„Na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki” – mawiał Benjamin Franklin, którego wizerunek zdobi studolarówkę. Może mówił tak dlatego, że podatki są starsze niż cywilizacja: potrzeba zapisywania informacji o należnościach podatkowych legła u podstaw pierwszego alfabetu i pierwszej matematyki.
A po co zapisywać należności podatkowe? Bo równie stara jak podatki jest ludzka skłonność do ich unikania. Przenośne stragany, które łatwo zwinąć na widok zbliżającej się kontroli i dać nogi za pas, to nie wynalazek polskiej transformacji systemowej, lecz patent dobrze znany starożytnej Aleksandrii, Atenom czy Rzymowi. Nie chodziło o to, że ktokolwiek wówczas sprzedawał towary nielegalne, lecz o to, by zapłacić mniejszą daninę na rzecz protektora czy samej republiki.
Ponieważ unikanie opodatkowania jest tak powszechne, od wieków wielu szuka jego przyczyn, ale i sposobów ograniczania zjawiska określanego mianem szarej strefy. Arthur Laffer podsumował wieki starań w prostym schemacie na serwetce: przy jakimś konkretnym poziomie opodatkowania ludzie w większości podatki płacą, poniżej tego progu można z nich wydusić więcej, ale powyżej zaczynają kombinować i z przychodów podatkowych nici. No to teraz już tylko kilka drobiazgów. Po pierwsze, jak wyznaczyć ten próg? Po drugie, czy mechanizm działa tak samo, gdy konkretna osoba musi zapłacić kilka podatków? Na przykład od dochodów z pracy, od odsetek od oszczędności, VAT i akcyzę. Optimum jest dla sumy? Dla każdego podatku osobno? Po trzecie wreszcie, jak zrobić, żeby ludzie uważali, że próg jest odpowiedni, by pieniędzy w budżecie wystarczyło na wszystko, czego wymagają od swojego państwa?
Pytanie o próg to w istocie zastanawianie się, jaki poziom podatków uważamy za akceptowalny. Rozsądny człowiek najbardziej chciałby nie płacić podatków w ogóle. Magia polega więc na przekonaniu go, że faktycznie tego nie robi. Według badań opinii publicznej niemal 80 proc. dorosłych Niemców uważa, że w ich kraju podatki są niskie. Powód? Nie uważają za podatki składek na ubezpieczenia zdrowotne, chorobowe, wypadkowe ani emerytalne. „To moje ubezpieczenia, nie podatek”. Ekonomia behawioralna mówi, że jeśli na koniec roku podatkowego obywatel dostaje zwrot, to zamiast pomyśleć, że za darmo pożyczył państwu na parę miesięcy swoją krwawicę – doświadczenie płacenia podatków ocenia pozytywnie. Nawet niewielki zwrot daje poczucie satysfakcji. Pomaga także rozliczanie podatków za obywateli – dwa-trzy kliknięcia, bez wczytywania się w szczegóły, i deklaracja złożona. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Sprawa jednak komplikuje się, gdy zaczniemy ludzi pytać, dlaczego dany poziom podatków uważają za uzasadniony. W eksperymencie zrealizowanym w grudniu w Wielkiej Brytanii połowie dorosłych obywateli wyświetlono prawdziwą informację o tym, jak dużo podatków płacą najbardziej majętni Brytyjczycy. Drugiej połowie, całkowicie losowo, wyświetlono również prawdziwą informację o skali zróżnicowania dochodów pomiędzy ubogimi i majętnymi w Królestwie. Z pierwszej grupy 80 proc. zdeklarowało, że skala progresji podatkowej obecnie w Wielkiej Brytanii jest za duża i można ją zmniejszyć – a z drugiej grupy 80 proc. osób było zwolennikami zwiększenia progresji podatkowej. Tak zwana moralność podatkowa, czyli wewnętrzna motywacja do płacenia podatków, to przekonanie, że niepłacenie podatków jest czymś etycznie nagannym. Statystycznie wyższą moralność podatkową mają kobiety, osoby z wyższym wykształceniem i protestanci – katolicy znacznie częściej uważają unikanie opodatkowania za moralnie uzasadnione. Torgler (Queensland University) wskazuje jednak, że moralność podatkowa różni się nie tylko między ludźmi, ale też pomiędzy krajami. Rolę odgrywają takie czynniki, jak system polityczny, zaufanie do rządu i do władzy sądowniczej oraz poziom satysfakcji z relacji z państwem. Poziom moralności podatkowej obniża szczególnie duża liczba skomplikowanych regulacji – tego doświadczają oczywiście bardziej przedsiębiorcy niż pracobiorcy, ale przecież przedsiębiorca to też podatnik. Duża liczba instytucji, rozliczne opłaty manipulacyjne, długotrwałe procedury – wszystko to daje podstawy do usprawiedliwiania się w lustrze, gdy tego czy innego podatku uda się uniknąć.
Reklama
Próbując wyjaśnić fenomen krajów Europy Środkowej i Wschodniej – Polski, Czech, Słowacji i Węgier – na tle dawnych republik ZSRR, Simon Johnson (MIT), Daniel Kaufman i Andrei Shleifer (obaj Harvard) przeanalizowali liczbę i złożoność regulacji biznesu. Okazało się, że tak prosta miara nie tylko dobrze koreluje z szacunkami szarej strefy, ale także tłumaczy funkcjonowanie dualnego rynku pracy, umów „ustnych” i płac w kopercie. Mając do wyboru uniknięcie regulacji za cenę pozostania w szarej strefie i konieczność spełnienia wszystkich wymogów formalnych, wielu przedsiębiorców na wschód od Buagu wybierało to pierwsze. Efekt: niższy PKB, spowolnienie wyjścia z kryzysu transformacyjnego, ale i destabilizacja sceny politycznej w wielu spośród tych krajów.
Nic więc dziwnego, że wśród państw cechujących się mniejszymi rozmiarami szarej strefy dominują państwa bez przerostu regulacji, o instytucjach wysokiej jakości, wyższej moralności podatkowej i które przodują w różnego rodzaju rankingach gospodarczych. Takie jak Szwajcaria czy Singapur. Na drugim końcu można znaleźć np. niektóre z krajów byłego ZSRR. Ich cechy: słabe instytucje, nadmiar regulacji i niska moralność podatkowa.
Skoro znaczenie ma liczba regulacji, to może ma je też liczba podatków? Zdecydowanie! W badaniach eksperymentalnych, zapłaciwszy nawet niewielkie wpisowe, gracze częściej czują się zwolnieni z „uczciwego” sprawozdawania wyników, naginając rzeczywistość, by więcej zarobić kosztem organizatora. Zapłaciwszy wysokie podatki od pracy, czujemy się w porządku, kupując polisolokaty, by uniknąć podatku od odsetek od oszczędności. Te wyniki nie są jednak przesłanką, by wprowadzić jeden ogólny podatek od wszystkiego: nawet przy płaceniu podatku od pracy najprawdopodobniej próbowaliśmy kombinować, jak go obniżyć – tylko nie pamiętamy już o tym, kupując polisolokatę zamiast zwykłego depozytu bankowego.
Jaki morał z tych licznych badań? Obiektywnie opodatkowanie, czy to pracy, czy konsumpcji, u nas w porównaniu międzynarodowym nie jest aż takie wysokie, ale moralność podatkowa pozostaje niska. Duża liczba regulacji, nie zawsze logicznych i często wadliwych, zwiększa koszty prowadzenia biznesu, stwarzając niepodatkowe zachęty, by funkcjonować przynajmniej częściowo w szarej strefie: usługa z rabatem, a za to bez faktury, wypłata pod stołem i jakoś człowiek odżałuje te 50 proc. podatków w cenie litra benzyny i iluś tam kontrolerów sanepidu rocznie. Choć podatki są zapewne wieczne, jeśli nie chcemy wiecznie martwić się ich unikaniem, płacenie danin trzeba... osłodzić, a nie przepieprzyć. ⒸⓅ