Gdyby został przełamany to droga na południe byłaby otwarta, a niegroźna, krótka korekta zamieniłaby się w korektę ponad dwumiesięcznych wzrostów. Oczywiste więc było, że każdy pretekst zostanie przez „byki” wykorzystany. Takim pretekstem były na przykład dane makro. Indeks amerykańskiego rynku nieruchomości publikowany przez NAHB wzrósł tak jak oczekiwano z 14 do 16 pkt., czyli do najwyższego poziomu od 8 miesięcy.

To drugi miesiąc wzrostu i co prawda daleko jest jeszcze do 50 pkt. (powyżej tego poziomu nastroje na rynku stają się pozytywne), ale na bezrybiu i rak ryba, więc obóz byków musiał ten raport jako pretekst wykorzystać. Pamiętać jednak trzeba, że indeks może przyjmować wartości od 1 do 100, więc 16 pkt. naprawdę nie jest dobrym wynikiem…

Na rynku akcji od początku sesji indeksy rosły. Pretekstem (bo powodem była tylko technika) były informacje ze spółek. Sieć sprzedaży detalicznej Loewe’s (wyposażenie domów) opublikowała raport kwartalny z wyższymi od oczekiwań zyskami i podniosła prognozy na ten rok. Ceny akcji sektora surowcowego rosły, bo drożała ropa i miedź. Poza tym Goldman Sachs podniósł swoją rekomendację dla Bank of America. Rosły też ceny akcji spółek zaangażowanych w Indiach, gdzie po wyborach indeks BSE30 wzrósł rano o 17,3 proc. Znalazłoby się jeszcze parę podniesień rekomendacji, ale powtarzam: najważniejsza była technika.

Indeks S&P 500 w ciągu 4 godzin sesji wzrósł o dwa procent i potem rynek wszedł w stabilizację. Gracze czekali na kończącą sesję rozgrywkę. Na nieco ponad godzinę przed końcem sesji byki nacisnęły pedał gazu i indeksy znacznie zwiększyły skalę zwyżki. Sama końcówka była już tylko i wyłącznie ucieczką z krótkich pozycji. Byki zdecydowanie wróciły do gry, co nie znaczy, że indeksy będą już tylko rosły. Kolejne opory są już bardzo blisko (930 i 944 pkt.) i bez poważnych impulsów trudno je będzie pokonać.

Reklama

GPW powinna była w poniedziałek rozpocząć sesję spadkiem (reakcja na piątkowa sesję w USA i spadki indeksów w Europie), ale niespecjalnie się do tego kwapiła. WIG20 krążył przez 40 minut wokół poziomu piątkowego zamknięcia. Jak tylko gracze zobaczyli, że w Europie rozpoczyna się polowania na odbicie w USA to (oczywiście przy pomocy zleceń koszykowych) indeks natychmiast wzrósł o ponad jeden procent. Potem kierunek zmieniał się wielokrotnie, ale ciągle widać było chęć do kupna akcji. W zachowaniu naszego rynku nie było nic dziwnego, bo od piątku WIG20 stał na dolnym ograniczeniu kanału trzymiesięcznego trendu wzrostowego, co sprzyjało odbiciu.

Przed południem ta widoczna chęć kupna znacznie zwiększyła presję popytu, ale potem rynek wszedł w długą i męczącą stabilizację. Dopiero po pobudce w USA, kiedy indeksy europejskie i kontrakty amerykańskie rosły już całkiem solidnie, WIG20 ruszył w dalszą drogę na północ. Sesję zakończyliśmy wzrostem indeksu WIG20 o dwa procent.

Dzięki temu kanał trendu wzrostowego ocalał, a indeks zbliżył się znowu na odległość niecałych 3 procent to oporu na 1.900 pkt. Wszystko to wyglądało doskonale, niezwykle „byczo”, ale dramatycznie mały był obrót. To bardzo umniejsza wartość tego wzrostu. Pamiętać jednak trzeba o tym, że na GPW po takiej sesji z maleńkim obrotem często pojawia się nagle obrót olbrzymi.