Akcja została przeprowadzona przez elitarną jednostkę sił specjalnych SEAL w nocy z 28 na 29 stycznia.

Rzecznik Białego Domu Sean Spicer, omawiając tę pierwszą operację sił specjalnych autoryzowaną przez Trumpa, poinformował, że zmierzała ona "do zdobycia informacji wywiadowczych o Al-Kaidzie Półwyspu Arabskiego i zakończyła się pełnym sukcesem".

Reklama

Spicer powtórzył tę ocenę na konferencji prasowej w środę, już kilka dni po potwierdzeniu przez Pentagon doniesień o śmierci w tej operacji żołnierza Williama Owensa, i licznych doniesieniach o ofiarach wśród ludności cywilnej. „Operacja była olbrzymim sukcesem” – powiedział Spicer. Dodał, że kwestionowanie sukcesu jest obrazą pamięci Owensa, który oddał w niej życie.

McCain był bardziej powściągliwy w ocenie rezultatów. "Podczas gdy wiele celów zostało osiągniętych, nie nazwałbym sukcesem operacji, w rezultacie której ponieśliśmy straty w ludziach" - oznajmił republikański senator, były pilot amerykańskiej marynarki wojennej, w oświadczeniu wydanym po przeprowadzanym przy drzwiach zamkniętych posiedzeniu senackiej komisji.

Podczas posiedzenia komisji jej członkowie zostali poinformowani przez przedstawicieli Pentagonu o przebiegu operacji w Jemenie. W wyniku odniesionych w operacji ran zmarł 36-letni Owens, a przynajmniej trzech komandosów zostało rannych. Jeden z nich został ranny w wyniku twardego lądowania śmigłowca bojowego. Wrak maszyny został celowo zniszczony przez amerykańskie lotnictwo w ataku rakietowym, aby nie dostał się w ręce terrorystów.

McCain podczas rozmowy z dziennikarzami we wtorek wyraził zdziwienie, że operacja była "kontynuowana mimo znaczącego oporu wroga, który najwyraźniej otrzymał informacje o jej planowaniu".

„Operacja, podczas której wszystko co możliwe poszło źle, była wczesnym sprawdzianem zdolności Donalda Trumpa do podejmowania decyzji w sprawach bezpieczeństwa narodowego i jego gotowości do polegania na zapewnieniach doradców wojskowych” - pisał we wtorek "New York Times".

Amerykańskie media zwracają uwagę, że prezydent Trump autoryzował operację podczas kolacji ze swoimi doradcami w sprawach bezpieczeństwa, a nie jak jego poprzednicy - zarówno Barack Obama, jak i George W. Bush - w tzw. gabinecie dowodzenia w podziemiach Białego Domu.

Dodatkowo – zdaniem władz jemeńskich - w wyniku operacji zginęło przynajmniej 15 osób cywilnych, w tym 8-letnia córka urodzonego w Stanach Zjednoczonych radykalnego islamskiego duchownego Anwara al-Awlakiego, który zginął w wyniku ataku przeprowadzonego za pomocą drona w roku 2011.

Ofiary wśród ludności cywilnej i oburzenie mieszkańców Jemenu skłoniły – jak poinformował w środę "Washington Post" - jemeńskie władze do dokonania przeglądu współpracy militarnej ze Stanami Zjednoczonymi.

Jemen pogrążony jest w chaosie od 2011 roku, kiedy to społeczna rewolta położyła kres wieloletnim dyktatorskim rządom prezydenta Alego Abd Allaha Salaha. Tylko południowa część kraju wraz z Adenem podlega rządowi prezydenta Abd ar-Raba Mansura al-Hadiego. Jednak jego władza jest w znacznej mierze iluzoryczna, co wykorzystują aktywne na południu i częściowo wschodzie kraju dżihadystyczne Państwo Islamskie (IS) i Al-Kaida.

Konflikt nasilił się, gdy w marcu 2015 roku interwencję w Jemenie rozpoczęła Arabia Saudyjska, by zwalczać wspieranych przez Iran szyickich rebeliantów Huti, kontrolujących stołeczną Sanę oraz rozległe terytoria na północy i zachodzie kraju. Saudyjczycy chcą, by władzę w kraju całkowicie przejął Hadi, ale koalicja była krytykowana przez wspólnotę międzynarodową, m.in. ONZ, według której jest ona odpowiedzialna za śmierć ponad połowy cywilnych ofiar konfliktu.

Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski (PAP)