Tak znaczne ruchy były możliwe głównie dzięki temu, że w grze uczestniczył mniejszy niż wczoraj kapitał, co sprawiało, że oferty kupna i sprzedaży akcji były od siebie oddalone, a przez to zmiany indeksu większe. Najciekawsze było jednak, że cała ta zabawa odbywała się przy całkowity spokoju zewnętrznym, ponieważ zachodnie parkiety stabilnie czekały na rozwój wydarzeń w Stanach i tamtejsze potwierdzenie wczorajszego przebicia szczytów. Po początkowych szaleństwach na naszym rynku również zapanował marazm.



Stabilny złoty, stabilny rynek surowcowy i neutralne rozpoczęcie handlu w USA dawało nadzieję, że dzień zakończymy neutralnie, co oznaczałoby zamknięcie całego tygodnia na plusie. Dodatkowo kolejne wyraźne odbicie od strefy 2150 pkt. byłoby wyśmienitym argumentem dla byków na kolejny tydzień. Taki scenariusz miał duże szanse powodzenia nawet tuż przed 16:00 kiedy opublikowano wskaźnik Uniwersytetu Michigan (a tak naprawdę jego wstępny odczyt), który przebił oczekiwania i wzrósł do 70 pkt. To najwyższy poziom zaufania konsumentów od czerwca i największa pozytywna zmiana od stycznia. Zaskakująco jednak popyt po tych danych nie zwiększył nawet odrobinę, a to już była wyraźna oznaka słabości. Oznaka, którą podaż wykorzystała bez skrupułów i zepchnęła WIG20 kilkanaście punktów niżej. Fiksing dopełnił dzieła zniszczenia i rynek znalazł się na najniższym poziomie od ubiegłego piątku.



Reklama

Ponownie zaskakuje skuteczność podaży, która cały ruch spadkowy przeprowadziła niemal wyłącznie na naszej giełdzie. Podobnie zachował się tylko czeski rynek, ale już węgierski BUX zyskiwał dziś 1,5 proc. Podsumowując tydzień można powiedzieć, że popyt wyraźnie stracił siły, a ostateczne zejście technicznie stwarza zagrożenie powrotu co najmniej do 2040 pkt. Najtrudniej w tym wszystkim wyobrazić sobie jak WIG ma spadać, a S&P500 kreślić nowe szczyty. Cóż może wyjaśnieniem jest fakt, że to również nasz rynek zaczął wzrosty dwa tygodnie przed amerykańskim. Zatem dlaczego nie moglibyśmy wyprzedzić również spadków?