Kancelaria Prezesa Rady Ministrów musiała mieć wiedzę o tym, co się dzieje ze sprawą Amber Gold - powiedział b. szef spółki Marcin P. w środę przed sejmową komisją śledczą.

Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała P., czy ma wiedzę o tym, aby w ówczesnej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów była wiedza nt. postępowania w stosunku do niego i, aby w takim razie KPRM interesowała się jego osobą.

"Wiedzy jako takiej nie mam, ale patrząc znowu na cały obraz sytuacji i na zdarzenia, które miały miejsce, taka wiedza musiała być. Począwszy od drugiej połowy 2011 r., kiedy Michał Tusk odmówił pracy w OLT Express ze względu na to, że tata mu zabronił, następnie poprzez informacje, które KPRM dostawała z ABW, które były wysyłane zarówno do prokuratury i do KPRM" - powiedział P.

"Więc Kancelaria Prezesa Rady Ministrów musiała mieć wiedzę o tym, co się dzieje ze sprawą Amber Gold. A z racji tego, że tam był pracownikiem pan Michał Tusk, no to Donald Tusk na pewno miał, nie wierzę, ja bym miał tę wiedzę, gdyby pracował mój syn w takiej spółce i by wobec niej toczyło się postępowanie" - powiedział P.

"Pracownicy Amber Gold to nie było stado 500 baranów, też powinni zasiąść na ławie oskarżonych"

Reklama

B. szef Amber Gold Marcin P. przekonywał w środę, że nie on jedyny powinien zasiadać na ławie oskarżonych ws. działalności swej spółki, ale także byli jej pracownicy. To nie było stado 500 baranów, które szło ślepo i wykonywało polecenia - podkreślał P.

B. prezes Amber Gold, na prośbę Stanisława Pięty (PiS) doprecyzował swe wcześniej sformułowane zarzuty pod adresem prokuratury w Gdańsku i w Łodzi, że celowo działała tak, by został on jedynym skazanym w sprawie Amber Gold.

Świadek ocenił, że postępowanie prokuratorskie było "bardzo wybiórcze", nastawione wyłącznie na znalezienie dowodów, dokumentów mogących świadczyć na niekorzyść jego lub jego żony, Katarzyny P.

"Ogólnie sama działalność spółki Amber Gold, co zresztą, w którymś z postanowień podkreślił także sąd przedłużający tymczasowe aresztowanie, nigdy nie została przez prokuraturę zbadana i składając akt oskarżenia, prokuratura oparła się tylko na wyrywku działalności, niedokładnie badając całą sferę działalności" - powiedział Marcin P.

"Jeżeli ja miałbym oceniać, to wszyscy pracownicy spółki Amber Gold, którzy się nie zwolnili dobrowolnie, powinni zasiadać także na ławie oskarżonych, bo wiedzieli jak ta spółka zarabia, jak ta spółka funkcjonuje, jakimi wzorami się posługuje" - dodał.

Zarzucił przy tym byłym pracownikom firmy, że "udają" teraz, że nie pamiętają jak działała Amber Gold. "To nie było stado pięciuset baranów, które pracowało w dziale sprzedaży, które szło ślepo i wykonywało polecenia. To były osoby, które podpisywały, że zaznajamiały się z wszystkimi aktami normatywnymi wydawanymi przez spółkę, miały dostęp - fakt faktem, nie każdy w bardzo rozszerzonym zakresie, bo to w zależności od uprawnień - do systemu AGNET, który ewidencjonował wszystkie umowy, miały dostęp do tabeli kursów, która ustalała wartość po której kupują klienci złoto, srebro i platynę. Oni to wszystko wiedzieli" - przekonywał b. szef Amber Gold.

Poseł Pięta zwrócił się też do świadka o rozwinięcie jego wcześniejszej wypowiedzi, w której zarzucił kłamstwo Katarzynie Tomaszewskiej-Szyrajew, policjantce prowadzącej dochodzenia w sprawie jego firmy. Świadek powiedział, że to prokuratura naciskała na funkcjonariuszkę, by zajęła się Amber Gold. Policjantka zeznała w listopadzie ubiegłego roku, iż miała wrażenie, że sprawa ta była lekceważona przez nadzorującą tę sprawę prokuraturę Gdańsk-Wrzeszcz, m.in. przez prok. referenta, prowadzącą sprawę Amber Gold, Barbarę Kijanko.

Według relacji P., Tomaszewska-Szyrajew miała skontaktować się z nim po drugim lub trzecim uchyleniu przez Sąd Rejonowy Gdańsk-Południe decyzji tamtejszej prokuratury o umorzeniu lub odmowie wszczęcia śledztwa dotyczącego jego spółki.

"Stwierdziła, że pani prokurator (Kijanko) zażyczyła sobie, że (policjantka) ma przesłuchać wszystkie osoby, które zawarły umowę w okresie do 2010 r. ze spółką Amber Gold (...) I ona w rozmowie telefonicznej, czy którejś rozmów pisanych, mailowych, stwierdziła, że to jest głupota, bo ona nie widzi podstaw i to jest wymysł pani prokurator i jak ona ma to zrobić skoro ona nie ma na to nawet żadnych środków, ani możliwości technicznych, żeby to zrobić" - mówił b. szef Amber Gold.

Jak dodał, rozmowa z funkcjonariuszką stanęła na tym, że otrzymała ona od niego pełną listę umów, wraz z adresami osób, które należało przesłuchać oraz wszystkie kserokopie zawartych umów. "To jest w chwili obecnej w postępowaniu karnym, w sprawie, w której jestem oskarżony, dowód rzeczowy, więc te dokumenty także są, łącznie z listą osób i kserokopią wszystkich umów zawartych przez te osoby" - zaznaczył Marcin P.

Andżelika Możdżanowska (PSL) zapytała natomiast P. o jego znajomość z gdańskim dominikaninem, o. Jackiem Krzysztofowiczem. B. prezes Amber Gold powiedział, że z duchownym łączyły go przyjacielskie relacje; wsparł też gdański klasztor dominikanów kwotą 1,5 miliona złotych. Były to - jak zeznał - pieniądze Amber Gold, które zostały przeznaczone na remont trzech ołtarzy i kaplicy w kościele św. Mikołaja.

A jakie korzyści były dla świadka za ten rodzaj wsparcia finansowego? - zapytała posłanka PSL. "Żadne korzyści" - odparł P. "Modlitwa, rozumiem?" - podpowiedziała Możdżanowska. "Nawet o modlitwę nie prosiłem" - odpowiedział świadek.

"Nikomu nie zależało na prowadzeniu tej sprawy"

Odniosłem wrażenie, że nikomu nie zależy na prowadzeniu tej sprawy - tak mówił w środę przed komisją śledczą Marcin P., były szef Amber Gold, o okolicznościach poprzedzających jego zatrzymanie. Jego zdaniem sytuacja się zmieniła, gdy śledztwo przejęła Prokuratura Okręgowa w Łodzi.

Amber Gold ogłosiła likwidację 13 sierpnia 2012 r.

Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała Marcina P. czy ma wiedzę na temat tego, że jego zatrzymanie było przez kogoś celowo opóźniane.

"W dniu 16 sierpnia 2012 r. do spółki Amber Gold weszło ABW zabezpieczyć dokumenty, złoto, materiały elektroniczne. Trwało to zabezpieczanie około trzech dni łącznie. W szczególności bardzo długo trwało kopiowanie tych dysków serwera, gdyż nie potrafiono tego zrobić, albo inaczej, nie chciano tego zrobić tak jak powinno się zrobić. Bo ja tak to odbieram, że to było celowe działanie" - powiedział Marcin P.

"Pan Dariusz Listowicz wręczył mi zawiadomienie na przesłuchanie na 17 lub 18 sierpnia 2012 r. z informacją taką, że mam się nie obawiać, bo w tym dniu nie będę aresztowany. Informację o aresztowaniu przyniósł mi do domu funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego pan Mikołajczyk, o ile dobrze pamiętam, z Gdańska, na tydzień przed moim aresztowaniem albo na półtora tygodnia przed moim aresztowaniem z informacją taką, że mam się przygotować, że pójdę siedzieć" - mówił świadek.

Wassermann dopytywała, czy ma wiedzę, że ten moment był przez kogoś celowo przyśpieszany lub opóźniany. "Z rozmów, które prowadziłem - jak siedzieliśmy do godziny chyba drugiej w nocy wtedy z funkcjonariuszami ABW - to było takie stwierdzenie, że nic mi teraz jeszcze nie zrobią, bo jeszcze nie mają takich dowodów, by mogli złożyć wniosek o areszt, I że do chwili obecnej je dopiero zbierają" - odpowiedział Marcin P.

Jak mówił, takie sformułowanie padło, od funkcjonariuszy ABW. "Nie wiem ilu tych funkcjonariuszy było, ale było ich dość sporo" - stwierdził. "Siedzieli u mnie w gabinecie przy stole. I wszyscy siedzieli i żartowali" - dodał.

"Ja powiem tak: ja mogę powiedzieć, że ani funkcjonariusze ABW, ani prokuratura, oprócz ostatniej fazy postępowania karnego przed złożeniem aktu oskarżenia nigdy w stosunku do mnie nie zachowywała się w jakiś sposób nieprzyjemny - nie wiem jak to określić - nie naciskała na mnie" - powiedział Marcin P.

Według niego, zabezpieczanie odbywało się tak, że mógł wyznaczyć pracownika, a sam pójść gdzie indziej, nie musiał przy niczym uczestniczyć.

"Wszystko było tak robione, w cudzysłowie: +po ludzku, humanitarnie+, i dopiero po przeniesieniu sprawy do Łodzi, ta atmosfera zaczęła się zmieniać. I no, w zasadzie, nie wiem jak to określić, bo nie chciałbym wysnuwać zbyt daleko idących wniosków, ale ja odnosiłem wrażenie, że nikomu nie zależy na prowadzeniu tej sprawy" - powiedział Marcin P.

"Dostałem sms-a od niezidentyfikowanego numeru: uciekaj, 16 będzie u ciebie ABW"

W pewnym momencie dostałem sms-a z numeru, który później nie był aktywny: "Uciekaj, 16 będzie u ciebie ABW" - zeznał były szef Amber Gold Marcin P. w środę przed komisją śledczą.

Marcin P. kolejny raz odniósł się też do Emila Marata. "Ja bym mógł domyślać się w chwili obecnej, że pan Emil Marat także informacje o planie śledztwa mógł przekazać panu Sylwestrowi Latkowskiemu, ale to są moje domysły, ja na to nie mam żadnych dowodów" - powiedział P.

Część pytań szefowej komisji Małgorzaty Wassermann (PiS) dotyczyło przecieków i informacji, jakie świadek miał na temat śledztwa w jego sprawie i działań ABW.

Zdaniem świadka informacje o planie śledztwa "musiały pochodzić z wysokiego szczebla", raczej z Warszawy niż z Gdańska.

P. zeznał, że informacje, "jak wyprzedzić medialnie, to co chce zrobić ABW" i "żeby to co oni mówili, nie miało już znaczenia medialnie", przekazywał mu natomiast Emil Marat.

"Pan Paweł Kunachowicz uczestniczył we wszystkich moich spotkaniach z Emilem Maratem, mówię Emil Marat, mając na myśli ich dwóch" - dodał Marcin P.

Wassermann pytała, kto weryfikował domniemaną notatkę, dostarczona przez dziennikarza Pawła Mitera. "W tej kwestii zaoferował się, że jest w stanie to zweryfikować, oprócz pana Emila Marata, który zaproponował wprost, że można wykorzystać kontakty Pawła Kunachowicza w tej kwestii, jeszcze mój pracownik, dyrektor departamentu bezpieczeństwa pan Krzysztof Kuśmierczyk" - powiedział.

To on weryfikował, mówił Marcin P., "czy notatka, którą przedstawił pan Paweł Miter jest prawdziwa". Jego informator stwierdził, że jest prawdziwa. "Dziś w mojej ocenie jest to wymysł pana Pawła Mitera" - powiedział. Zebrane w tej sprawie materiały świadczą dziś jednak o tym, że "pan Paweł Miter chciał wykorzystać okazję, żeby dobrze zarobić i po prostu sfabrykował notatkę".

Dopytywany skąd jeszcze miał informacje, jakie służby się nim interesują, powiedział: "Jeszcze miałem informacje od dziennikarzy +Gazety Polskiej Codziennie+, która była związana z Miterem". "Pan Miter nakreślił nam nawet spotkania z dziennikarzami GPC" - dodał.

"Był też jeden sms konkretny z numeru, który później nie był aktywny, treści mniej więcej takiej: uciekaj, 16 będzie u ciebie ABW" - zeznał. (chodzi o 16 sierpnia 2012 - PAP)

Z kolei - według zeznań - po tym jak Marcin P. rozstał się z Emilem Maratem i Pawłem Kunachowiczem, Marat wysłał Marcinowi P. sms-a, że "gratuluje mu i przeprasza". "Jaki miał cel, wysyłając mi tego sms-a? Nie wiem, ja do współpracy z nimi już nie powróciłem" - powiedział świadek.

Zeznał też, że były przygotowania do połączenia OLT Express Regional i OLT Express Poland, a prezesem miał być Andrzej Dąbrowski. "W tym zakresie zamawialiśmy opinię dotyczącą połączenia tych dwóch spółek od PwC, dwie opinie były sformułowane, które potwierdzały cele, jakie stawialiśmy dla OLT" - powiedział P.

"Nazwiska przedstawicieli wszystkich partii występowały w bazie danych Amber Gold"

Nazwiska przedstawicieli wszystkich partii występowały w bazie danych Amber Gold; m.in. Ewy Kopacz, Pawła Adamowicza i znanego polityka PiS - powiedział Marcin P. przed sejmową komisją śledczą ds. Amber Gold. Zastrzegł jednocześnie, że to mogła być jedynie zbieżność nazwisk.

Marcin P. był pytany o listę nazwisk polityków, którą rozsyłał Emil Marat, a którzy mieli lokować środki w Amber Gold.

"W chwili obecnej nie jestem w stanie (powiedzieć), bo tych nazwisk było około trzydziestu, na pewno było nazwisko Adamowicz, na pewno była pani Kopacz Ewa, na pewno był znany polityk PiS" - powiedział Marcin P. Jak dodał, w bazie były wszystkie opcje polityczne na szczeblach: centralnym i wojewódzkim. "Wszystkie partie polityczne były, po prostu Ewa Kopacz i Paweł Adamowicz, to są takie nazwiska, które medialnie często występują, dlatego je wymieniłem" - wyjaśnił.

Jak mówił, to były imiona i nazwiska osób, których wyszukiwał system danych Amber Gold. "Żadna z osób, która była na tej liście, nie potwierdziła dziennikarzom, że jest osobą, która lokowała środki (w Amber Gold). Nie umiem powiedzieć, czy to była zbieżność nazwisk, czy nie. Według mojej wiedzy na dzień dzisiejszy, mogła to być zbieżność nazwisk. Nazwisko Ewa Kopacz, czy Paweł Adamowicz występuje wielokrotnie" - powiedział świadek.

"Wszyscy się wyparli i powiedzieli, że nie lokowali (środków w Amber Gold)" - powiedział Marcin P.

Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz napisał w środę po południu na Twitterze: "Kłamstw Marcina P. ciąg dalszy. Nigdy nie lokowałem środków w Amber Gold. Co jeszcze usłyszymy od człowieka, który oszukał tysiące osób".

"Wszyscy dyrektorzy z Amber Gold powinni zasiąść na ławie oskarżonych"

Wszyscy dyrektorzy odpowiedzialni za funkcjonowanie departamentów spółki Amber Gold powinni zasiąść na ławie oskarżonych - przekonywał Marcin P. w środę przed komisją śledczą ds. Amber Gold. Wśród tych osób wymienił m.in. Joannę Traczyk, Małgorzatę Kim Kaczmarek i Annę Łaszkiewicz.

Posłanka PiS Joanna Kopcińska przytoczyła wcześniejsze zeznania Marcina P., w których powiedział, że tylko on "jest za to bity" i zapytała, czy byłby w stanie rozszerzyć swoją wypowiedź.

"To był użyty kolokwializm z mojej strony i tak jak już odpowiadałem na pytanie pani przewodniczącej, wszyscy pracownicy, którzy nie zwolnili się sami ze spółki Amber Gold, niektórzy pracownicy także z OLT Express, którzy wiedzieli, jak funkcjonuje spółka Amber Gold oraz OLT Express, powinni zasiąść na ławie oskarżonych" - mówił Marcin P.

Dopytywany, czy jest w stanie wymienić z imienia i nazwiska te osoby odpowiedział: "Po pierwsze wszyscy dyrektorzy odpowiedzialni za funkcjonowanie spółki Amber Gold, za departamenty w tej spółce".

"Pani Joanna Traczyk, pani Małgorzata Kim Kaczmarek, produktowe działy, dział marketingu pani (Anna) Łaszkiewicz, biuro jakości (...) wszyscy dyrektorzy, wysoko postawieni, biuro audytu, które audytowało na bieżąco działalność spółki, weryfikowało, czy pracownicy są zapoznawani z funkcjonującymi w spółce regulacjami i aktami normatywnymi - przecież to było wszystko potwierdzane, weryfikowane i na to są dokumenty, które to potwierdzają" - powiedział.

"Dla mnie uproszczenie sobie sytuacji do pana Marcina P. i Katarzyny P. i uznawanie, że pani Katarzyna P. na podstawie tego, że przychodziła o 8 rano do pracy, jest winna oszustwa na znaczną skalę, jest trochę śmieszne" - dodał.

Marcin P. ocenił, że bez kompleksowej analizy dokumentacji spółki Amber Gold nie ma możliwości stwierdzenia, czy doszło do oszustwa.

Dopytywany o osoby, które pracowały w dziale audytu, wymienił m.in. Adama Lewickiego, Katarzynę Bonarską.

"Mogę mylić nazwiska i stanowiska pracowników, ale pani Katarzyna Bonarska odpowiedzialna za dział sieci sprzedaży, czyli audytowała wszystkich pracowników, którzy mieli bezpośredni kontakt z klientami, m.in. pod względem znajomości procedur, obsługi systemów, przekazywania informacji, wiedzy tych pracowników" - podkreślił.

"Do aresztu śledczego wpłynęła informacja, że mam być objęty szczególnym nadzorem"

Do aresztu śledczego wpłynęła informacja, że mam być objęty szczególnym nadzorem i opieką psychologiczną i zdecydowałem się wystąpić z takim wnioskiem - zeznał przed komisją śledczą ds. Amber Gold Marcin P. Jednocześnie odmówił odpowiedzi na pytanie, kto mógł zagrażać jego życiu.

Marcin P. pytany przez posła Kukiz'15 Tomasza Rzymkowskiego, dlaczego w dniu 30 sierpnia 2012 r. po znalezieniu się w areszcie śledczym w Gdańsku złożył wniosek do dyrektora aresztu o objęcie go ochroną.

"W uzasadnieniu wniosku czytamy m.in.: +wniosek uzasadniam koniecznością odizolowania od pozostałych osadzonych, w związku z możliwością zagrożenia mojego życia w związku z informacjami, jakie mam+" - mówił Rzymkowski. Poseł Kukiz'15 zapytał Marcina P. kogo się obawiał.

"Taka informacja wpłynęła do akt aresztu śledczego, że mam być objęty szczególnym nadzorem i opieką psychologiczną, o ile dobrze pamiętam, Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe, przesłała ją także prokuratura w Gdańsku, która prowadziła postępowanie i w czasie rozmowy z dyrektorem aresztu śledczego w Gdańsku zostało mi zakomunikowane, powiedziane, że takie dokumenty wpłynęły i w związku z tym, czy chcę wystąpić z takim wnioskiem i ja zdecydowałem się wystąpić z takim wnioskiem" - mówił.

Pytany "kogo się obawiał" Marcin P. odmówił odpowiedzi. Również na pytania Rzymkowskiego: kto mógł zagrażać jego życiu, jakie wiadomości posiada, które mogą skutkować narażeniem życia i czy ma to związek z oszustwem w działalności piramidy finansowej Amber Gold, czy są to informacje dotyczące nieujawnionych do tej pory osób zaangażowanych w działalność Amber Gold oraz czy zagrożenie jego życia jest nadal realne, Marcin P. odmówił odpowiedzi.

"Nie mam na celu kogoś pogrążać"

Nie mam na celu kogoś pogrążać swymi zeznaniami, bo areszt wobec mnie i tak nie będzie uchylony; na nic nie liczę - mówił Marcin P., były szef Amber Gold przed komisją śledczą.

"Nie mam żadnego celu ani politycznego, tak jak niektórzy mogą sobie wymyślać, że ja może chcę kogoś pogrążyć i się zemścić; nie mam naprawdę żadnego celu, bo ja i tak uważam, że mimo tego, że tutaj przyjeżdżam, zeznaję, to ten areszt i tak nie będzie uchylony" - oświadczył P.

"Więc jeśli ktoś myśli, że ja tutaj liczę na jakąś współpracę z państwem, że dzięki temu coś dostanę, to jest też w błędzie. Ja na nic nie liczę od państwa" - dodał.

"Ale my liczymy na świadka zeznania. Dlaczego świadek konsekwentnie odmawia udzielenia informacji komisji o początkach działalności Amber Gold; o tym, skąd pozyskał te pieniądze" - replikował Witold Zembaczyński (N). "Gdyż jest to przedmiotem postępowania karnego, które się toczy przeciwko mojej osobie" - padła odpowiedź.

Zembaczyński indagował P. o trzy przypadki jego odnotowanej "samoagresji" w zakładzie karnym - w kwietniu 2013 r., sierpniu 2013 r. i w styczniu 2017 (kiedy - według posła odnotowano "cięcie o podłożu emocjonalnym"). "Czy chciał pan popełnić samobójstwo?" - spytał.

"Każde moje zadrapanie jest traktowane jako samookaleczenie, próba samobójcza" - oświadczył P. "Jeśli chodzi o kwestie z 2013 r. to odmawiam odpowiedzi, bo jest to związane z moją prywatną sytuacją rodzinną; nie uważam, że jest konieczne omawiać to przy mediach" - dodał.

Pytany, czy czuje się oszukany przez szefów OLT Express, P. odparł, że "może się czuć oszukany jedynie przez pana Łyczbę, dlatego, że nie do końca był szczery". Dodał, że zataił on, że był zamieszany w aferę informatyzacji PZU oraz, że kłamał, twierdząc iż księgi rachunkowe OLT Express Poland są rzetelnie prowadzone. "One nie były rzetelnie prowadzone (...) nie zaksięgowano wszystkich dochodów i kosztów" - dodał.

Na pytanie, co się stało z tymi pieniędzmi, świadek odparł: "A to już pytanie nie do mnie, tylko do pana Łyczby". "On był wtedy właścicielem większościowym i mógł robić z tą spółką, co chciał" - dodał P. "Gdy ja ją przejmowałem, była na skraju upadłości" - zeznał świadek.

Ponadto P. zeznał, że nie zajmował się płatnościami OLT Express. Dodał, że jeśli były jakieś monity co do płatności, to trzeba o to spytać Danutę Misiewicz, która tym się zajmowała.

"Nigdy nie wręczałem komukolwiek łapówki"

B. szef Amber Gold Marcin P. zeznał, że nigdy nie wręczał komukolwiek łapówki. Zapytany o jego wiedzę o "konieczności korumpowania urzędników" przez osoby związane z jego spółkami, P. odmówił odpowiedzi, dopytywany, czy nie zaprzecza takim okolicznościom, odpowiedział, że nie zaprzecza.

Witold Zembaczyński (Nowoczesna) zapytał Marcina P., czy kiedykolwiek stanął wobec sytuacji, w której wręczał komukolwiek łapówki. "Nie, nigdy" - odpowiedział P.

Zembaczyński odnosząc się do wcześniejszych zeznań, zapytał Marcina P. o jego stan wiedzy nt. "konieczności korumpowania urzędników przez osoby związane" z jego spółkami.

"W związku z tym, że jest to także rozpatrywane w sądzie karnym w Gdańsku, ten wątek, i on jest w kwestii oszustwa i wydania środków opisany, ja odmawiam odpowiedzi na to pytanie" - powiedział P.

Dopytywany przez Zembaczyńskiego, czy nie zaprzecza takim okolicznościom, P. powiedział: "nie, nie zaprzeczam". Polityk Nowoczesnej pytał jakich kręgów to dotyczyło, czy samorządowych. "Samorządowych, wysoko postawionych urzędników urzędu miasta Gdańsk" - powiedział P.

Zembaczyński pytał również, gdzie Marcin P. "wyprowadził ze spółki majątek". "Po pierwsze nie wyprowadziłem żadnego majątku ze spółki Amber Gold, co ma bardzo dokładne odzwierciedlenie m.in. w aktach sprawy karnej, nie mam żadnego zarzutu, co do wyprowadzania majątku ze spółki Amber Gold" - powiedział P.

Dodał, że nie ma również postawionego zarzutu o ukrywanie majątku osobistego. Podkreślił, że "żadnego wyprowadzania majątku spółki w postaci złota, tak jak to jest obecnie cytowane w mediach, nie było". "To także jest potwierdzone w aktach sprawy karnej" - powiedział P.

Przyznał, że były próby sprzedaży złota, ale skończyły się odmową zakupu przez Narodowy Bank Polski. Reszta złota - dodał - została zabezpieczona przez ABW.

"Największe korzyści z zatrudnienia Michała Tuska - informacje, które nie były jawne"

Największymi korzyściami przemawiającymi za zatrudnieniem Michała Tuska był dostęp do informacji, które nie były jawne, a które mają znaczenie dla funkcjonowania podmiotów zajmujących się lotniczym przewozem osób - powiedział w środę b. szef Amber Gold Marcin P.

Sejmowa komisja śledcza ds. Amber Gold prawie sześć godzin przesłuchiwała w środę b. twórcę i prezesa Amber Gold. Poseł PiS Jarosław Krajewski zapytał m.in. świadka jakie korzyści wynikały dla należących do Amber Gold linii lotniczych OLT Express z faktu zatrudnienia w 2012 r. Michała Tuska, syna ówczesnego premiera.

"Dla mnie największymi korzyściami przemawiającymi za tym był dostęp do informacji, które nie były jawne, a które mają znaczenie dla funkcjonowania podmiotów zajmujących się lotniczym przewozem osób" - powiedział b. szef Amber Gold. Dodał, że OLT nie zdecydowała się na zatrudnienie innych ówczesnych pracowników gdańskiego portu lotniczego. "Innych takich przypadków nie było, jedynym takim przypadkiem był pan Michał Tusk" - zaznaczył świadek.

Następnie Krajewski nawiązał do maila M. Tuska z 17 lipca 2012 roku do dyrektora zarządzającego OLT Express Jarosława Frankowskiego o treści: "Rozumiem, że nie planujecie kąsania LOT-u bezpieczeństwem, myślisz, że mogę w takim razie te swoje zestawienie incydentów i zdarzeń z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, podesłać znajomym dziennikarzom, może teraz dla odmiany przywalą LOT-owi".

P. zaprzeczył jakoby w tamtym czasie znał treść tego maila; potwierdził jednak, że znana była sama ta sytuacja - powiedział mu o niej Frankowski. "A według pana to była inicjatywa własna pana Michała Tuska, czy jednak pan razem z panem Jarosławem Frankowskim zastanawialiście się w jaki sposób spowodować, żeby wobec swojego konkurencyjnego podmiotu, Polskich Linii Lotniczych LOT zastosować np. taką taktykę +przywalenia+ konkretnymi danymi?" - dociekał Krajewski.

Świadek zapewnił, że "na pewno" nie było to z nim konsultowane. "To była propozycja, która do mnie dotarła od Jarosława Frankowskiego. Nie wiem czy ta propozycja w ogóle w jakikolwiek sposób wyszła poza organizację Amber Gold czy OLT. Ona się na pewno pojawiła i na pewno była dyskusja, nie pamiętam jak się ta sytuacja skończyła, ale nie kojarzę, żeby to było gdziekolwiek upublicznione" - zaznaczył Marcin P.

Mówił też, że Frankowski, wraz z Anną Łaszkiewicz z departamentu komunikacji OLT Express podejmowali wiele tego typu prób "wyszukiwania słabych stron konkurencji", nie tylko LOT-u, które później były "sprzedawane mediom". Podobną funkcję - według niego - w Amber Gold miał pełnić b. dziennikarz Emil Marat. "I jego zadaniem było podsuwanie takich tematów, żeby media to kupowały i rozgłaśniały" - dodał świadek. Zapytany o skuteczność Marata, b. szef Amber Gold odparł: "na trzy z plusem bym to ocenił".

Marcin P. powiedział też, że Michał Tusk "na pewno" rozmawiał z nim na temat jego wyroków karnych. "Nie wiem, czy w tym pierwszym artykule, którym on pisał o firmie OLT Express, on nawet o tym nie wspomina. Jestem na sto procent przekonany, że wiedzę na temat mojej karalności posiadał" - dodał.

B. prezes Amber Gold pytany przez Krajewskiego, zeznał ponadto, że nidgy osobiście nie spotkał się z prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem. Odmówił, w związku z toczącym się postępowaniem w sprawie Amber Gold, odpowiedzi na pytania o motywy wspierania finansowego gdańskiego ogrodu zoologicznego i produkcji filmu "Lech Wałęsa. Człowiek z nadziei". Powiedział jedynie, że inicjatywa w dotycząca wsparcia drugiego z tych przedsięwzięć wyszła od Adamowicza, a później kontaktował się w tej sprawie z producentką filmu, Katarzyną Fukacz-Cebulą z firmy Akson Studio. (PAP)

>>> Czytaj też: Twórca Amber Gold: Ja nic Polakom do zwrócenia nie mam. Proszę nie nazywać tego piramidą finansową