Politycy w USA, Wielkiej Brytanii i Europie rozmawiają od miesięcy o problemach, które doprowadziły do kryzysu finansowego. Zgodzili się nawet co do proponowanych rozwiązań: globalnej współpracy, lepszego systemu regulacyjnego, twardszych reguł wobec banków i większego nadzoru w stosunku do wcześniej nie podlegających regulacjom podmiotów i produktów, jak fundusze hedżingowe i derywaty.

Jednak teraz w miejsce konkretów pojawia się banał, a jedność zaczyna się załamywać

Plan prezydenta Baracka Obamy w celu przebudowy amerykańskiego systemu regulacyjnego, wczorajsza wystąpienie Alistaira Darlinga, brytyjskiego w ministra i dyrektywa Unii Europejskiej w sprawie alternatywnych inwestycji – każda z tych inicjatyw wskazuje na innego złoczyńcę oraz proponuje odmienne rozwiązania.

Reklama

Podczas gdy największe zmiany w USA mają dotyczyć regulacji banków i ochrony konsumentów, główne propozycje UE zmierzają do opanowania sytuacji w funduszach hedżingowych i funduszach typu private equity, natomiast Darling wczoraj wieczorem wskazywał na znaczenie ładu korporacyjnego.

Wydarzenia te sugerują, że konwergencja w sferze regulatorskiej nie oznacza bynajmniej optymistycznej perspektywy w obliczu zagrożeń ze strony kryzysu finansowego.

„Na szczycie G20 rozmawiano na temat globalnej koordynacji w zakresie regulacji finansowych. Ostatnie poczynania w Europie i USA nie mają wymiaru globalnego, nie są też skoordynowane. Nie skorzystano z szansy, jaką dawał poważny kryzys” – mówi Tim Plews, partner w kancelarii prawnej Clifford Chance.

Nawet w dziedzinach, gdzie istnieje porozumienie co do potrzeby wprowadzenia nowych regulacji, różnice w podejściu są uderzające. Zarówno UE, jak i USA spoglądają na fundusze hedżingowe, ale Amerykanie chcą, aby menedżerowie funduszów podlegali obowiązkowi rejestracji, tak jak ma to miejsce w Wielkiej Brytanii, podczas gdy dyrektywa unijna spotkała się z oburzeniem.

„Nie ma zbyt wielu dowodów na istnienie jakiejkolwiek właściwej koordynacji między władzami UE i USA. Podejrzewam, że będziemy mieli do czynienia z całą serią niespójnych, różnych propozycji, które nie będą do siebie pasować„ – twierdzi Jan Putnis, partner w firmie prawniczej Slaughter and May.

Utrzymywanie różnic prowadzi do wyższych kosztów dla banków globalnych. Wielu Europejczyków nie kryje rozczarowania, że Obama ugiął się pod wpływem realiów politycznych i podejmuje tylko małe kroki w kierunku odchudzenia licznych agend regulacyjnych, których uprawnienia w USA się zazębiają.

Odmienne podejścia prowadzą także do swoistego arbitrażu regulacyjnego, a firmy świadczące usługi finansowe będą tłoczyć się w krajach, gdzie jest mniej regulacji.

UE i USA chcą na przykład, aby banki zachowały odsetki od sekutyryzowanych produktów, które same wyemitowały, ale propozycje Obamy mają dotyczyć tylko papierów wartościowych gwarantowanych przez aktywa. Wydaje się, ze UE spogląda na sprawę z szerszej perspektywy.

Podobnie istnieje szeroka zgoda co do tego, że najpowszechniejsze instrumenty pochodne (OTC derivatives) powinny być regulowane oraz rozliczane centralnie, ale jako dotąd USA i UE skłaniają się w kierunku wykorzystania regionalnych giełd i centrów rozliczeniowych niż w stronę rozwiązań globalnych. Obie strony inaczej także wytyczają granice między produktami regulowanymi a instrumentami pochodnymi, które takim regulacjom nie podlegają.

Zbliżenie pozycji nie jest jednak całkowicie wykluczone. Obie strony wciąż rozmawiają o potrzebie współpracy, a banki i ubezpieczyciele w Europie widzą nadzieję w tym, ze Obama położył nacisk na wprowadzenie wspólnych standardów.

Jest także sporo czasu. UE jeszcze nie ogłosiła swoich propozycji w sprawie instrumentów pochodnych, zaś rząd brytyjski zamierza wywalczyć poprawkę do regulacji dotyczącej funduszy hedżingowych i private equity, zanim projekt zostanie przegłosowany. W Ameryce propozycje Obamy z pewnościa będą jeszcze podlegać znacznym poprawkom.

Wielu przedstawicielom branży to wolniejsze tempo bardzo odpowiada. Pamiętają amerykańskie doświadczenia z ustawą Sarbanes-Oxley regulującą odpowiedzialność korporacji, wprowadzoną pospiesznie w 2002 roku po upadku koncernów Enron i WorldCom, która okazała się znacznie bardziej kosztowna i ociężała niż zakładano.

„Im szybsza legislacja, bardziej robiona na klęczkach, tym większe ryzyko przedobrzenia” – mówi Bob Penn, partner w firmie prawniczej Allen & Overy.

Tylko jedna rzecz może być gorsza od skrzykniętego przez szeryfa pospolitego ruszenia, które nie wie co począć, a mianowicie sytuacja, w której skonfundowany kowboj zaczyna strzelać do każdego.

Tłum. T.B.