W normalnych warunkach na skwerze Huacheng w Kantonie (prowincja Guangdong) roi się od pracowników okolicznych biur i turystów, którzy usiłują znaleźć choć kawałek wolnego miejsca, żeby zrobić sobie zdjęcie z otaczającymi park drapaczami chmur nowoczesnego centrum biznesowego. Teraz z głośników ustawionych wzdłuż alejek wybrzmiewają komunikaty, ostrzegające nielicznych spacerowiczów, co należy robić w czasie epidemii.
„Jeśli wystąpią u ciebie takie objawy, jak gorączka lub kaszel, jak najszybciej zgłoś się do kliniki” - mówi przyjazny głos płynący z głośników.
Guangdong jest drugą pod względem liczby zakażeń prowincją Chin, po Hubei. Jak dotąd w Guangdongu wirusa wykryto u ponad 1000 osób, w tym u 301 w Kantonie.
Infrastruktura 14-milionowego miasta robi ponure wrażenie, gdy nie ma ludzi, którym ma służyć. Na czteropasmowych ulicach i wielopiętrowych estakadach, zwykle zakorkowanych, nie widać prawie żadnych samochodów. Po zatłoczonych zwykle chodnikach teraz prawie nikt nie chodzi. Para młodych ludzi w maseczkach ochronnych wraca z zakupami, trzymając się za ręce w gumowych rękawiczkach chirurgicznych.
Ludzie niechętnie rozmawiają z nieznajomymi. „Pewnie, że się boimy. Najlepiej nie wychodzić z domu" - mówi PAP sprzedawca w sklepie tytoniowym, jednym z nielicznych małych punktów handlowych, które pozostają otwarte. „Wyprzedajemy towar, który już mamy. Hurtownie są zamknięte. Na razie do 10 lutego, ale wszystko zależy od sytuacji” - dodaje.
Przerwa w pracy z okazji Chińskiego Nowego Roku, która zwykle trwa około tygodnia, została z powodu epidemii przedłużona o 10 dni. Teoretycznie firmy powinny wznowić pracę w poniedziałek, ale wiele fabryk pozostanie zamkniętych, a wiele biur poprosiło pracowników, by wciąż pracowali zdalnie.
Czynne są supermarkety, apteki i sklepy należące do dużych sieci. Nieliczne otwarte restauracje są prawie puste. Przed aptekami co rano ustawiają się długie kolejki, choć na drzwiach wywieszono komunikaty: „Maseczki ochronne - brak towaru”. Dawno wykupione zostały również żele do dezynfekcji rąk i środki do odkażania mieszkań.
Na teren wielu kantońskich osiedli wpuszczani są tylko mieszkańcy. Każdemu na wejściu mierzy się temperaturę. „Sytuacja jest bardzo trudna, przepisy są surowe. Na razie nie wykryto u nas żadnego zakażenia” - mówi PAP strażnik jednego z osiedli.
Na przystrojonych noworocznymi lampionami ulicach pojawiły się też czerwone banery, zachęcające do pozostawania w domach, mycia rąk, unikania zgromadzeń i spotkań ze znajomymi. „Wirus to rozkaz, przeciwdziałanie epidemii to obowiązek” - głosi jeden z nich.
Kantoński fotograf Fung Fei wychodzi z domu sporadycznie, głównie na siłownię. Ćwiczy w masce przeciwgazowej, której używał wcześniej w Hongkongu, gdy relacjonował tamtejsze antyrządowe protesty, a policja często używała tam przeciw demonstrantom gazu łzawiącego. „Można w tym oddychać, chociaż czuję się, jakbym ćwiczył w Tybecie” - mówi PAP, odnosząc się do trudności z oddychaniem w wysokich górach.
Wielu spośród zarażonych w Kantonie trafia do Ósmego Szpitala Ludowego, miejskiego specjalistycznego szpitala zakaźnego, w którym zwykle leczeni są pacjenci z wirusem HIV lub wirusowym zapaleniem wątroby. Teraz został on wyznaczony do leczenia koronawirusa, a od 2 lutego izba przyjęć jest nieczynna, by zmniejszyć ryzyko roznoszenia patogenu.
„Przyjmujemy tylko takich, u których zakażenie potwierdzono w innych szpitalach. Codziennie ktoś (wyleczony) wychodzi, a inni są przyjmowani. Ciężko powiedzieć, ilu teraz mamy” - mówi PAP jeden z mężczyzn w kitlach, którzy mierzą temperaturę osobom wchodzącym na teren placówki.
Dotychczas w Kantonie wyzdrowiało 27 osób zarażonych koronawirusem. W mieście nie odnotowano jeszcze żadnego zgonu. Według doniesień miejscowych mediów Ósmy Szpital Ludowy wyizolował wirusa, a chorych leczono w nim między innymi przy użyciu tradycyjnej chińskiej medycyny.
Tymczasem w całym kraju trwają poszukiwania osób, które mogą być zarażone. Skupiają się głównie na mieszkańcach prowincji Hubei, skąd rozprzestrzenia się epidemia, oraz osobach, które odwiedziły ten region albo miały kontakt z kimś, kto stamtąd przyjechał.
Policjanci z komendy w rejonie Dengfeng, gdzie odnotowano w piątek pierwszy przypadek zakażenia, dzwonili w sobotę do okolicznych mieszkańców. „Byłeś ostatnio w Hubei? Spotykałeś się z kimś z Hubei?" - pytała policjantka. „Ten wirus jest bardzo groźny” - ostrzegała.
Mimo to niektórzy przekonują, że nie należy się zanadto przejmować. „Sytuacja nie jest tak poważna. To amerykańskie media ją rozdmuchują” - twierdzi strażnik na jednym z osiedli. Nadmierną reakcję na epidemię zarzucały Stanom Zjednoczonym chińskie władze.
>>> Czytaj też: Zabawy z wirusami. Rządy nie lubią się chwalić śmiertelnie niebezpiecznymi mikroorganizmami