Po raz kolejny przekonaliśmy się, że kiedy politycy mówią, że ustawa została głęboko przemyślana, oparta na analizach i konsultacjach – to znaczy tylko tyle, że mówią. Dziś możemy być już pewni, że nieoczekiwane przyjęcie w styczniu kontrowersyjnych przepisów o karaniu za kłamliwe obciążanie Polski winą za Holokaust było dyktowane czystą polityką, nie względami słuszności. Nie było analiz, konsultacji, przemyśleń. Była gra jednych obliczona na to, by drugim coś udowodnić / wsadzić ich na minę / pokazać swoją przewagę. Wystarczyła zmiana atmosfery / kierunku wiatru / humoru, by w ciągu dwóch godzin wyrzucić do kosza zapisy, za które jeszcze miesiąc temu chcieliśmy dać się pokroić. Które pół roku temu były koronnym dowodem naszej suwerenności. Przywracaniem dziejowej sprawiedliwości. Wstawaniem zkolan.
Nie mam nic przeciwko naprawianiu błędów. Jestem wręcz entuzjastką naprawiania. Ale przy takim trybie uchwalania, a potem wykreślania przepisów nie da się dłużej udawać, że Sejm – nasza chluba, perła naszej demokracji – jest czymś więcej niż grupą 460 nieźle opłacanych maszynek do podnoszenia rąk i przyciskania przycisków. W ten przewrotny sposób przekonujemy się, że robotyzacja rynku pracy już się dokonuje. Tylko jeszcze tego niewidzimy.
>>> Czytaj też: Wspólna deklaracja Polski i Izraela w zamian za nowelizację ustawy o IPN. Tempo prac było ekspresowe