coraz bardziej, tak jakby nie zdawał sobie sprawy, że będąc na szczytach władzy, nie sposób utrzymać w tajemnicy tak grubych finansowych przekrętów. Że prędzej czy później policja skarbowa dobierze mu się do skóry. Że dziennikarze nie spoczną dopóty, dopóki ostatecznie go nie odstrzelą.
Cahuzaca zaślepiła miłość do sześciocyfrowych sum. Od dawna należał nie tylko do politycznej, lecz także towarzyskiej śmietanki Paryża. Z wykształcenia był kardiochirurgiem, potem wyspecjalizował się w przeszczepach włosów. W 1996 r. wraz z żoną otworzył w jednej z droższych dzielnic stolicy prywatną klinikę chirurgii kosmetycznej. Przewinął się przez nią cały legion polityków, prezesów koncernów, gwiazd telewizji zaniepokojonych ubytkami owłosienia i gotowych zapłacić sporą sumkę, by się nieco odmłodzić. Poza tym Cahuzac prowadził firmę konsultingową, w ramach której udzielał porad biznesowych spółkom z branży farmaceutycznej.
Zaczął się bawić w politykę pod koniec lat 80. Później miał kilkuletnią przerwę, by w 1997 r. zostać wybranym po raz pierwszy do parlamentu. Hollande wziął go do rządu, bo Cahuzac kierował wcześniej komisją finansów publicznych Zgromadzenia Narodowego. Notabene ceniono go za wiedzę i talent oratorski. Nie pasował wprawdzie do wizerunku skromnego, wrażliwego lewicowca, znającego bolączki zwykłych ludzi, ale był fachowcem. Był też łgarzem, ale w połowie maja 2012 r., gdy obejmował tekę, nie była to – mówiąc delikatnie – wiedza tak powszechna jak obecnie.
Hollande musi być dziś podwójnie rozgoryczony. Został oszukany przez bardzo bliskiego sojusznika, ale wie także, że sam popełnił fatalny błąd, oferując mu ministerialne stanowisko.

Koszulka Beckhama

Kłopoty prezydenta nie skończyły się na Cahuzacu. Okazało się, iż Jean-Jacques Augier, były skarbnik kampanii Hollande’a i kolega z czasów studenckich, jest udziałowcem dwóch firm zarejestrowanych na Kajmanach. Augier, energiczny biznesmen o bardzo szerokich zainteresowaniach (jest właścicielem m.in. sieci rzeźni w Chinach oraz największego we Francji magazynu dla gejów), nie popełnił żadnego przestępstwa, ale już samo skojarzenie doradcy Hollande’a z wyspami, których nazwa jest synonimem raju podatkowego, to dla głowy państwa polityczny gorący kartofel.
Kilka dni później eksplodowały kolejne bomby: lewicowy dziennik „Liberation” napisał, że konto w Szwajcarii ma również szef francuskiej dyplomacji Laurent Fabius (gazeta ostatecznie wycofała się z tych oskarżeń), zaś konserwatywny tygodnik „Valeurs actuelles” zaatakował ministra finansów Pierre’a Moscoviciego, twierdząc, iż znał zawczasu prawdę o machlojkach Cahuzaca, ale zamiótł ją pod dywan.
Hollande’owi grunt zaczął się palić pod nogami, więc rozpoczął kontrofensywę. Zapowiedział utworzenie specjalnego organu, który miałby pilnować przejrzystości w życiu politycznym Francji (choć nie wiadomo, jakimi narzędziami miałby tę przejrzystość sprawdzać). Zaproponował także stworzenie listy profesji, których nie mogliby wykonywać ministrowie, aby nie popaść w konflikt interesów (wygląda na to, że przynajmniej jedna grupa zawodowa zostanie wykluczona z polityki: chirurdzy plastyczni).
Jednak najistotniejszą decyzją było zmuszenie wszystkich ministrów do złożenia deklaracji majątkowych – dotychczas we Francji taki obowiązek nie istniał, w przeciwieństwie do większości krajów Europy. Niektórzy ujawnili fortuny jeszcze przed wyznaczoną datą 15 kwietnia, tak aby opinia publiczna nie miała powodów do przypuszczeń, iż coś ukrywają. I tak minister zdrowia Marisol Touraine zadeklarowała majątek o wartości 1,5 mln euro (głównie z nieruchomości), minister przemysłu Arnaud Montebourg zgłosił m.in. dwa apartamenty, jeden dom, sześcioletniego peugueota 407 oraz designerski fotel marki Charles Eames (wart ok. 4 tys. euro). Na drugim biegunie jest minister kultury Aurelie Filippetti, która w jednym z programów telewizyjnych opowiedziała widzom o swoim 70-metrowym mieszkaniu w Paryżu oraz koszulce Davida Beckhama, którą uznała za niezwykle wartościowy przedmiot. Zresztą gdy wspomniała o piłkarzu Paris Saint-Germain, wyraźnie spłoniła się przed kamerami.

Sarkozy zaciera ręce

Czy ta wymuszona przejrzystość pomoże Hollande’owi? Francuski komik Nicolas Canteloup porównywał niedawno szefa państwa do papieża Franciszka: „Obaj mają to samo imię, obaj nie mają żony (Hollande żyje w nieformalnym związku – aut.) i obaj modlą się o cud”.
Notowania Hollande’a spadają na łeb na szyję. Bezrobocie jest najwyższe od 14 lat, Francja złamie też w tym roku pakt fiskalny, gdyż jej deficyt budżetowy przekroczy 3 proc. PKB. Zaś w ogłoszonym miesiąc temu raporcie OECD rząd jest krytykowany za utrzymywanie wysokich podatków, które „niszczą konkurencyjność”.
W sondażach prezydenckich Hollande przegrywa z Nicolasem Sarkozym. Ten, widząc słabość „pingwina”, zaczyna przebąkiwać o powrocie do polityki, choć sam jest uwikłany w skandal z nielegalnym finansowaniem swojej kampanii. Z kolei na arenie unijnej kruszeje oś Paryż – Berlin, a Hollande nie może znaleźć wspólnego języka z Angelą Merkel. Niedawno kanclerz zaprosiła do swojej wypoczynkowej posiadłości premiera Davida Camerona z całą rodziną, co wywołało falę komentarzy o nowym aliansie, który jeszcze bardziej wypchnie Francję na margines europejskiej polityki.
Jedynym pocieszeniem może być dla Hollande’a to, że następne wybory prezydenckie odbędą się dopiero w 2017 r., Francuzi mogą więc jeszcze zapomnieć o wpadkach jego ekipy. Pytanie jednak brzmi, ile jeszcze szwajcarskich kont jego towarzyszy zostanie do tego czasu wykrytych przez prasę i prokuratorów?
ikona lupy />
Dziś wszyscy wypierają się znajomości z Jerome'em Cahuzakiem. fot. Bloomberg / Dziennik Gazeta Prawna