120-130 mln litów (ok. 50 mln dolarów) – o taką kwotę zwiększy w tym roku Litwa swój budżet obronny, jak ogłosił premier Algirdas Butkevičius. Według litewskich mediów pieniądze te mają być przeznaczone m.in. na zakup polskich przeciwlotniczych zestawów rakietowych Grom. Choć ta kwota wydaje się stosunkowo nieduża, to dla litewskiej armii jest to poważny zastrzyk finansowy.

Według Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem nakłady Litwy na obronność wyniosły w 2013 r. 357 mln dolarów i stanowiły 0,8 proc. PKB. Ale jak podała agencja Reuters, do 2020 r. odsetek ten ma wzrosnąć do 2 procent, czyli spełnić tzw. współczynnik NATO-wski (co najmniej tyle poszczególne państwa sojuszu powinny wydawać na obronność).

Premier sąsiedniej Łotwy deklarowała, że wydatki na wojsko powinny zostać zwiększone. Podobnie na rosyjską agresję na Krymie zareagowała też niebędąca w NATO Szwecja. Politycy rządzącej koalicji już zapowiedzieli, że w budżecie na 2015 r. przewidziane zostaną odpowiednie fundusze.

>>> Czytaj także:Niemcy: Rosja rozpala wojnę na Ukrainie. Zachód powinien wywrzeć presję

Reklama

Musimy zwiększyć nakłady na armię i osiągnąć poziom 2 proc. PKB – ogłosił również prezydent RP Bronisław Komorowski. Tyle że w Polsce jest inny problem – bo choć ustawowo już mamy zapisane, że na armię wydajemy nie mniej niż 1,95 proc. PKB, to Ministerstwo Obrony Narodowej nigdy nie realizuje budżetu w 100 procentach. W ubiegłym roku w wyniku oszczędności budżet MON ścięto o ponad 3 mld zł.

Już teraz 2 proc. PKB na swoją obronność wydaje Estonia. Według ostatnich deklaracji tamtejszych decydentów ten poziom ma zostać utrzymany, co zgodnie z prognozami gospodarczymi oznacza, że realne wydatki w ciągu 8 lat powinny wzrosnąć o kilkadziesiąt procent. Jak informował portal defense24.pl, kraj ten przewiduje m.in. zakup czołgów i systemów obrony przeciwlotniczej średniego zasięgu.

Skąd to pospolite ruszenie? – W przypadku małych krajów, jak Litwa czy Łotwa, w ostatnich latach redukcja wydatków na obronność wynosiła nawet 40 proc. – tłumaczy Marcin Terlikowski, analityk w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. – Tam brakowało funduszy np. na ćwiczenia na poligonach. Odwrócenie tego trendu to efekt kryzysu rosyjsko-ukraińskiego. Państwa bałtyckie muszą mieć jakieś argumenty w rozmowach z innymi sojusznikami. Nie mogą być tylko konsumentami bezpieczeństwa. By politycznie móc powiedzieć „pomóżcie nam”, muszą swoją lekcję odrobić i te wydatki zwiększyć. Ale tak naprawdę te pieniądze są tak małe, że nic w międzynarodowym układzie sił nie zmienią. Chodzi raczej o pewną symbolikę – wyjaśnia ekspert.

– Najszybciej i najbardziej wiarygodnie na zagrożenie odpowiada region, który jest w niebezpieczeństwie. Teraz przekonanie społeczeństwa, że wydatki na siły zbrojne są potrzebne, jest stosunkowo łatwe – tłumaczy Mariusz Cielma z portalu DziennikZbrojny.pl. I dodaje, że do tej pory nawet na Łotwie, gdzie jest duża mniejszość rosyjska, nikt agresji militarnej się nie spodziewał. – Na kryzysie ukraińskim armie tych krajów skorzystają. Ale zyska także Wojsko Polskie. Na co my powinniśmy wydać te pieniądze? Rosjanie w mistrzowski sposób prowadzą grę propagandową, np. teraz do swoich racji przekonują nie tylko Ukraińców, lecz także mieszkańców Europy Zachodniej. Powinniśmy inwestować w takie narzędzia, które tej propagandzie się przeciwstawią – twierdzi Cielma.

Z prawie 28 krajów NATO zalecane 2 proc. PKB na zbrojenia wydają tylko USA, Wielka Brytania, Turcja, Grecja i właśnie Estonia.

>>> Czytaj także: „Polskie Kły” odstraszą Rosję? Świat się zbroi, Zachód tnie wydatki na wojsko