Zgodnie z tradycją środkowoazjatyckich satrapii następca zmarłego Isłama Karimowa, pierwszego i jedynego prezydenta Uzbekistanu, zostanie wyłoniony w wyniku dworskich intryg, a nie demokratycznego wyboru. A zmiana przywódcy niewiele zmieni w uzbeckim państwie.

Karimow został nie tylko pierwszym przywódcą uzbeckiego państwa, ale sam je stworzył, wzorując się nie na byłej kolonialnej metropolii, Rosji, ani zachodnich demokracjach. Gospodarczych wzorów szukał w wolnorynkowych, ale autorytarnych Chinach i Singapurze, a polityczną inspiracją była dla niego tradycja środkowoazjatyckich imperiów i chanatów.

Pod 27-letnimi rządami Karimowa 32-milionowy Uzbekistan, najludniejszy kraj Azji Środkowej, stał się państwem scentralizowanym, celowo izolowanym od świata, rządzonym przez autokratycznego prezydenta. Równy dystans od Rosji i Zachodu wynikał nie tyle z geopolitycznej strategii Karimowa, ile z jego niechęci, by ktokolwiek wtrącał się w jego rządy i ograniczał jego władzę. Nawet nie próbował kryć, że sprawy demokracji, obywatelskich swobód, a nawet gospodarczego rozwoju mają dla niego znaczenie drugorzędne i zawsze ustępowały przed względami bezpieczeństwa państwa i władzy. W rezultacie w uzbeckim państwie wszystko ustępowało pierwszeństwa sprawom państwowym. Od powiązań z instytucjami państwowymi wszystko też zależało: wpływy we władzach, powodzenie w gospodarczych przedsięwzięciach.

Podstawą stabilności i sprawności państwa Karimowa była nie tylko potęga podległych mu i nadzorujących wszystkich i wszystko służb bezpieczeństwa, ale przede wszystkim mistrzostwo, z jakim dbał on o równowagę uzbeckich klanów politycznych, rywalizujących ze sobą o wpływy w Taszkencie. Karimow, pół-Tadżyk, pół-Uzbek, z racji urodzenia przypisywany był do klanu z Samarkandy, który wraz z nim doszedł do władzy po upadku klanu z Dżizzaku i b. komunistycznego sekretarza Szarafa Raszidowa (1959-83), usuniętego z urzędu w czasach pieriestrojki. Karimowowi udało się nie tylko uniezależnić się od wodzów klanu samarkandzkiego, ale umiejętnie rozgrywając przeciwko sobie klany samarkandzki, dżizzacki, taszkencki, bucharski czy fergański pilnował, by żaden nie wziął zanadto góry nad pozostałymi, a wszystkie były sprawiedliwie dopuszczone do przywilejów wynikających ze sprawowania władzy.

Zachowanie tak działającego państwa, zapewniającego elitom dostęp do władzy i bogactwa, będzie priorytetem wszystkich pretendentów do sukcesji po Karimowie. Warunkiem zaś spokojnej sukcesji będzie kompromis przywódców uzbeckich klanów i politycznych elit, uwzględniający interesy wszystkich zainteresowanych.

Reklama

Za faworytów do sukcesji po Karimowie wymienia się zwykle jego premiera, 59-letniego Szawkata Mirzijojewa i o dwa lata od niego młodszego ministra finansów Rustama Azimowa. Obaj od lat pozostają u władzy, obaj są protegowanymi Karimowa, obaj podzielają jego polityczną filozofię. Azimow cieszy się opinią większego liberała i światowca. Mirzijojew uchodzi za prostaka i raptusa, skorego nawet do bójki i nieliczącego się ze słowami.

>>> Czytaj też: Isłam Karimow od ponad ćwierćwiecza rządził twardą ręką Uzbekistanem

Wielu znawców Uzbekistanu uważa, że jako przywódca państwa Mirzijojew mógłby sięgać po przemoc jeszcze chętniej niż Karimow. Mirzijojew, podobnie jak Karimow, reprezentuje klan samarkandzki, podczas gdy Azimow wywodzi się z klanu taszkenckiego. Za atut Azimowa poczytywany jest fakt, że z klanu taszkenckiego pochodzi też wszechpotężny szef uzbeckiej bezpieki, 72-letni Rustam Inojatow. Nie brak opinii, że sam Inojatow może sięgnąć po władzę w Taszkencie, ale większość widzi jednak w nim nie króla, lecz twórcę królów, bez którego poparcia nikt nie wygra walki o władzę.

Wszystko wskazuje na to, że uzbecka sukcesja przebiegnie według scenariusza z sąsiedniej Turkmenii, której były prezydent Saparmurad Nijazow (1985-2006; kariera identyczna jak w przypadku Karimowa, od komunistycznego kacyka do prezydenta), który ogłosił się Turkmenbaszą, "przywódcą wszystkich Turkmenów" i dożywotnim władcą, zmarł w 2006 r. nie wyznaczając następcy. Jego następcę wskazali przywódcy politycznych klanów turkmeńskich, a konstytucyjną przeszkodę w postaci zapisu, że po śmierci prezydenta zastępuje go przewodniczący Madżlisu (jednoizbowego parlamentu), ominęli, osadzając go w więzieniu. W rezultacie następcą Nijazowa został jego osobisty dentysta i wicepremier Kurbankuły Berdymuhammedow, który zachował państwo Turkmenbaszy praktycznie nienaruszone. Jeśli interes klanów będzie tego wymagał, ktoś równie nieznany może zostać wyniesiony do władzy również w Uzbekistanie.

Sukcesyjny chaos i wywołana przez niego próżnia władzy może zachęcić uzbeckich dżihadystów do wywołania nowego powstania. Pod koniec lat 90. spróbowali po raz pierwszy w dolinie Fergańskiej. W 2005 r. zaatakowali ponownie. Za każdym razem brutalnie gromieni, uciekali do Afganistanu i Pakistanu. Ostatnio uzbeccy dżihadyści spod sztandarów Al-Kaidy przeszli do obozu kalifatu, a wypędzeni z Pakistanu, przenieśli się do północnego Afganistanu. Wielu Uzbeków zaciągnęło się też do armii Państwa Muzułmańskiego i walczy w Syrii.

Uzbeccy dżihadyści są jedyną w całej poradzieckiej Azji Środkowej partyzancką armią, mogącą poważnie zagrozić bezpieczeństwu nie tylko Uzbekistanu, ale także dzielących z nim dolinę Fergańską Kirgistanu i Tadżykistanu. Lęk przed dżihadystami sprawi, że sprawna sukcesja władzy, nawet przy zachowaniu dotychczasowego autokratycznego kształtu uzbeckiego państwa, urządzać będzie wszystkich sąsiadów Uzbekistanu, a także Rosję, Chiny i Zachód.

Zachowania politycznego status quo w Uzbekistanie spodziewa się też uzbecki bazar, gdzie czarnorynkowa cena dolara nie wzrosła po ogłoszeniu wiadomości o ciężkiej chorobie i śmierci Karimowa.

Następcę Karimowa czeka nie tylko trudne zadanie utrzymania równowagi klanów, ale utrzymanie państwa. Gospodarczy kryzys na świecie i niespokojne czasy w polityce grożą kłopotami także Uzbekom. Ceny bawełny, ich bogactwa, spadają podobnie jak dochody uzbeckiego państwa. Marną pociechą są spadające również ceny ropy naftowej, którą Uzbekistan musi kupować. Niskie ceny ropy oznaczają kłopoty dla Rosji i Kazachstanu, a tam właśnie na zarobek jeżdżą miliony Uzbeków. Jeszcze kilka lat temu uzbeccy robotnicy sezonowi przesyłali co roku do Uzbekistanu prawie 6-7 mld dolarów (pięciokrotnie więcej niż uzbecki zarobek z bawełny). Kryzys w Rosji sprawił, że wartość przekazów pieniężnych przesyłanych przez emigrantów do domu spadła o połowę. Jeśli uzbeccy robotnicy sezonowi będą mieli kłopot ze znalezieniem zarobku za granicą, zostaną w kraju i zasilą armię biedoty i niezadowolonych, spośród których rekrutują ochotników dżihadyści.

>>> Czytaj też: Czy Putin odda nam Kaliningrad? Ostra odpowiedź ws. rewidowania granic