W lipcu unijni ministrowie dali Litwie zielone światło dla przyjęcia wspólnej waluty. Wcześnie starania Wilna doceniły Parlament Europejski, Europejski Bank Centralny i Komisja Europejska. KE 4 czerwca 2014 r. opublikowała doroczną edycję sprawozdania z konwergencji („Convergence Report 2014”), w którym dokonał oceny stanu przygotowań ośmiu państw (czyli wszystkich członków UE, którzy powinni przystąpić do unii walutowej – z tego obowiązku zwolnione są Dania i Wielka Brytania, które w traktatach akcesyjnych zapewniły sobie tzw. klauzulę opt-out) do przystąpienia do strefy euro. Jako jedyne z badanych państw Litwa wypełniła kryteria z Maastricht.

Zmienią się tylko banknoty

Litwa jest w tej dobrej sytuacji, że przyjmując nową walutę, może się wspierać doświadczeniami dwóch pozostałych krajów bałtyckich i nie powielać ich błędów. Litwini podchodzą do zmiany waluty ze spokojem, traktują nową walutę jako narzędzie niezbędne do dalszego rozwoju, a nie jakąś nagrodę za dobre decyzje czy wzorowe reformy gospodarcze. Tak jak mieszkańcy wszystkich państw, które pojawiły się po rozpadzie Związku Radzieckiego, tak i Litwini mają duży sentyment do swojej waluty narodowej, lecz rozumieją powody, dla których mały kraj potrzebuje silnej waluty, która uwiarygodni go w oczach zagranicznych inwestorów. Inna sprawa, że kurs lita (tak jak wcześniej łotewskiego łata i estońskiej koruny) od dawna powiązany jest z euro, więc do pewnego stopnia prawdziwe jest stwierdzenie, że euro na Litwie jest już od wielu lat – zmienią się tylko banknoty.

>>> Czytaj też: "Niezawisimaja Gazieta": System finansowy Rosji się rozpada

Reklama

Chłodna kalkulacja

Sytuacja na Ukrainie dopisała do standardowej listy nowy argument za przyjęciem euro: małe państwa, które niegdyś znajdowały się w sferze wpływów radzieckich, wzmacniają dzięki temu swoje bezpieczeństwo, stając się częścią większego układu. Peryferyjne (i gospodarczo, i geograficznie) państwa mogą tym samym mocniej związać się z Zachodem i uniemożliwić Rosji ewentualną destabilizację waluty.

Litewski rząd nie próbuje przekonać obywateli, że po 1 stycznia PKB gwałtownie wzrośnie. Przeciwnie – politycy i ekonomiści przypominają, że na efekty przystąpienia do eurolandu trzeba będzie poczekać. Gitanas Nauseda, doradca prezesa największego litewskiego banku – SEB Bankas, przewiduje, że pozytywne i negatywne skutki wprowadzenia euro kraj odczuje za dopiero w przyszłości.

– W tej chwili musimy być cierpliwi i odczekać około pięciu lat. Później naprawdę odczujemy pozytywne efekty przyjęcia euro, staniemy się członkami potężnego obszaru walutowego i będziemy mniej podatni na nieprzyjazne sytuacje z zewnątrz – przekonuje.

To ostatnie jest szczególnie istotne w przypadku małych gospodarek z ograniczonym rynkiem zbytu. Chcąc się rozwijać, firmy muszą proponować swoje produkty odbiorcom zagranicznym, a sprzedaż jest prostsza i bardziej opłacalna, gdy obie strony korzystają z tej samej waluty. Działa to zresztą w obie strony – zagranicznym przedsiębiorcom łatwiej będzie podjąć decyzję o zainwestowaniu w kraju ze strefy euro, gdyż nie będą się obawiać, że jakieś wahania walutowe wpłyną na ostateczny wynik finansowy.

>>> Czytaj dalszą część tekstu w "Obserwatorze Finansowym"