Codziennie zapowiadany był armagedon, a wszystko zostawało po staremu – tak przebieg kampanii do Parlamentu Europejskiego podsumowuje politolog dr hab. Jarosław Flis. I faktycznie – wyniki sondaży nie wieszczą rewolucji.
Oczywiście były wydarzenia, które nadały ton przedwyborczej agitacji. Scalenie opozycji w Koalicję Europejską pozwoliło tworzącym ją ugrupowaniom rzucić wyzwanie PiS. Z kolei rządząca partia, ogłaszając piątkę Kaczyńskiego, chciała z wyborów europejskich uczynić krajowe, co ma jej przynieść głosy osób niezdecydowanych. – Zasadniczych punktów zwrotnych nie doświadczyliśmy, choć były miniprzełomy. Na przykład mało znany Leszek Jażdżewski swoim wystąpieniem rozbujał emocje społeczne na tydzień, to samo filmem zrobili bracia Sekielscy. Narzucili tematy, do których musieli odnosić się wszyscy – mówi politolog dr hab. Marek Migalski.
Dlaczego nie było sondażowych zwrotów? – Jest tak silna polaryzacja, że mało kto dopuszcza do siebie informacje z przeciwnego obozu. Elektoraty stały się impregnowane – zauważa politolog Anna Materska-Sosnowska. – Niewinna wojna domowa z 2006 r. między niedoszłymi koalicjantami zaczęła zbierać w sobie najróżniejsze osie podziału w społeczeństwie: społeczno-ekonomiczne, kulturowe czy przestrzenne. Pula tych, którzy nie są przypisani do obu stron sporu, a nie pójdą na wybory, jest niewielka – uważa politolog dr hab. Rafał Chwedoruk. Innymi słowy PO i PiS udało się wyhodować wyborców, którzy akceptują słabości tych ugrupowań. – Obie partie są dobrze zakorzenione, obie równie mocno obciążone błędami. Znamienne, że prezesi stronnictw przodują w rankingach nieufności – podkreśla Flis.
Ale ta rywalizacja PiS i PO powoduje, że nie ma miejsca dla nowych. – To równowaga siły i słabości. Żadna z głównych partii nie daje powodu, by ją porzucić dla drugiej czy nowych podmiotów takich jak Kukiz’15 czy Wiosna. A z kolei te nowe są silne jedynie na tyle, na ile są w stanie zaistnieć, ale już nie na tyle, by coś realnie zmienić – podkreśla.
Reklama
Główne partie świetnie się do tego dostosowały. Mają sprawnych sztabowców, którzy w przypadku zagrożenia natychmiast reagują. Znaczącą przewagę ma tu PiS, który dysponuje nie tylko aparatem partyjnym, ale też publicznymi mediami. Gdy na niedawnej manifestacji opozycji udało się nagrać polityka PO Rafała Grupińskiego, który przyznawał, że związki partnerskie są tematem, o którym Platforma nie może na razie mówić głośno, natychmiast sprawą zaczął grać nie tylko PiS, lecz także TVP i Polskiego Radia. W PO uruchomiono sztab kryzysowy, bo temat jest kłopotliwy. Z jednej strony politycy tej partii bagatelizowali to wydarzenie, z drugiej – starają się je obrócić na własną korzyść. – Po wyborach wrócimy do tego tematu, Sejm zajmie się tym i będzie przedłożony projekt ustawy. Polska dojrzała, by ten temat załatwić – mówił Tomasz Siemoniak w Radio Zet.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP