Dokument został zaprezentowany przez brytyjskiego premiera Davida Camerona i ministra finansów George'a Osborne'a, którzy nazwali potencjalne opuszczenie Wspólnoty przez Wielką Brytanię "głosem za autodestrukcją" ze względu na potencjalny negatywny wpływ na brytyjską gospodarkę.
Według przygotowanej przez rząd analizy spadek PKB w przypadku tzw. Brexitu może sięgnąć nawet 6 proc., powodując jednocześnie obniżkę pensji, znaczny wzrost bezrobocia i istotne obniżenie wartości funta.
"Głos za wyjściem z UE spowodowałby natychmiastowy i głęboki wstrząs gospodarczy, tworząc warunki niestabilności i niepewności, które zostałyby wzmocnione przez skomplikowane negocjacje handlowe. Głównym wnioskiem płynącym z analizy jest ocena, że skutkiem tego wstrząsu byłoby wepchnięcie W. Brytanii w recesję i nagły wzrost bezrobocia" - ocenili autorzy raportu.
Cameron argumentował, że w świetle tych danych głosowanie za pozostaniem w UE jest "moralnym wyborem". Zasugerował, że głos za opuszczeniem Wspólnoty będzie zaprzepaszczeniem całego wysiłku na rzecz naprawy brytyjskiej gospodarki po globalnym kryzysie finansowym z 2008 roku. "Zaledwie osiem lat temu Wielka Brytania znalazła się w najgłębszej recesji, jaką widzieliśmy od drugiej wojny światowej. Każdy region naszego kraju na tym cierpiał. Brytyjczycy pracowali ciężko, aby przywrócić nas na ścieżkę wzrostu gospodarczego - czy chcemy teraz to wszystko odrzucić?" - wtórował mu minister finansów Osborne.
To drugi rządowy raport na temat gospodarczych konsekwencji ewentualnego Brexitu opublikowany w trakcie kampanii przed czerwcowym referendum w sprawie dalszego członkostwa W. Brytanii w UE; wcześniejszy dokument sugerował m.in., że koszt wyjścia to ponad 4 tys. funtów straty dla każdego gospodarstwa domowego.
Poniedziałkowy raport został przyjęty dość krytycznie - wielu dziennikarzy i zwolenników Brexitu wytykało, że część założeń, na których opierają się obliczenia, jest wyjątkowo pesymistycznych. "Wiele z tej tak zwanej prognozy opiera się na kwestii zaufania biznesu do brytyjskiej gospodarki, a obecny rząd robi wiele, aby to zaufanie ucierpiało" - tłumaczył b. minister finansów, konserwatysta Norman Lamont.
>>> Polecamy: Miesiąc do Brexitu. Sprawdź, co cię czeka. Pobierz darmowy raport Forsal
Dokument skrytykował również były mer Londynu, Boris Johnson, który objeżdża obecnie kraj i namawia wyborców do głosowania za Brexitem. Charyzmatyczny polityk, który jest jednym z kandydatów do zastąpienia Camerona na stanowisku szefa rządu w przypadku Brexitu, nazwał dokument "propagandowym" i próbą zastraszenia wyborców.
Cameron zmierzył się również w poniedziałek z niespodziewaną krytyką ze strony swojego byłego doradcy, Stevena Hiltona, który argumentował na łamach tabloidu "Daily Mail", że ze względu na członkostwo w UE "Wielką Brytanią praktycznie nie da się rządzić".
Hilton skrytykował proces renegocjacji pozycji Londynu w UE, nazywając go "skromnym". Podkreślił, że w czasie pracy w kancelarii premiera odkrył, jak niewielki wpływ ma brytyjski rząd na niektóre obszary rządzenia krajem. "Poprosiłem o szczegółowy audyt, z którego wynikało, że zaledwie 30 proc. działań rządu było związanych z tym, co mieliśmy robić - cała reszta była generowana przez służbę cywilną, w większości za pomocą kolejnych dokumentów z UE" - napisał Hilton.
"Unia Europejska stała się tak skomplikowana, tajemnicza i niezrozumiała, że pozostaje to poza zasięgiem jakiegokolwiek brytyjskiego rządu, aby wykorzystać jej mechanizmy do naszych potrzeb" - ocenił, opowiadając się po stronie zwolenników wyjścia ze Wspólnoty.
Pytany przez dziennikarzy o komentarz do tekstu, Cameron odparł, że za pozostaniem w UE przemawiają m.in. analizy rządu, Banku Anglii, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). "Myślę, że takie dowody są znacznie ważniejsze niż opinia takiej lub innej pojedynczej osoby" - ocenił Cameron.
Brytyjskie referendum w sprawie dalszego członkostwa w UE odbędzie się 23 czerwca. Dotychczasowe sondaże wskazują na lekką przewagę zwolenników pozostania we Wspólnocie.
>>> Polecamy: Brexit nie musi oznaczać końca Wielkiej Brytanii
Jubiler z Genewy(2016-05-24 08:41) Zgłoś naruszenie 62
Z zażenowaniem patrzę, jak od ponad pół roku trwa zmasowana akcja propagandowa, strasząca wyjściem Wielkiej Brytanii z UE. Głównie obliczona na to, że wywrze wrażenie na społeczeństwie Brytyjskim i przy okazji innych państw. Straszenie dotyczy wymiarów: politycznego, ekonomicznego, społecznego etc. Gdyby rzeczywiście wyjście GB z UE miało oznaczać te wszystkie konsekwencje, to po co ktoś by sobie zawracał głowę wychodzeniem z Unii. Kto jak kto, ale Brytyjczycy nie należą i nigdy nie należeli do samobójców politycznych albo pozbawionych pragmatyzmu!
OdpowiedzAndy(2016-05-24 09:56) Zgłoś naruszenie 00
Gdyby tak bylo jak piszesz, to brytyjczycy mieliby konstytucje,jezdzili samochodami po tej samej stronie,sluchali papieza ,etc,etc. A tak nie jest....
OdpowiedzJubiler z Genewy(2016-05-24 12:38) Zgłoś naruszenie 00
@Andy. Napisałem, że Brytyjczycy są pragmatykami, a nie samobójcami politycznymi. To nie znaczy, że nie są odważni i nie boją się śmiałych rozwiązań. Właśnie dlatego, że tacy są nie mają jak piszesz: konstytucji, jeżdżą po lewej stronie...etc.
OdpowiedzPawel(2016-05-24 23:55) Zgłoś naruszenie 00
Pewnie ci, którzy są beneficjentami dotacji i polityki UE stracą a jest ich pewnie sporo ale szybko UK się odbuduje i zaczną naprawiać system. Wyjdzie im tylko na plus - to na pewno. Pewno też Niemcy i Francja nie będą ułatwiać życia Brytyjczykom ale z drugiej strony obecnie też tego nie robią
Odpowiedz