Jak wynika z wyliczeń DGP, za trzy lata do egzaminu dojrzałości przystąpi 268 tys. uczniów. Tymczasem w roku akademickim 2013/2014 liczba przyjętych na pierwszy rok studiów w uczelniach publicznych to 262 tys. osób. Szacuje się, że za trzy lata liczba miejsc na uczelniach dla rozpoczynających studia przekroczy 270 tys. A maturzystów będzie o 10 tys. mniej. Ponieważ matura to także przepustka na studia, najpóźniej w roku akademickim 2016/2017 przyjęci do szkół publicznych będą mogli być wszyscy, którzy tylko o tym zamarzą.

Kłopot polega na tym, że demografia zmniejszy presję na uczelnie w rywalizacji o studentów, co może oznaczać niższy poziom nauczania. Taki proces widać już dziś. Jak zauważa prof. Marcin Król, w jego Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych na UW 10 lat temu konkurowało 13 osób na miejsce, obecnie półtorej, a być może nawet już w przyszłym roku będzie to jedna osoba na miejsce. – Na UW konsekwencje nie będą tak poważne, jak w innych mniejszych uczelniach. One jednak mogą mieć problem – mówi prof. Król. Podkreśla, że chodzi nie tylko o poziom studentów, ale także kłopot z wykładowcami. Dlatego jego zdaniem to władze szkolnictwa muszą przemyśleć koncepcje elitaryzmu edukacyjnego. – Nie zdajemy sobie sprawy, jak małe są najlepsze uniwersytety świata. Yale np. ma około 18 tys. studentów, czyli jedną trzecią tego, co jest na UW – zauważa.

>>> Czytaj też: Perspektywy 2014: Ranking uczelni wyższych w Polsce

Ministerstwo Nauki zapewnia, że dostrzega problem. Już w 2011 r. ograniczyło możliwości zwiększania liczby miejsc na studiach stacjonarnych w uczelni publicznej do 2 proc. rocznie, co ma ograniczyć wyścig szkół publicznych o coraz większą liczbę studentów stacjonarnych. Konsekwencją spadku liczby słuchaczy studiów niestacjonarnych w uczelniach publicznych jest spadek przychodów z opłat dydaktycznych. Najwyraźniej zmiana liczby studiujących wpływa na finanse uczelni ekonomicznych i pedagogicznych, dla których przychody ze studiów niestacjonarnych (i podyplomowych) stanowiły bardzo ważne źródło przychodu. Uczelnie politechniczne, a ostatnio uniwersytety i szkoły rolnicze rekompensują sobie ten spadek zwiększaniem przychodów z działalności badawczej.

Reklama

Duża konkurencja ze strony bezpłatnych publicznych studiów będzie także oznaczała kłopoty uczelni niepublicznych. Zapewne zostaną te szkoły, które praktycznie gwarantują uzyskanie dyplomu w zamian za czesne. Z drugiej strategią przetrwania będzie stawianie na jakość. – Odpłatne szkoły prywatne będą musiały zaoferować więcej niż publiczne. To będzie wymagało udowodnienia, że absolwenci lepiej sobie radzą na rynku: łatwiej znajdują pracę i dostają wyższe wynagrodzenia – zauważa Grzegorz Baczewski z Konfederacji Lewiatan.